Sny mają to do siebie, że się kończą. Podtrzymujemy je przy życiu, bo to nasze bezpieczne przestrzenie, niezagrożone nadejściem brutalnej rzeczywistości. Gdy nadchodzi czas pobudki, następuje nieprzyjemne zderzenie, konieczność przystosowania się do czegoś, na co nie byliśmy gotowi lub nie zdążyliśmy się naszykować.
Mniej więcej w takiej sytuacji znajduje się główna bohaterka tego filmu. Shelley (Pamela Anderson) to tancerka, która od czasów młodości była jedną z największych gwiazd rozbieranej rewii w jednym z kasyn w Las Vegas. Kobieta traktowała i traktuje to jako sztukę, wyraz artystyczny, ale co najważniejsze - swoją pasję i życiową drogę. Jak się okazuje, jej kres jest bliższy, niż przypuszczała, bowiem nowi właściciele kasyna zapowiadają, że Le Razzle Dazzle (show, w którym występuje) zostanie w perspektywie dwóch tygodni zdjęte. To rzecz jasna oznacza dla Shelley nowy, ale niekoniecznie pożądany rozdział.
Reżyserskie nazwisko nie jest pomyłką, bowiem The Last Showgirl reżyseruje wnuczka słynnego Francisa Forda. Gia Coppola ma na koncie ciekawe Palo Alto i odjechanego Króla internetu, zatem na jej najnowszy film czekałem raczej z ciekawością i spokojem. Nie ma jednak co się oszukiwać - nazwiskiem najmocniej przykuwającym uwagę jest Pamela Anderson. Raczej nie istnieje ktoś, kto nie słyszał o Słonecznym patrolu i innych rolach, po których przylgnęła do niej łatka ikony seksu swojej epoki. Biorąc pod uwagę przeszłość i przyszłość aktorki, ten film mógł mocno rezonować z jej życiem.
Prawdę mówiąc, tak faktycznie to wygląda. The Last Showgirl nie sili się na wielkie arcydzieło, z zawrotnym tempem i monumentalną narracją. To w gruncie rzeczy bardzo kameralny i smutny obraz gwiazdy, która za szybko złapała za nogi swój amerykański sen, została w nim tak długo, że ominęło ją planowanie stabilnej przyszłości czy macierzyństwo. Gia Coppola podjęła świadomą reżyserską decyzję o tym, żeby towarzyszyć Shelley w znacznej większości poza sceną, za kulisami, w trakcie przygotowań i wypełniających ten czas rozmów. To właśnie tam dzieje się “mięso”, to w garderobie rozgrywają się najciekawsze momenty filmu, swoiste starcia pomiędzy wierzącą w artyzm swojego fachu bohaterką a innymi, młodszymi tancerkami, dla których występowanie nie jest spełnieniem marzeń, bardziej mało chlubnym sposobem na dorobienie, uważającymi że ich starsza koleżanka dorabia ideologię do "świecenia cyckami".
Wizerunek Las Vegas utrwalił się w światowej kulturze jako odurzającego bogactwem, rozpustą, blichtrem, przepychem, i tak dalej, i tak dalej. The Last Showgirl podchodzi do tego od zupełnie innej strony - w filmie dominuje przede wszystkim dość intensywny wizualny chłód, a wizerunek miasta zupełnie nie licuje z tym, co widzowi pojawia się w głowie, gdy o nim myśli. Vegas u Gii Coppoli to miasto przegranych szans, blasku, który świeci resztkami sił. Koresponduje to z losami głównej bohaterki, która wybudziła się ze swojej bajki w wieku 57 lat - bez realnie silnych związków z porzuconą lata temu córką, bez bratniej duszy u boku, perspektyw na kolejną satysfakcjonującą pracę, czy oszczędności na nadchodzącą emeryturę.
Po tym seansie utwierdziłem się w przekonaniu, że chyba nikt nie zagrałby tej roli lepiej, niż Pamela Anderson. Po części przez podobieństwo obu karier, po części przez to, że tak naprawdę nigdy nie była ona przykładem wielkiego aktorskiego talentu. Może smutne, ale moim zdaniem prawdziwe. Anderson fantastycznie stopiła się ze swoją postacią, bezbłędnie portretując jej powolne budzenie się do rzeczywistości, zagubienie i rozedrganie - jest w tym wszystkim stuprocentowo naturalna i ujmująca. Jedna z widzek po seansie powiedziała, że "dialogi są organiczne" i pozostaje mi się z tym zgodzić - The Last Showgirl jest pod tym kątem bardzo błyskotliwe i autentyczne, niezależnie czy mowa o dramatycznych, czy bardziej komediowych momentach.
Zaskakująco bogaty jest też drugi plan. Jamie Lee Curtis gra Jamie Lee Curtis - w tym przypadku starszą krejzolkę, najprawdopodobniej dawną mentorkę Shelley, która przegrała swoją przyszłość w podobny lub mocniejszy sposób - po długoletnim występowaniu zakotwiczyła będąc kelnerką w kasynie, uzależniła się od grania i regularnie przegrywa pieniądze. Swoje wykorzystane pięć minut na ekranie mają także ascetycznie i przyzwoicie zagrany przez Dave'a Bautistę kierownik rewii, Kiernan Shipka w roli młodej Jodie, czy dawno niewidziana w mainstreamie Brenda Song. Szczerze wypadały też interakcje pomiędzy postacią Shelley a córką Hannah, graną przez Billie Lourd.
The Last Showgirl nie jest kinem, które prawdopodobnie zostanie z widzem na dłużej. Ma nieśpieszne tempo, dość krótki metraż który momentami ogranicza wątki z potencjałem na szersze opowiedzenie. Nie czuję się jednak rozczarowany, bowiem otrzymałem historię pełną autentyczności, nastrojowy i smutny obraz postaci, która z dnia na dzień musiała zacząć godzić się nie tyle z utratą pracy, co radości życia i tożsamości, z którą się zespoliła na amen.
Dziennikarz filmowy, który uwielbia kino gatunkowe. Od ckliwych komedii po niszowe horrory. W redakcji Movies Room odpowiedzialny za recenzje oraz rankingi.