Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

Cannes 2019 - dzień 9: The Traitor i Mektoub, My Love: Intermezzo

Autor: Radek Folta
24 maja 2019

Przedostatniego dnia festiwalu w Cannes organizatorzy dołożyli wszelkich starań, żeby impreza nie schodziła z ust widzów i krytyków. Tunezyjski reżyser Abdellatif Kechiche, zdobywca Złotej Palmy, rzucił rękawicę uczestnikom imprezy. Zamiast w twarz, wymierzył ją prosto w pośladek.

The Traitor reż. Marco Bellocchio (Włochy) Weteran włoskiego kina bierze na tapetę temat, o którym w latach 80. i 90. mówił cały kraj. Proces członków Cosa Nostry z rodziny Corleone, którego początkiem były wyznania jedno z najwyżej postawionych w ramach mafii członków rodziny - Tomasso Buscetty (Pierfrancesco Favino). Pełna dat i nazwisk opowieść może być faktograficznie przytłaczająca dla widzów spoza Italii, ale wizualne atrybuty oraz aktorstwo na pewno wynagradzają te trudy.
Kadr z filmu The Traitor / fot. materiały filmowe
Kadr z filmu The Traitor / fot. materiały filmowe
Na początku lat 80. w ramach mafii dochodzi do spotkania na szczycie, gdzie podzielone zostają wpływy w biznesie narkotykowym. Tu poznajemy najważniejszych graczy dramatu, którzy w pewnym momencie pozują do wspólnej, rodzinnej fotografii. Z miliardami lirów, które są do przechwycenia, tylko kwestią czasu jest to, kiedy frakcje zaczną się ze sobą żreć. Buscetta, który lojalności do Cosa Nostry zawdzięcza ogromne bogactwo (i kilka wyroków za handel narkotykami, zabójstwa na zlecenie i zastraszanie) chce uciec od tego życia. Przeprowadza się z trzecią żoną do Brazylii, gdzie ma zamiar spokojnie egzystować. Jednak opuszczenie szeregów mafii nie jest takie proste. W od 1981 roku głowa Totò Riina (Calì Nicola) zaczyna wewnętrzną czystkę, pozbywając się wszystkich swoich przeciwników. Całe rodziny zostają zabijane, łącznie z kobietami i dziećmi, żeby nie było wątpliwości, komu należy się władza. Po zabójstwie braci i syna, także życie Buscetty jest zagrożone. Zanim jednak włoscy zabójcy trafią do Rio de Janeiro, Tomasso trafia w ręce lokalnego reżimu. Po długich i brutalnych torturach - włączając w to grożenie zrzucenia żony do oceanu  z lecącego helikoptera - Buscetta zgadza się na zeznawania w procesie przeciw mafii we Włoszech. Nieudana próba samobójstwa nie przeszkodziła w dostarczeniu więzienia do Palermo. Dzięki zeznaniom mężczyzny w 1986 roku rozpoczyna się proces członków Cosa Nostry, zwany maxiprocesso. Ten cyrk, doskonale odtworzony w filmie, gdzie kolejni więźniowie robili, co mogli, żeby opóźnić proces i podważyć skazujące ich zeznania, był na ustach całego świata. Buscetta następne lata spędza z rodziną w programie ochrony świadków w Stanach Zjednoczonych. Nigdy nie pozbywając się uczucia, że ktoś próbuje go odnaleźć i zabić. Przydomek kapuś i zdrajca na zawsze przywarły do jego nazwiska.
Kadr z filmu The Traitor / fot. materiały filmowe
Kadr z filmu The Traitor / fot. materiały filmowe
Bellocchio nie boi się pokazywać mafiozów jako starych, obleśnych, ogarniętych samozachwytem brutalnych typków, którzy nie mają żadnych skrupułów. W jednej z najlepszych sekwencji oglądamy zamach na sędziego Giovanniego Falcone (Fausto Russo Alesi) z wnętrza jego samochodu. Po tym, jak wiadomość pojawia się w telewizji, mafiozi celebrują, otwierając szampana i plując na telewizor. Nie ma w The Traitor grama romantyzmu, który dali mafii Coppola czy Scorsese. Reżyser pokazuje, jak zdewaluowały się wartości rodziny Corleone, której przywódca nie miał żadnego poszanowania dla życia dzieci i kobiet. Mimowolnie jednak, postać Buscetty zostaje częściowo wyprana z grzechów. Głównie poprzez pokazaniu go jako przystojnego kobieciarza i głowę rodziny, przy naprawdę śladowej ilości ukazania jego grzechów. Solidny, doskonale zrealizowany film powinien przypaść do gustu miłośnikom prawdziwych historii oraz opowieści o gangsterach. Obraz nie ma siły i lekkości Chłopców z ferajny, ale pozostaje świetnym świadectwem brutalnego okresu, który przez lata trząsł południowymi Włochami. Wystarcza to na dobre kino, trochę za mało jednak na zdobycie w Cannes jakichkolwiek nagród. Ocena: 65/100
Kadr z filmu Mektoub, My Love: Intermezzo / fot. materiały filmowe
Kadr z filmu Mektoub, My Love: Intermezzo / fot. materiały filmowe
Mektoub, My Love: Intermezzo reż. Abdellatif Kechiche (Francja) W poprzednim odcinku opery mydlanej Mektoub. Moja miłość: Amin poznał dwie piękne dziewczyny na plaży w Sete - Céline i Charlotte - ale nie może się zdecydować, czy z którąś z nich być, mimo iż wszyscy kuszą i namawiają. Dopiero niejaka Rosjanka zdaje się zainteresować ambitnego chłopaka. Akcja drugiego filmu, który rozgrywa się bezpośrednio po pierwszym, toczy się w większości w dwóch miejscach: na plaży (przez około czterdzieści minut) oraz w dyskotece (pozostałe dwie godziny pięćdziesiąt minut). Są jeszcze dwie krótkie sceny otwierająca i zamykająca film. W pierwszym Amin fotografuje piękną dziewczynę: najpierw widzimy jej piękną twarz, włosy rozwiane na wietrze, potem kamera schodzi niże, coraz niżej, ukazując jej krągły tyłek. Jeżeli ktoś miał jakiekolwiek wątpliwości, co będzie głównym składnikiem produkcji Kechiche’a, w tym momencie zostały one rozwiane. Co następuje potem, to nieustająca parada tyłków, pośladków, półdupków. Kołyszących, trzęsących się, pulsujących, masowanych, dotykanych, którym wymierza się ostre klapsy. Kobiece ciała wypełniają dziewięćdziesiąt dziewięć procent filmu. Jasne, są tutaj również dialogi, ale gdyby wyciągnąć z nich esencję, nie zostanie nic wielkiego. Ofelia jest w ciąży i dzieli się tym faktem najpierw z Tonym, a potem z Aminem. Wszyscy zainteresowani są tym, z kim ambitny chłopak spędzi resztę życia. Kuzyni organizują mu nawet potencjalną kobietę - Marie, którą podrywają na plaży i zapraszają na dyskotekę. Jest jeszcze dyskusja dwóch bohaterek o tym, jakie pupy lubią najbardziej oraz trwająca piętnaście minut niesymulowana scena seksu oralnego w toalecie. Pewnie niedługo znajdzie się ona na Pornhubie. Poza obiegiem festiwalowymi będzie to chyba jedyne miejsce, w którym można będzie zobaczyć choć urywek tej produkcji. To, czy film trafi do dystrybucji, jest więcej niż wątpliwe. Przy poprzednim filmie broniłem Kechiche’a za jego umiejętność kreowania nastroju, w którym uchwycił prawdziwą esencję wakacji, łączącej dojrzewanie, fascynację erotyczną i nieustanną zabawę. W Intermezzo, który zgodnie z tytułem jest przerywnikiem muzycznym (dyskotekowym) pomiędzy dwoma częściami historii, akcja zostaje odsunięta zupełnie na rzecz sensualnego i seksualnego eksploatowania ciał swoich bohaterek. Pewnie, możemy mówić tu o podziwianiu piękna kobiecego, jego sile i niemalże boskich atrybutach (nie przez przypadek bohaterki wyglądają niczym starożytne modele Wenus). Szkoda również naprawdę utalentowanej ekipy aktorskiej, która sprzedaje bezbłędnie łączące ich relacje. Niestety, wszystko tu rozgrywa się na granicy wulgarności i soft-pornografii. Kechiche zasłania się poszukiwaniem nowych środków wyrazu. Ale z przekraczającą wszelkie normy ilością tyłków i monotonnością wizualną reżyserowi Życia Adeli trudno przekonać będzie kogokolwiek, że jest jeszcze prawdziwym reżyserem, a nie starym zboczeńcem, któremu udało się trollowanie festiwalu filmowego w Cannes poprzez prezentację swojego filmu w konkursie. Ocena: 40/100 Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe

Dziennikarz filmowy i kulturalny, miłośnik kina i festiwali filmowych, obecnie mieszka w Londynie. Autor bloga "Film jak sen".

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.