Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

lenovov

Jacek Stramik o stand-upie i różnorodności - bez cenzury

Autor: Szymon Góraj
24 maja 2021

„Komik może nie tylko rozbawiać, ale też... za przeproszeniem, wkurwiać, drażnić i prowokować. Z prowokacji czy profanacji rodzi się refleksja” - przyznaje Jacek Stramik, stand-uper i jeden z uczestników 6. edycji Comedy Club. W szczerym wywiadzie artysta opowiada o wyzwaniach, granicach i tolerancji w stand-upie.

Jak osiągnąć sukces na stand-upowej scenie? Jakie predyspozycje są niezbędne? Są różne drogi. Jedna, łatwiejsza, zakłada mówienie tego, co ludzie chcą i pragną usłyszeć, inna – trudniejsza, dłuższa, często niezrozumiana – pójście pod prąd, na przekór oczekiwaniom widowni, a może nawet na przekór własnym oczekiwaniom... Osobiście polecam melanż tych dwóch dróg. Tak, melanż, ale w dawnym znaczeniu tego słowa, czyli pomieszanie. A predyspozycje? Tutaj też można zauważyć swoistą dychotomię. Według jednego podejścia nie potrzeba żadnych, wszystko można wyćwiczyć: dykcję, zmysł obserwacji, konstrukcje żartowe. Drugie podejście zasadza się na kulcie wrodzonego talentu, umiejętności, które nie są w drodze treningu nabywane, tylko dane wraz z przyjściem na ten świat. W tym przypadku także: melanż. Skąd czerpiesz inspiracje i pomysły na swoje wystąpienia?Jak powstają twoje teksty? – gdy mnie ktoś tak spyta, zakurwię z laczka i poprawię z kopyta” – gdybym był Kazikiem, to tak bym odparł, ale nie jestem, więc powiem: z rozmów. Zauważyłem, że podczas rozmowy, czy to na żywo, czy pisanej, „komunikatorowej”, konstruuję swój punkt widzenia, a także idę w stronę żartów, tworzę po prostu swoje stanowisko, któremu można nadać ton stand-upowy. Komicy stosują różne sposoby. Jednym z nich jest spotykanie się w grupach i urządzanie burz mózgów. Wtedy teksty powstają grupowo i hurtowo. Jest to na pewno skuteczne, choć mniej autorskie. Z drugiej strony ja, rozmawiając z kimś, często wykorzystuję tę osobę na potrzeby działań scenicznych. Zatem cały ten stand-up jest moralnie podejrzany. Może dlatego kiedyś tak bardzo go polubiłem. Jak zaczęła się Twoja przygoda ze stand-upem i kiedy postanowiłeś zrobić z niej sposób na życie? W 2010 zacząłem niezobowiązująco oglądać stand-up na YouTubie, głównie amerykański. Moje zainteresowanie urosło do rozmiarów obsesji, której eskalacja nastąpiła we wrześniu 2012. Zapisałem się wtedy na open mica do Gdańska. Amatorzy byli w tamtym czasie wpuszczani na scenę głównie w dwóch miejscach. W Warszawie, dzięki grupie Stand-up Polska i w Gdańsku, dzięki Abelardowi Gizie i Kacprowi Rucińskiemu, którzy w tym właśnie wrześniu uruchomili u siebie w mieście taką możliwość, z której skwapliwie skorzystałem. I tak się zaczęło. Etap podstawowy, open-micowy trwał około roku, czyli prawie cały 2013. Kolejny rok oznaczyłbym jako czas „rozruchu”. A w 2015 zacząłem na dobre już żyć stand-upem i ze stand-upu. Był to – uwaga, uwaga – melanż. Decyzji, ochoty, szczęścia, przypadku, samozaparcia i ludzi, którzy mnie otaczali, a część nawet wciąż otacza. Nie miałem nic do stracenia, a jak się okazało, miałem troszeczkę do zyskania. „Troszeczkę ziemi, troszeczkę słońca” – jak śpiewa grecka artystka w polskiej wersji niemieckiego utworu „Ein bißchen Frieden”.
fot. Materiały prasowe
W swoich wystąpieniach wspominasz rodzinne miasto Koszalin jako jedno z tych mniejszych miast Polski. Czy uważasz, że miejsce zamieszkania ma wpływ na rozwój kariery? Trochę przesadzam, moje miasto rodzinne nie jest takie małe, 100 tys. mieszkańców. Pomimo tego wciąż jest tam problem z popularnymi aplikacjami, które w innych miastach ułatwiają ludziom życie. Na Uberze jeździ jeden typ, na Tinderze też jest jeden typ. Co najśmieszniejsze, to ten sam typ: prezydent Koszalina. Może nie miejsce zamieszkania, tylko miejsce pochodzenia ma wpływ. Gdybym kiedyś nie wyjechał z Koszalina, Koszalin nie wyjechałby ze mnie. Byłbym jednym z tych chłopaków, którzy oglądając mecz Realu Madryt w Piwiarni Piwa Warka, krzyczą na Karima Benzemę „kozojebca”! Ja też tak krzyczę, żeby nie było, różne rzeczy zdarza mi się krzyczeć, ale kiedy już krzyczę, to tak,  by cudzysłów był słyszalny. Jakim wyzwaniom musiałeś stawić czoła, aby „przebić się” na scenie stand-upowej? Kiedy wchodziłem na scenę, byłem już od kilku lat mieszkańcem Poznania, co nie stawiało przede mną żadnych wielkich wyzwań, nie musiałem stamtąd jeździć koleją transsyberyjską, żeby wystąpić. Co innego jeśli spojrzeć na moje usposobienie, zakładające delikatną niechęć do wszystkiego, co ludzkie. W tym punkcie znajdują się wyzwania, którym stawiam czoła po dziś dzień. W jakiś sposób muszę stwarzać siebie na nowo, aby nic, co ludzkie, nie było mi obce. Przeplatać cynizm, zgorzknienie, rozczarowanie ludźmi chęcią zabawy, „kręceniem beki”, które w moim odczuciu spaja ludzi i łączy ich ponad podziałami światopoglądowymi i terytorialnymi. Gdyby koszaliński islamofob z Piwiarni Piwa Warka chciał w moim towarzystwie pokręcić bekę – nie widzę przeciwwskazań, dopóki nie pali meczetów (za którymi ja też, swoją drogą, nie przepadam, jak za każdym miejscem kultu). . Jeśli rozmawiamy o wyzwaniach, to opowiedz proszę, jak pandemia wpłynęła na całe środowisko stand-upu, a przede wszystkim na Ciebie jako artystę komediowego? O wyzwaniach i wyznaniach! Pandemia otworzyła komików na pozasceniczne formy działania. Przyspieszyła rozwój podcastowości. Niektórzy szybko weszli w rejestrowane rozmowy online czy takież występy. Na mnie wpłynęła w ten sposób, że odkryłem kilka rzeczy, których nie odkryłbym poza pandemią, bo  nie miałbym  czasu. Wśród nich wymienię Redbar Radio, powstały aż 18 lat temu podcast komediowy, który z jednej strony bardzo finezyjnie, a z drugiej całkiem wulgarnie oraz niezmiernie zabawnie – z przekąsem i z miłości do komedii – krytykuje poczynania stand-uperów, ale też youtuberów i innych postaci życia publicznego, a właściwie internetowego. Polecam wszystkim chętnym i znającym język angielski. Teraz sobie zdałem sprawę, że ten podcast powstał wtedy, kiedy wyjechałem z Koszalina, w 2003 roku. Miałem w tamtym czasie 20 lat, tak samo jak gospodarz audycji. Nie ma to żadnego znaczenia, po prostu głośno myślę. Co sądzisz o polskiej scenie stand-upu? Jest jak Polska, rozwijająca się.
fot. Materiały prasowe
Kiedy stand-up pojawił się na scenie, niewątpliwie był zdominowany przez mężczyzn. Czy obecnie sytuacja uległa zmianie, jak jest z kobietami w stand-upie dzisiaj? Odpowiedź jest zawarta w pytaniu – nastąpiła zmiana. Wynika ona z ogólnej transformacji ideologicznej. Z wychodzenia z wielowiekowej opresji patriarchatu, dyktatu dziada, który wie lepiej, jest Bogiem. To jeden z aspektów, dla których nie przepadam za religiami - często stawiają one mężczyznę ponad kobietą. Tylko mężczyzna może odprawiać msze – katolicyzm, ble! Tylko kobieta ma zakrywać ciało, zostawiając światu twarz, a czasem jedynie oczy – islam, stanowcze nie! Podobnie nierówno było przez lata na polu całego życia społecznego. Dość powiedzieć, że „kobieta” w pierwotnym znaczeniu to ta, która służy przy korycie, zajmuje się chlewem. W XVI wieku tak właśnie powstał ten wyraz: został utworzony od wyrazu „kob”, czyli koryto, chlew. Został utworzony, rzecz jasna, przez mężczyzn. Humor i żart pomaga czasem przekazać trudne treści w skuteczny sposób. Czy stand-up poza śmiechem może lub powinien wzbudzać refleksje? Nie powinien, nie istnieje taki obowiązek, ale jak najbardziej może. Widzę czasem komentarze w internecie, że komik nie jest od politykowania, tylko od rozbawiania. No dobrze, mechanik jest od naprawiania auta, ale chyba można z nim pogaworzyć o polityce? Znowu tylko głośno myślę, teoretyzuję, bo nigdy nie zrobiłem prawa jazdy, więc nie muszę rozmawiać z mechanikiem. Komik może nie tylko rozbawiać, ale też... za przeproszeniem, wkurwiać. Drażnić i prowokować. Z prowokacji czy profanacji rodzi się refleksja. Taki stand-up bardzo lubię, ale bez przesady. Lubię też stand-up, który po polsku określilibyśmy mianem „głupkowatego”, może ktoś znajdzie lepsze określenie, w USA mówi się na to „silly” i/lub „goofy”. A najbardziej lubię, wiadomo, melanż. Mówi się, że w stand-upie można więcej. Ile więcej? Czy uważasz, że są jakieś niepisane zasady albo granice? Znowu przywołam rok 2003, bowiem wtedy legendarna, nieżyjąca już, komiczka Joan Rivers skomentowała ubiór, przywdziany na oscarową noc przez modelkę niemieckiego pochodzenia Heidi Klum, w sposób następujący: „Ostatni raz Niemcy byli tak gorący, kiedy wpychali Żydów do pieców”. Odezwały się głosy oburzenia, również ze strony osób, które doświadczyły – mówiąc delikatnie – „dramatu” Zagłady. Rivers, z pochodzenia Źydówka, pytana o swoją reakcję na te głosy, odparła, że nie ma zamiaru przepraszać, natomiast wszyscy oburzeni powinni krytykować postawy antysemickie, a nie osobę, której mąż stracił całą rodzinę w obozie koncentracyjnym. „To jest żart. To po pierwsze. Po drugie: jest o Holocauście. W ten sposób przypominam o Holocauście. Poprzez humor” – powiedziała wtedy Rivers. Granica przebiega tam, gdzie jest Holocaust. Nie tam, gdzie są żarty, które przypominają o Holocauście. Jakie żarty najbardziej bawią Polaków? To pytanie do Polaków, ja jestem tylko jednym z nich. W dodatku usposobienie mam raczej antypolskie. Uciekam od Polaków, kiedy tylko mogę. Między innymi dlatego przeprowadziłem się do Berlina.
fot. Materiały prasowe
Czy przeprowadzka do Berlina wpłynęła na treści Twoich wystąpień na scenie? Czy zacząłeś poruszać nowe tematy? Na pewno w jakimś stopniu tak, ale nie za dużym. Nie chciałbym być berlińsko-monotonny. Poza tym mieszkanie w Berlinie to dla mnie problem, bo nigdy nie wiem, co odpowiadać na pytanie, jak się mieszka w Berlinie? Mieszkamy tu od października i na pewno jestem w stanie powiedzieć, że jest o wiele bardziej różnorodnie niż w Poznaniu, o Koszalinie nie wspominając. Nasi sąsiedzi z bloku to Turcy, Syryjczycy, Libańczycy, Irakijczycy, Afgańczycy, Albańczycy, Palestyńczycy… I dwóch Niemców, którzy wyglądają, jakby zabłądzili; my w sumie wyglądamy podobnie. I bardzo dobrze się mieszka. Rano się budzę, patrzę przez okno, a tam dzieci o najprzeróżniejszych kolorach skóry i pochodzeniach grają w piłkę, żartują, śmieją się. W Polsce nie do pomyślenia. Do tego prawo wydaje się bardziej ludzkie. Dla przykładu w Berlinie Dzień Kobiet to ustawowe święto i dzień wolny od pracy. Niewyobrażalne, prawda? Tak blisko Polski istnieje miejsce, w którym kobiety są stawiane na równi z Zajączkiem Wielkanocnym. Może kiedyś w Polsce kobiety też będą równie ważne. Może nawet ważniejsze. Czego całej Polsce, mimo naszej trudnej relacji, serdecznie życzę. Jak wspominasz pracę przy Comedy Club? Co dają takie programy – czy to dobry pomysł, by promować stand-up w Polsce? Tegoroczne nagrania były specyficzne z racji ograniczonej widowni. Ograniczonej liczebnie. Na szczęście, na to wyglądało, nie była to widownia ograniczona w inny sposób. Pomysł tak, jest dobry, zaczerpnięty z USA, gdzie Comedy Central to komediowy magnat. Przy czym należy pamiętać, że stand-up w telewizji ma promować dziedzinę, jednak nigdy nie będzie samą dziedziną, tym stand-upem klubowym, nierejestrowanym, w materii którego dzieje się o wiele więcej. Telewizyjna odmiana stand-upu daje jakąś, dopasowaną do medium, może nie namiastkę, bo coś więcej, powiem: reprezentację. Najwięksi stand-upowi buntownicy, Bill Hicks czy Sam Kinison, mówili o tym, że podejmują współpracę z telewizją, dostosowując się do tego medium, szanując je, konsultując teksty z producentami, grając w grę, której zasady zostały im narzucone. Szli na kompromisy, chcąc promować stand-up, nie narzekali za bardzo, że pani czy pan z telewizji nie pozwala im powiedzieć o Holocauście i/lub innych niechlubnych kartach historii świata. Zabawnie, acz z pewną dozą goryczy opowiadał o tym Hicks, mówiąc, że chcą z nim współpracować, lubią jego często kontrowersyjny punkt widzenia, ale na wizji zakazują go przedstawiać. „To tak jakby ubrali mnie w sukienkę i szpilki i powiedzieli: idź na scenę, bądź sobą”. Comedy Club to całkiem wygodna sukienka i niezbyt uciskające szpilki.

Miłośnik literatury (w szczególności klasycznej i szeroko pojętej fantastyki), kina, komiksów i paru innych rzeczy. Jeżeli chodzi o filmy i seriale, nie preferuje konkretnego gatunku. Zazwyczaj ceni pozycje, które dobrze wpisują się w daną konwencję.

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.