Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

#Cannes2016 dzień 7: Personal Shopper i Hell or High Water

Autor: Radek Folta
17 maja 2016

Moment, na który wszyscy czekają: głośne buczenie dziennikarzy, który kończy projekcję prasową filmu. W zeszłym roku doświadczył tego Gus Van Sant. W tym roku ta "zaszczytna" opinia, która lotem błyskawicy rozniosła się po Cannes, przypadła najnowszemu filmowi Oliviera Assayasa z Kristen Stewart. Odkładając na bok osobiste opinie powiedzieć trzeba jedno, co potwierdziła moja rozmowa z jedną z dziennikarek: Francuzi wrzucili do konkursu słabe kino. Laurów, które nagrodziłyby miejscową kinematografię, raczej nie będzie.

KONKURS GŁÓWNY

Kristen stewart w personal shopper

Personal Shopper

reż. Oliver Assayas

Siły nadprzyrodzone, markowe ciuchy i droga biżuteria oraz Kristen Stewart, która urasta do muzy reżysera, są głównymi elementami najnowszego obrazu twórcy Carlosa. Mieszanka dreszczowca z filmem o duchach wyszła mu mało przekonywająco. Zamiast straszyć – śmieszy, zamiast intrygować – irytuje.

Stewart w Sils Maria była asystentką znanej aktorki, teraz jest na usługach zepsutej modelki, dla której robi zakupy w najmodniejszych butikach. Maureen jest także medium – w pierwszych scenach filmu zostaje na noc w opuszczonym domu, gdzie wyczuwa obecność niejakiego Lewisa, który później okazuje się że jest jej zmarłym na serce bratem. Czeka na znak od niego, ale wydaje się, że szuka tych znaków w niewłaściwych miejscach. Kiedy po doświadczeniu z ektoplazmą zaczyna otrzymywać SMS-y od nieznajomego, bierze je początkowo za wiadomości wysłane przez ducha brata. Najwyraźniej w życiu pozagrobowym Steve Jobs dalej prowadzi firmę Apple, bo iMessages, które dostaje Maureen, są wysyłane z niebiańskiego iPhone'a.

Parada znanych marek i firm miałaby może ciekawszym filmie samym w sobie. Albo horrorem, gdyby tylko reżyser zdecydował się na jakiś gatunek. Skrzypiące podłogi, świszczący wiatr i trzaskające drzwi i okna, które budują atmosferę, wychodza mu całkiem dobrze. Natomiast sposób „pokazywania” duchów... Cóż, dobrze, że reżyser nie zdecydował się na fruwające w powietrzu prześcieradło.

Ocena MoviesRoom: 20/100

UN CERTAIN REGARD

Ben Foster i Chris Pine w filmie Hell or High Water

Hell or High Water

reż. David Mackenzie

Zabawa w szeryfów i złodziei trwa na Dzikim Zachodzie w najlepsze, choć czasy zmieniły ten krajobraz nie do poznania. Ziemia, kiedyś należąca do Indian, zmienia ręce - już nie przez brutalną walkę i przelew krwi, ale za pośrednictwem chciwych bankierów. Piękne, bezkresne prerie utkane są bliznami w postaci autostrad i szybów naftowych. Poganiacze bydła ciągle wykonują swoją pracę narzekając, że nikt z ich potomnych nie chce przejąć pałeczki. Paradujący w białych kapeluszach Strażnicy mają być ostoją sprawiedliwości, a wyglądają archaicznie niczym z klasycznych westernów. Marcus (Jeff Bridges) i jego zastępca Alberto (Gil Birmingham) prowadzą śledztwo w sprawie napadów na banki w zachodnim Teksasie. Bandyci wydają się wiedzieć, co robią: choć nie mają może dobrze rozpracowanych godzin otwarcia, to wiedzą, które banki należy okraść (upodobali sobie jedną sieć), jakie banknoty zabierać, a jakich nie. Pozbywają się samochodów, zakopując je w głębokiej dziurze na prywatnej ziemi. Bracia Toby i Tanner (wogóle do siebie nie podobni Chris Pine i Ben Foster) nie są świętoszkami – starszy z nich spędził czas w więzieniu – ale wiedzą, gdzie jest granica ich przestępstw i na co zbierają pieniądze. Zmarła kilka tygodni temu matka zostawiła rodzinną farmę w długach. 43 tys. dolarów powinny wystarczyć na pokrycie kredytu w banku i zatrzymać posiadłość w rodzinie. Do wymarzonej sumy pozostał jeszcze jeden napad.

Jeff Bridges w hell or high water

Zobacz również: recenzje, codzienne sprawozdania i informacje z festiwalu #Cannes2016

Gatunkowe kino sensacyjne opiera się na kliszach i archetypach, a Mackenzie robi z nich świetny pożytek. Dodając do tego ikonicznych aktorów i sporą dawkę humoru otrzymujemy film, który w bardzo udany sposób oddaje ducha współczesnej Ameryki „białych śmieci”, zrujnowanej przez sytuację ekonomiczną. Jest ona nie tylko tłem dla rozgrywającej się akcji, ale i siłą motywującą postaci: od pary głównych rzezimieszków, po uroczą kelnerkę w restauracji, która dostaje niespodziewanie wysoki napiwek. Kolorowe bilbordy i reklamy, pojawiające się na ułamki sekund w tle, informują o pożyczkach, kredytach, gotówce – obok podupadłych budynków i zapuszczonych magazynów. Doprowadzeni do skraju ubóstwa mieszkańcy próbują chwytać się brzytwy. Dla braci pieniądze nigdy nie są celem samym w sobie, choć „bieda jest jak choroba”, mówi jeden z bohaterów pod koniec filmu. Celem jest zatrzymanie rodzinnej farmy, ale i odegranie się na chciwych bankierach. „3 tury w Iraku, a dofinansowanie dostają banki, a nie ja” brzmi zdesperowany napis na murze okradanej instytucji. To właśnie bankierzy są prawdziwymi antybohaterami filmu.

Jeff Bridges powtarza niemalże rolę z Prawdziwego męstwa, będąc starym wyjadaką przed emeryturą, który nie szczędzi niewyszukanych żartów z Indian i Meksykanów swojemu zastępcy. Foster jako ten bardziej zepsuty i gorącogłowy z dwóch braci ma bez wątpienia ciekawszą rolę i robi z niej niezły użytek. Pine, którego postać jest spokojnym i przerażonym żółtodziobem, nie ma nigdy szans rozwinąć skrzydeł. Jako całość film dostarcza, co obiecuje: trzymającą w napięciu akcję okraszoną niezłą dawkę humoru. Jedynie kończąca film scena pozostawia niedosyt i nie wydaje się do końca przemyślana.

Ocena MoviesRoom: 82/100

Ilustracja wprowadzenia: materiały prawsowe

Dziennikarz filmowy i kulturalny, miłośnik kina i festiwali filmowych, obecnie mieszka w Londynie. Autor bloga "Film jak sen".

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.