Wysoki poziom festiwalu musiał w pewnym momencie spaść. Nie znaczy to, że prezentowane w Wenecji filmy są nagle złe. Tylko rozczarowują, jeżeli porównać je z poprzednimi tytułami. Fama głosi, że wyga Mike Leigh nie dostał się do selekcji w Cannes, ponieważ jego nowa produkcja była za słaba. Coś z tej plotki okazało się prawdą.
Konkurs Venezia 75
Peterloo
reż. Mike Leigh
Kadr z filmu Peterloo / fot. materiały prasowe
Twórca nagrodzonych Złotą Palmą w Cannes
Sekretów i kłamstw nigdy nie stronił od tematów społecznych. Jego filmy zawsze posiadają ważny kontekst polityczny. Doszukać się ich można nawet w
Panie Turnerze, który koncertował się na twórczości słynnego malarza.
Peterloo nawet nie ukrywa, że zadaniem nadrzędnym jest pokazanie, z jakim uciskiem spotykały się kiedyś najniższe warstwy społeczeństwa brytyjskiego. Albo - że spotykają się z nim dalej, bo przecież taka jest wymowa jego najnowszej produkcji.
Peterloo opowiada historię pokojowego protestu klasy robotniczej w Manchesterze w 1819 roku, która przerodziła się w masakrę. Zebrani tam ludzie, 60 tysięcy kobiet z dziećmi i mężczyzn, domagali się prawa głosu i możliwości wyboru swoich reprezentantów do parlamentu. Leigh opowiada tą historię organicznie, krok po kroku pokazując, jak w prostych ludziach rodzi się społeczna świadomość. Wstępem do filmu jest bitwa pod Waterloo, z której wraca prosty żołnierz - Joseph. Chłopak jest wykończony fizycznie, ale widać również, że jego kondycja psychiczna nie jest najlepsza. Zapomniany weteran wraca do szarej rzeczywistości, w której jego rodzina ledwo wiąże koniec z końcem, a znalezienie pracy w okolicy graniczy z cudem. W tym samym czasie jego byli dowódcy otrzymują nagrody pieniężne, posiadłości i zostają mianowani szefami zbrojnych garnizonów.
Kadr z filmu Peterloo / fot. materiały prasowe
W
Peterloo jest tylko jeden podział - my i oni. O ile w tej warstwie uboższej, z którą naturalnie sympatyzujemy, da się znaleźć ciekawe, dynamiczne postacie, to już cała reszta - arystokracja i posiadacze ziemscy - to jeden wielki zbiór najgorszych stereotypów. Jakby doświadczony reżyser nie wiedział, że nie chodzi przecież o budowanie sympatii, ale o to, żeby widzowie uwierzyli w oglądaną historię. Z którą jest trochę jak z wymuszoną lekcją historii. Leigh nie stara się nawet, żeby było łatwo. Większość trwającego dwie i pół godziny filmu wypełniają dialogi, tłumaczące zachowania każdej ze stron. Jak na produkcję kostiumową przystało aktorzy mają zęby w okropnym stanie, scenografie są doskonałe, podobnie jak stroje oraz precyzyjnie odtworzony w dialogach język. Banalna retoryka może jednak zmęczyć. Ciekawiej robi się wreszcie pod sam koniec. Kiedy dochodzi do spotkania obu stron na Placu św. Piotra, atmosfera gęstnieje.
Leigh stara się powiedzieć, że wspólny głos w słusznej sprawie musi zostać usłyszany. Protestuje też głośno przeciwko opresyjnemu sposobowi myślenia najbogatszych i najbardziej uprzywilejowanych, którzy nie rozumieją biedniejszych od siebie. Lewicowe serce
Peterloo bije mocno. Szkoda, że edukacja odbywa się w tak rudymentarny sposób.
Ocena: 50/100
Close Enemies
reż. David Oelhoffen
Kadr z filmu Close Enemies / fot. materiały prasowe
Kino gatunkowe nie gości zbyt często w konkursowej selekcji festiwalów filmowych, chyba że pod dobrym pretekstem. A w przypadku
Close Enemies jest to Matthias Schoenaerts, jeden z najprzystojniejszych aktorów europejskich, ulubieniec fanów kina art house'owego, który coraz śmielej puka do bram filmowej pierwszej ligi. David Oelhoffen, którego
Ze mną nie zginiesz spotkało się z uznaniem wymagającej publiczności, opowiada teraz historię gangsterską z przedmieść Paryża. Zaangażowani są w nią stojący po przeciwnych stronach barykady mężczyźni, którzy pochodzą z tej samej dzielnicy.
Braterska lojalność czy wierność prawu - na to pytanie odpowiedzieć sobie musi Driss (Reba Kateb), który jest policjantem prowadzącym dochodzenie w sprawie nielegalnego przemytu narkotyków. Stróż prawa ma głęboko ukrytego szpiega, jednego ze swoich przyjaciół z podwórka, który ma pomóc mu w wykryciu tego, kto stoi za największymi dostawami dragów. Interes idzie nie tak jak trzeba i "kret" ginie w strzelaninie. Driss wyciąga rękę do Manuela (Schoenaerts), by ten pomógł mu w odnalezieniu zabójców ich wspólnego kolegi.
Kadr z filmu Close Enemies / fot. materiały prasowe
Close Enemies to nie pierwszy film o przyjaciołach po przeciwnych stronach barykady. Niestety, Oelhoffen nie oferuje w tej materii niczego nowego. Nie licząc faktu, że Reba i Matthias celowo zamienili miejsca w obsadzie (trochę na zasadzie Di Caprio i Damon w
Departed). Schoenaerts gra jedną ze swoich sztampowych ról, czyli twardziela o ukrytym głęboko złotym sercu, i jak zwykle robi to z dużym urokiem. Gorzej ma się Kateb, odrobinę obsadzony wberw swojemu emploi, próbujący znaleźć grunt pod nogami w dość sztampowym scenariuszu.
Kilka lepszych scen akcji nie podnosi dość przeciętnego wrażenia ogólnego. W kategorii kina gatunku filmowi brakuje jakże potrzebnego kopniaka i adrenaliny. Miałkie postaci i banalne wnioski dotyczące egzystowania na granicy prawa nie przekonają też fanów bardziej ambitnych produkcji.
Ocena: 50/100
What You Gonna Do When The World's On Fire?
reż. Roberto Minervini
Kadr z filmu What You Gonna Do When The World's On Fire? / fot. materiały prasowe
Czarno-biały dokument rozgrywający się w afroamerykańskiej społeczności na południu Stanów Zjednoczonych. W kontekście zabójstw czarnoskórych przez policję, brutalnych aresztowań i szerzącej się przemocy, Minervini śledzi cztery historie. Pierwsza to Judy i jej najbliżsi. Kobieta jest właścicielką baru, który funkcjonuje jako lokalna świetlica. Bohaterka nie nadąża z opłatami za czynsz i jej biznes jest w niebezpieczeństwie. Drugi wątek dotyczy Czarnych Panter, które edukują lokalnych mieszkańców, pomagają bezdomnych, ale ich najważniejszą działalnością są protesty przed budynkami lokalnych władz, domagając się sprawiedliwości dla odpowiedzialnych za śmierć Aarona Sterlinga, zabitego przez policję. Trzecia część to obserwacja dwóch braci, 14-letniego Ronaldo i 9-letniego Tytusa. Chłopcy wiele czasu spędzają sami, na różnych zabawach, a wiecznie nieobecna matka stara się wpajać temu starszemu zasady, dlaczego warto się uczyć, czytać książki i stronić od kłopotów. W końcu ostatnią grupą są czarnoskórzy artyści występujący jako rdzenni Amerykanie w pokazach tanecznych towarzyszących festiwalowi Mardi Gras.
Kadr z filmu What You Gonna Do When The World's On Fire? / fot. materiały prasowe
Z przeplatających się wątków nie dowiadujemy się niczego nowego o pozycji Afroamerykanów w USA. Traktowani są jako gorsi obywatele, mają słuszne poczucie niesprawiedliwości i rasizmu, który przejawiają się w różnych dziedzinach życia. Ciągle obecny jest duch Ku-Klux Klanu, który działacze Czarnych Panter winią za brutalne zbrodnie popełniane na czarnoskórych. Nie do zapomnienia jest też niewolnicza przeszłość, która zbudowała dobrobyt całego kraju. To smutne, że jeszcze w 2018 roku te tematy są poruszane i głębokie rany nie mają szans na łatwe zagojenie się.
Poza pewnym dydaktycznym podejściem, któremu brak obiektywizmu,
What You Gonna Do w niewinny sposób portretuje zastany świat. Prawdziwą gwiazdą jest Judy, kobieta o kolorowej osobowości i dość mrocznej przeszłości, która dba o to, by zawsze być w centrum kadru. Zasłużenie, bo ma wiele do powiedzenia i widać, jak organiczną rolę odgrywa gromadząc wokół siebie różnych ludzi. Prawdziwa perełka to historia dwóch chłopców, starających się być dziećmi w surowej okolicy, gdzie zabójstwa i strzelaniny to chleb powszedni. Mimo przestróg i mądrych słów ze strony matki czujemy, że ich przyszłość nie będzie łatwa. Wpływ sąsiedztwa, kolegów i brak dobryw wzorców wśród dorosłych mogą skończyć się tragicznie. W tym wątku jest poezja i delikatność, którą pamietamy choćby z nagrodzonego Oscarem filmu
Moonight.
Ten pięknie sfotografowany film to pozycja obowiązkowa dla miłośników dobrych, zaangażowanych dokumentów. Obejrzeć go powinni również wszyscy, którzy kochają wszelkie odcienie współczesnej Ameryki.
Ocena: 65/100
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe