Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

W drodze do siebie. Dagmara Brodziak o kulisach filmu Camper i sile nieznanego

Autor: Mikołaj Lipkowski
8 grudnia 2025
W drodze do siebie. Dagmara Brodziak o kulisach filmu Camper i sile nieznanego

12 grudnia do kin trafi nagrodzony na Festiwalu Młodzi i Film "Camper", w którym jedną z głównych ról zagrała Dagmara Brodziak. Z tej okazji rozmawiamy z aktorką o kulisach tej produkcji, wyzwaniach na planie i kolejnych planach filmowych.

 Opowiedz, skąd wziął się pomysł na film „Camper"? W jaki sposób do niego trafiłaś?

Dagmara Brodziak: Pomysł na „Campera” narodził się - jak wiele najlepszych pomysłów - pod prysznicem. Tyle że nie w mojej głowie, tylko w głowie Łukasza Suchockiego, reżysera filmu. To był czas pandemii, kiedy wszyscy żyliśmy w ograniczeniach, murach, maseczkach… i bardzo brakowało nam wolności oraz poczucia, że świat jest większy niż cztery ściany. Z tego pragnienia twórczego oddechu Łukaszowi wpadła do głowy myśl: „A co by było, gdyby dwie pary zamknąć w kamperze i wysłać je w podróż przez pandemiczną Europę?” W tle leciał podobno utwór „We Are the People” - ten impuls muzyczny, ten rytm ruchu i drogi, stał się dla niego iskrą. 

A jak ja trafiłam do projektu? Tak naprawdę natychmiast. Byliśmy wtedy chwilę po realizacji naszego poprzedniego wspólnego filmu „Dzień, w którym znalazłem w śmieciach dziewczynę”, w którym grałam postać wymagającą ode mnie ogolenia głowy na łyso - stąd mój krótki look w „Camperze”. Byłam świeżo po niezwykle intensywnym procesie zdjęciowym, pełnym emocji, wyzwań i kompletnego zanurzenia w rolę. Kiedy zadzwonił telefon i zobaczyłam imię „Łukasz”, a on zaproponował mi kolejną współpracę, poczułam to jak prawdziwy ratunek dla duszy. Miałam w sobie ogromną, niewyczerpaną energię twórczą i „Camper” był idealną przestrzenią, żeby ją przelać - z pełną wolnością, prawdą i totalnym oddaniem.

Camper" realizowany jest w formule niezależnego semi-dokumentu, w którym kluczowa była improwizacja i naturalne reakcje aktorów na kolejne wydarzenia, jakie miały miejsce. Jak odnalazłaś się w tej konwencji?

Camper” był dla mnie powrotem do absolutnej esencji grania, ale… paradoksalnie zaczął się od ogromnego lęku. To była pierwsza produkcja w mojej karierze, w której musiałam kompletnie odpuścić kontrolę. Wiedziałam, kim jest moja postać, jakie ma światła i cienie, co ją boli, czego się wstydzi - to wszystko przygotowałam bardzo głęboko, razem z Łukaszem. Ale nie miałam pojęcia, gdzie ona skończy. Jaki będzie jej łuk. Co wydarzy się po drodze. I to było jak skok na główkę w nieznane.

Półdokumentalna forma, kamery blisko twarzy od rana do nocy, trzy tygodnie życia w postaci i improwizacji - to wymagało totalnego zaufania. Do partnerów, do reżysera, do procesu. I przede wszystkim do siebie. Na początku bardzo się tego bałam, ale właśnie dlatego postanowiłam to zrobić. Czasem strach jest najlepszym kompasem.

Kiedy już weszłam w ten nurt - to był najczystszy rodzaj prawdy. Nic nie dało się powtórzyć, niczego zaplanować. Trzeba było być tu i teraz, w pełni obecna, w pełni otwarta. I okazało się, że ta forma nie tylko mnie nie ogranicza - ona mnie wyzwoliła. To była jedna z najpiękniejszych przygód mojego życia. Taka, podczas której poznałam siebie nie tylko jako aktorkę, ale też jako człowieka. A to jest chyba w tej pracy najważniejsze.

Czy podczas zdjęć do filmu, wydarzyły się jakieś nieoczekiwane sytuacje lub coś, co Cię szczególnie zaskoczyło?

Tak, podczas zdjęć wydarzyło się coś, czego absolutnie się nie spodziewałam - coś, co kompletnie mnie zaskoczyło. Ale szczerze mówiąc: cały ten proces był jednym wielkim pasmem niespodzianek. Każdy dzień, każda godzina, każda sekunda „Campera” miała w sobie element nieprzewidywalności, bo brak scenariusza wymuszał na nas pełną improwizację. Musieliśmy brać na klatę wszystko, co przynosiła nam droga - a droga, jak wiadomo, potrafi być kapryśna. Autostrady, stacje benzynowe, nagłe sytuacje, a do tego pandemiczna Europa, która wtedy wciąż była zamknięta i pełna obostrzeń. Niespodzianki pojawiały się dosłownie non stop. 

Jednym z największych szoków - i nie będę spoilerować - był mały wypadek na planie, który wydarzył się zupełnie naprawdę. I wtedy stanęliśmy przed trudnym, bardzo moralnym pytaniem: "w którym momencie wciska się „stop”, a w którym pozwala się, by życie napisało scenariusz dalej?" To była ogromna rozkmina. Z jednej strony odpowiedzialność, z drugiej ta intuicja, że film „wie”, że coś się wydarza, że jesteśmy w czymś prawdziwym. W końcu zdecydowaliśmy się to włączyć w opowieść, bo nie mieliśmy innego wyjścia… ale też dlatego, że czuło się w tym niepokojąco autentyczny impuls. Nie powiem, co dokładnie się stało - nie chcę odbierać widzom odkrycia. Ale gdy obejrzą film, będą dokładnie wiedzieć, o którym momencie mówię.

Główni bohaterowie filmu „Camper" to młodzi ludzie, którzy są na rozdrożu, zdają sobie pytania o sens, przyszłość, relacje. Jak ich postrzegasz ze swojej perspektywy?

Bohaterowie „Campera” są na rozdrożu - i ja ich totalnie czuję, bo sama byłam (i nadal czasem jestem) dokładnie w tym miejscu. To są młodzi ludzie, którzy zadają sobie pytania o sens, o przyszłość, o relacje. I z mojej perspektywy to jest coś ekstremalnie ludzkiego. Myślę, że wszyscy mamy w sobie taki moment, w którym patrzymy na swoje dwudziestoletnie „ja” i uświadamiamy sobie, że kiedyś wydawało nam się, że w pewnym wieku będziemy już „widzieć więcej”, „rozumieć więcej”, „mieć odpowiedzi”. A życie robi swoje. Im dalej w las, tym mniej się wie. I trzeba nauczyć się w tym niewiedzeniu żyć.

Patrzę więc na naszych bohaterów z ogromną czułością - również dlatego, że kręciliśmy film 3-4 lata temu, a ja sama byłam wtedy w zupełnie innym miejscu. Moja postać, Claudie, była wtedy tak blisko moich własnych rozterek, moich pytań, moich lęków, że przepuszczenie tej roli przez siebie stało się dla mnie czymś w rodzaju przyspieszonego procesu terapeutycznego. Mogłam spojrzeć na swoje życie z boku, przez pryzmat postaci, i to mi realnie pomogło. 

To jest właśnie najpiękniejsze w aktorstwie: że dzięki tym wszystkim fikcyjnym postaciom mogę dotknąć bardzo prawdziwych miejsc w sobie. Czasem to daje ukojenie, czasem rozpala, czasem boli - ale najczęściej przynosi jakąś formę ulgi. I myślę, że bohaterowie „Campera” są właśnie takim lustrem, w którym wielu z nas może zobaczyć siebie.

Camper" to kino drogi. Czy Twoim zdaniem podróż w nieznane może sprawić, że człowiek odkryje o sobie prawdę, znajdzie rozwiązanie swoich problemów?

Kino drogi, ale ta droga jest przede wszystkim wewnętrzna. I absolutnie wierzę, że podróż w nieznane potrafi wydobyć z człowieka prawdę, którą często tak długo w sobie tłumimy. Kiedy wyjeżdżasz, kiedy zmieniasz krajobraz, rytm, zapachy, ludzi, nagle coś pęka. Znika rutyna, znika kontrola, a razem z nią wszystkie wymówki, które mamy na co dzień. Zostajesz sam ze sobą - i wtedy zaczynają się prawdziwe rozmowy, te najtrudniejsze, ale też najuczciwsze. Sama tego doświadczyłam milion razy: że dopiero kiedy tracę grunt pod nogami, kiedy idę w coś nieznanego, to tak naprawdę zaczynam słyszeć siebie. Dlatego tak kocham kino drogi - bo ono pokazuje, że prawdziwa podróż nie dzieje się na mapie, tylko w środku człowieka.

Czy taka podróż rozwiązuje problemy? Nie zawsze. Ale na pewno je obnaża. Odsłania to, co naprawdę boli. A już samo nazwanie tego jest początkiem zmiany. W „Camperze” bohaterowie jadą niby przez Europę, ale tak naprawdę jadą przez własne lęki, niespełnienia, pragnienia, żale, tęsknoty. A droga, jak dobra nauczycielka, odbiera im kontrolę i pokazuje, że prawda i tak ich dogoni. Myślę więc, że podróż w nieznane nie daje odpowiedzi jak na tacy. Ale daje odwagę, żeby je znaleźć.

Jak wspominasz współpracę z reżyserem Łukaszem Suchockim i pozostałymi aktorami - Aleksandrą Jachymek, Michałem Krzywicki i Szymonem Milasem?

Wspominam tę współpracę absolutnie cudownie, choć nie była to droga usłana różami. Wszystko opierało się na rosnącym między nami zaufaniu – dzień po dniu, scena po scenie, na sześciu metrach kwadratowych kampera, gdzie emocje, kamera i nasze prywatne światy mieszały się w jeden żywy organizm. To był taki nieustanny taniec: z kamerą, ze sobą nawzajem, z własnymi ograniczeniami i odkryciami. 

Oczywiście, że nie obywało się bez gorszych dni i konfliktów, w tak intensywnych warunkach to niemożliwe. Ale za każdym razem potrafiliśmy tę energię przetransformować w coś twórczego, w „mięso” filmowe, w prawdę, która widać potem w kadrze. I to było wspaniałe, bo zamiast udawać, że wszystko jest idealne, potrafiliśmy wziąć te trudniejsze emocje i przekuć je w realne napięcie między postaciami.

Miałam też ogromny komfort dzięki wcześniejszym współpracom. Zarówno z Michałem Krzywickim, jak i z Łukaszem Suchockim pracowaliśmy już wcześniej przy polskim sci-fi „Dzień, w którym znalazłem w śmieciach dziewczynę”, a także przy projekcie DIVERSION END. Rozumiemy się bez słów, mamy wspólny język twórczy, znamy swoje energie i tempo pracy. To dawało ogromne poczucie bezpieczeństwa na planie.

Aleksandra Jachymek i Szymon Milas również wnieśli do „Campera” świeżość, czułość i totalne zaangażowanie. Każdy z nas oddał temu projektowi kawałek siebie. I właśnie dlatego „Camper” ma w sobie taką prawdę, bo był wynikiem naszej wspólnej, bardzo intymnej, momentami szalonej, ale zawsze autentycznej podróży.

Światowa premiera Waszego filmu odbyła się na prestiżowym Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w São Paulo. Potem z powodzeniem pokazywany był także na festiwalach w Polsce, zdobywając m.in. nagrody na Festiwalu Młodzi i Film. Jak postrzegasz odbiór Waszego filmu zagranicą oraz w Polsce. Czy zauważyłaś jakieś różnice?

Camper” jest filmem absolutnie uniwersalnym - i myślę, że właśnie dlatego jego odbiór zarówno w Polsce, jak i za granicą był bardzo podobny: pełen czułości, pozytywnego vibe’u i takiego miękkiego wzruszenia. Na premierze w São Paulo widziałam dokładnie to samo, co później w polskich salach: ludzie reagowali na prawdę, na młodość, na autentyczność naszych bohaterów. Na to, że w tym filmie jest życie – takie zwykłe, ale przez swoją zwykłość niezwykle bliskie.

Mam poczucie, że „Camper” trafia do widzów, bo opowiada o rzeczach, które są wspólne dla nas wszystkich, niezależnie od kontynentu: o zagubieniu, o szukaniu sensu, o miłości, o stracie, o przyjaźni, o potrzebie wolności. To są emocje, które nie mają narodowości.

Myślę też, że w dzisiejszym świecie - pełnym strachu, napięć, wojen, niepokoju - naszym obowiązkiem jako twórców jest dawać widzom nie tylko refleksję, ale też pozytywne emocje, wysokie wibracje i nadzieję. O trudnych rzeczach trzeba mówić. Trzeba je pokazywać. Ale potrzebujemy balansu. Potrzebujemy też piękna, miłości, młodości i oddechu. I właśnie dlatego „Camper” tak rezonuje. Bo jest jak podróż, która przypomina, że mimo chaosu, mimo niepewności, życie wciąż potrafi być piękne.

Jakie są Twoje kolejne plany filmowe, o których mogłabyś nam opowiedzieć?

Moje kolejne plany filmowe są związane z projektem, który jest dla mnie absolutnie najważniejszy w życiu. Od kilku miesięcy pracujemy z Łukaszem Suchockim nad filmem „Dlaczego Bóg zabronił cofać czas” i to jest przedsięwzięcie, które totalnie pochłania serce, duszę i cały twórczy instynkt. To będzie niezwykła hybryda: z jednej strony bardzo precyzyjnie zaplanowane kino, a z drugiej - ta sama pełna prawdy i ryzyka improwizacja, której zasmakowaliśmy w „Camperze”.

Jeszcze nie mogę zdradzić zbyt wiele, ale mogę powiedzieć jedno: to będzie piękne, głębokie love story. Historia o czasie, pamięci, o stracie i o tym, jak bardzo pragniemy odzyskać choć jeden dzień z kimś, kogo kochaliśmy. Opowieść osadzona w Bangkoku, w świecie neonów, duchowości, chaosu miasta i niezwykłej delikatności relacji między dwojgiem ludzi.

To jest projekt, który czuje, że moje całe życie toczyło się tak jak się toczyło, dokładnie by doprowadzić mnie do momentu jego tworzenia i realizacji. Nie tylko zawodowo, ale też emocjonalnie. I czuję, że to, czego nauczyłam się w „Camperze”, ta wolność, to zaufanie do procesu, ta zgoda na nieznane…wszystko to teraz przenoszę na ten kolejny etap twórczy w Bangkoku.

Chcesz nas wesprzeć i być na bieżąco? Obserwuj Movies Room w google news!

Geek i audiofil. Magister z dziennikarstwa. Naczelny fan X-Men i Elizabeth Olsen. Ogląda w kółko Marvela i stare filmy. Do tego dużo marudzi i słucha muzyki z lat 80.

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.