Po sukcesie roli Ryszarda Riedla w Skazanym na bluesa dla Tomasza Kota nastąpiły czasy aktorskiej posuchy. Wszystkie Nianie, Ciacha, Wyjazdy integracyjne i tego typu rzeczy przez przeszło dekadę pozwalały sądzić, że jest to aktor, którego talent jest trochę za bardzo przeceniany. I wtedy przyszła rola życia, taka do której wydawał się urodzony. Zbigniew Religa w fantastycznych Bogach Łukasza Palkowskiego. Tak jak w przypadku Więckiewicza, dużo charakterystycznych manier dawało pole do popisu, ale także zwiększyłoby skalę porażki. I Kot wszystko oddał fantastycznie, bo choć z nieco inną twarzą, to profesora Religę w tym filmie widzieliśmy. A jeszcze więcej dodał od siebie, tworząc charyzmatyczną, złożoną i niejednoznaczną postać, której kibicujemy cały seans. I miodem dla serca jest nie tylko to, co robił Religa, ale również patrzenie na takie aktorstwo.
Najmłodszy w zestawieniu, człowiek z którego polska szkoła aktorska będzie mieć pociechę na wiele, wiele lat. Bo Dawid Ogrodnik dopiero niedawno na początku liczby swoich lat dopisał trójkę, a kilka fantastycznych kreacji już wykreował. A najlepsza była ta sparaliżowanego Mateusza w filmie Macieja Pieprzycy. Wygrał nią podwójnie, bo chorobę oddał tak, jakby wyszedł z niej dosłownie tydzień wcześniej, będąc wcześniej całe życie przykuty do wózka, a dwa że w wyrażaniu swoich emocji, mimo takiej a nie innej formuły filmu nie mógł pomóc sobie głosem, bo choć myśli Mateusza słyszeliśmy, to za sprawą Wojciecha Solarza. Mimo wszystko poradził sobie z zawłaszczeniem ekranu dla siebie. Szkoda że ta rola nie poszła w świat, bo Ogrodnik spokojnie płytę DVD z Chce się żyć może wysłać Eddiemu Redmayne'owi, z dopiskiem Może to i Ciebie wyróżniła Akademia, ale ja zrobiłem to lepiej.
Najnowszy film w rankingu, jednak obecność kreacji Seweryna tutaj jest dla mnie tak oczywistą oczywistością, że wskoczył aż na podium. Najkrócej podsumuje to tak, że na dziś w 2016 roku nie widziałem żadnej kreacji (nie tylko w Polsce!), która byłaby w stanie stanowić jakąkolwiek konkurencję dla pana Andrzeja. Zdziśkiem Beksińskim pozamiatał. Bez praktycznie żadnej aktorskiej szarży, z rękami w kieszeni, wykreował tak niejednoznaczną i złożoną postać, która w zestawie z szarżującym (choć według mnie nie przeszarżowanym) Dawidem Ogrodnikiem tworzyła kontrast będący największym atutem fantastycznego obrazu Jana P. Matuszyńskiego. Genialna kreacja Seweryna pokazuje, że do wielkiego aktorstwa wcale nie potrzeba metamorfoz, gubienia kilogramów czy tarzania się po ziemi. Czapki z głów i najniższe pokłony.
Film który dzisiaj jest już powszechnie uważny za klasykę i arcydzieło, co nie byłoby możliwe, gdyby tytułowy Dzień Świra przedstawiał nam jakikolwiek inny aktor. Bo film ten jest o tyle wyzwaniem dla gwiazdora grającego główną rolę, że liczy się tu praktycznie tylko on, cała reszta to tylko szczegóły pomagające tego bohatera opisywać. A Kondrat ze swojej misji dawania widzowi półtorej godziny śmiechu przez łzy wywiązuje się na medal. Jest fantastyczny, gdy jedzie autobusem, gdy robi sobie śniadanie, goli brodę i przepytuje syna z angielskiego. Słowem, w każdej scenie. Nie sposób go nie lubić, ale także, mimo że przecież wedle tytułu filmu Koterskiego jest świrem, nie zrozumieć. I to nas w tym seansie zachwyca najbardziej. Już jesteśmy blisko króla, którym według mnie jest…
Jasiek Janocha, notariusz, ten co ma brata sołtysa, tego co se zaszył. Kombinujący prawnik zaproszony po godzinach na Wesele Wojciecha Smarzowskiego, który przyjechał, żeby pomóc mimo że po nocy i w dzień wolny od pracy, to kreacja która zapadła mi w pamięć w polskim kinie najbardziej. Z kilku względów. Po pierwsze realność, z jaką Jakubik radzi sobie z udawaniem coraz to większego upojenia alkoholowego. Po drugie naturalność, z jaką pokazuje jak w typowym Polaku u Smarzowskiego rodzą się kombinatorskie instynkty. Po trzecie, przez sposób wypowiadania swoich kwestii, który sprawia że każda staje się godnym zapamiętania cytatem, wypadającym niezwykle naturalnie. Nawet gdybym próbował umieścić na początku tego rankingu jakąś inną rolę, to Janocha po zapoznaniu się z nim tak by zrobił, że byłby nieważny. Dlatego nie próbowałem.
Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina. Kontakt pod [email protected]