Agnieszka Smoczyńska otworzyła sobie drzwi do polskiego kina kopniakiem. Córki dancingu były debiutem, którego nikt się nie spodziewał. Campowym musicalem z elementami fantasy i horroru, który wywołał tyle dyskusji w Polsce, co za granicą. Dzięki niemu pochodzącą z Wrocławia reżyserkę wymienia się jednym tchem obok innych utalentowanych twórczyń kina, jak Małgorzata Szumowska, Maria Sadowska, Katarzyna Rosłaniec, Jagoda Szelc i Anna Jadowska.
Dlatego na drugi film tej autorki czekaliśmy z niecierpliwością, tym bardziej, że Smoczyńską spotkał zaszczyt, którego filmowcy z naszego kraju doświadczają niezwykle rzadko. Fuga miała uroczystą, światową premierę podczas 71. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Cannes w ramach sekcji Tydzień Krytyki Filmowej (Semaine de la Critique). Był to tylko początek przemarszu przez inne festiwale - Szumowska prezentowała swoją produkcję w Gdyni (gdzie film dostał m.in nagrodę dla reżyserki i operatora), Atenach (nagroda dla Gabrieli Muskały), Stiges w Katalonii (Srebrna Nagroda imprezy), Karlovych Varach, Pradze, podczas Nowych Horyzontów we Wrocławiu i Cameraimage w Bydgoszczy. 7 grudnia film trafił w końcu do kin Polsce.
Z Agnieszką spotykaliśmy się dwa razy. Najpierw w Cannes, tuż po emocjonalnej, światowej premierze filmu, która odbyła się wypełnionej do ostatniego miejsca sali projekcyjnej Espace Miramar. Następnie niedawno, po uroczystym pokazie w Kinie Atlantic. Ten wywiad jest zapisem obydwu rozmów.
Łukasz Kołakowski: Wiele osób związanych z branżą powie, że nakręcenie drugiego filmu jest zdecydowanie trudniejsze, niż w przypadku tego debiutanckiego. Czy pani się z tym zgodzi?
Agnieszka Smoczyńska: Oczywiście, drugi film to trudniejsza sprawa niż pierwszy. To on jest tak naprawdę sprawdzianem. Przy debiucie widzowie zawsze dają ogromny kredyt zaufania, którego nie ma już potem. Jednocześnie ma się dużo większą świadomość. Reżyser, który dopiero zaczyna i poszukuje, ma prawo do błędu. Przy drugim filmie takiego prawa już nie dostajesz.
Radek Folta: Czy sukces Córek dancingu, świetnie przyjętych i nagradzanych w Polsce i za granicą, przyczynił się do powstania Fugi? AS: Zanim debiut pokazany został w Gdyni, miałam już pewne środki z PISF-u na drugi film. Na pewno sukces nie był bez znaczenia, bo gdyby Córki okazały się porażką, producentce Agnieszce Kurzydło o wiele trudniej byłoby zebrać resztę pieniędzy, a potem znaleźć producentów w Szwecji i Czechach.RF: Stylistycznie obydwa filmy różnią się niesamowicie, ale w ich głębszym sensie jest pewne podobieństwo. Opowiadają o wypaczonym przez społeczeństwo wizerunku kobiet. Czy pani zdaniem kino robione przez kobiety o kobietach jest różne od tego, które robią mężczyźni?
AS: Wcale tak nie uważam. Tematyka filmów zależy wyłącznie od wrażliwości twórcy. Często jest tak, że reżyserki lubią kobiece bohaterki, bo są bardziej skomplikowane i są im po prostu bliższe.
AS: Jest to na pewno dyskusja z tym, czy musimy definiować kobietę przez to, czy jest matką, żoną, czy nią nie jest. To próba opowiedzenia o tym, że w każdym momencie życia mamy szansę, żeby zacząć żyć po swojemu.
RF: Gabriela Muskała, która gra główna postać, jest również autorką scenariusza do filmu. Jak wyglądała wasza współpraca?
AS: Gabrysia opowiedziała mi, że widziała twarz Marii [kobiety, której los zainspirował twórców - przyp. RF] w telewizji i zapamiętała ją bardzo mocno. Zapadły jej w pamięć emocje, które ta twarz wyrażała i chciałby opowiedzieć o niej historię. Scena ta była zaczątkiem całego filmu.
AS: Dziewięć lat temu przeczytał jedną z pierwszych wersji, jednak przez cały ten czas Gabrysia nad nim pracowała. Dlatego też myślę, że ze scenariuszem sprzed dziewięciu lat ten film nigdy nie ujrzałby światła dziennego.
RF: Co zainspirowało wizualny styl Fugi? AS: Zawsze, jak pracuję nad filmem, szukam inspiracji malarskich i fotograficznych. Tak samo Jakub Kijowski, który jest autorem zdjęć. Staramy się znaleźć odpowiednią formę do tego, jak opowiedzieć o stanie bohatera. Zależało mi na pokazaniu pustki i samotności w bardzo wysublimowany sposób. Główną inspiracją malarską były dla mnie prace Alex Urban, która użyczyła też swojej grafiki jako pierwszego plakatu do filmu. Nie bez znaczenia były również zdjęcia wielu współczesnych fotografów jak Brookie Didonato, Cristiny Coral czy Evelyn Benicovej.RF: W tym roku podczas festiwalu w Cannes osiemdziesiąt dwie kobiety tworzące kino, wśród nich pani, przeszły czerwonym dywanem, pokazując jak niewiele kobiet w historii, w porównaniu do mężczyzn, prezentowało tam swoje filmy. Musiało być to wyjątkowe przeżycie.
AS: Muszę przyznać, że byłam zszokowana, kiedy dowiedziałam się, że przez 71 lat trwania tej imprezy tylko osiemdziesiąt dwie kobiety pokazały swoje filmy w konkursie głównym i żadna nie otrzymała solowej Złotej Palmy, bo jedna była nagrodą ex-aequo [Jane Campion za Fortepian w 1993 roku - przyp. RF], a druga - honorową [Agnès Varda w 2015 roku - przyp. RF]. W porównaniu do 1688 mężczyzn to liczba niewielka. Czuło się solidarność i wspólnotę, nie tylko na samym dywanie, ale też na spotkaniu, które odbyłyśmy potem. Następnie wszystko wróciło do normy. Wszędzie widać było starszych panów z młodymi kobietami w pięknych sukniach. Musi upłynąć wiele czasu, żeby zmieniała się mentalność tej branży.AS: Presję nie, raczej radość, że udało mi się to zaklęcie „odczarować”. Czuję również dużą zmianę, która nadchodzi i z tego się bardzo cieszę. Mam nadzieję, że w kolejnych latach polskie reżyserki częściej będą prezentować swoje filmy w Cannes i stanie się to normą.
RF: Co takiego drgnęło w polskim przemyśle filmowym, że coraz więcej kobiet znajduje drogę do reżyserowania?
AS: Zaczęło się to od szkół filmowych, które zaczęły przyjmować dziewczyny pół na pół z facetami. Ma to ogromne znaczenie, bo dzięki temu mamy możliwość rozwijania się i uczenia. Przestajemy myśleć, że kobieta nie może być dobrą reżyserką, a jeżeli już coś kręci, to tak zwane „kino kobiece”, albo filmy, które zrozumiałe będą tylko przez wąską grupę odbiorców.
Zmiana ta również wynika z transformacji podejścia producentów do reżyserek. Nawet jeżeli dziewczyny były przyjęte do szkoły filmowej, to potem nie tak łatwo było im zrobić pierwszy film. Zmiana ta powoli, ale idzie w dobrym kierunku. Dzięki temu więcej kobiet ma szanse opowiadać swoje historie.
ŁK: Skończyła pani Wydział Radia i Telewizji im. Krzysztofa Kieślowskiego w Katowicach. Czy WRiTV ukształtował panią jako reżyserkę?AS: Bardzo. Celowo poszłam do Katowic, a nie do Łodzi, dlatego że oglądałam etiudy katowickie. Były tam prace Marcina Wrony, Kingi Lewińskiej, Bartka Konopki. Wszystkie te filmy miały historie, miały emocje. Łódzkie etiudy w tamtym czasie wydawały mi się przy nich bardzo formalne i puste. To był jeden z głównych powodów, dla którego wybrałam Katowice i nie zawiodłam się. Miałam szansę spotkać się ze znakomitymi wykładowcami, jak Andrzej Fidyk, Filip Bajon czy Maciej Pieprzyca. Bardzo mnie to ukształtowało jako filmowca.
Dziękujemy za rozmowę.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe La Semaine De La Critique
Dziennikarz filmowy i kulturalny, miłośnik kina i festiwali filmowych, obecnie mieszka w Londynie. Autor bloga "Film jak sen".