Gorące słońce opala skórę, a zimne fale morza ochładza rozgrzane ciała. Piękne widoki kuszą nieznanymi przygodami, a nowe smaki krzyczą: Poznajcie nas! Brzmi to jak wstęp do taniego wakacyjnego romansidła. Wakacje wielu Polaków, ale także Niemców, Francuzów czy innych mieszkańców całego świata, to morze, basen i przyjemny hotel. Krótko mówiąc, all inclusive. Człowiek odpocznie, naje się i zrobi mnóstwo zdjęć, którymi będzie się przechwalał wśród swoich znajomych. W taki właśnie świat zabiera nas film Małgorzaty Szumowskiej i Michała Englerta, typowych polaczków na wakacjach w Maroku.
All Inclusive to hybryda dokumentu z fabułą. W obsadzie znajdziemy trzech aktorów: Andrzeja Chyrę, Izabelę Kunę oraz Krzysztofa Czeczota. Odgrywają swoje rolę zgodnie ze scenariuszem, który wcześniej dostali. Chyra i Kuna to małżeństwo z wieloletnim stażem, które przechodzi kryzys. Czeczot to wycofany człowiek bojący się brudu i obcych. Wokół nich krążą jednak prawdziwe gwiazdy tej produkcji – naturszczycy. Starsza pani pełna radości i miłości do życia, wiejski macho, bardzo religijna para, niespełniona wiekowa artystka. Bohaterowie diametralnie się od siebie różnią. Ich interakcje często kończą się mikrokonfliktami, których rozwój obserwujemy na ekranie. W ten sposób duet Szumowska i Englert stworzyli coś na podobieństwo przekroju społeczeństwa, od religijnych wyznawców po wywyższających się intelektualistów.
fot. materiały prasowe
Rzeczą, której kompletnie się po tym filmie nie spodziewałam, to powielanie stereotypów. Oglądając ten film na Krakowskim Festiwalu Filmowym czułam pewien niesmak, jako że widownia śmiała się z absurdalności typowych Polaczków, a właśnie oni siedzieli koło nich na sali. Produkcja nie ma do zaproponowania nic nowego. Rasistowski macho nieudolnie próbuje poderwać ciemnoskóre kobiety, a te starają się od niego jak najszybciej uciec. Naturszczycy mają problem z dogadaniem się z ludźmi z hotelu, jako że ich angielski pozostawia wiele do życzenia. Reżyserka posuwa się nawet do inspiracji Pamiętnikami z wakacji, imitując kultowego mięsnego jeża. W jego miejsce pojawia się mięsny pies, który ma być nagrodą w konkursie. Poza wyborem tych przetartych schematów, duet reżyserki zdecydował się na nużące i bardzo liczne obrazy smutnych twarzy wczasowiczów, który zachowują się jakby przyjechali do Maroka za karę. Każdy z polskich turystów mierzy się z jakimiś problemami, które wakacje miały chyba usunąć z ich życia. Nie do końca je również zgłębiamy, więc koniec końców mierzymy się z banalnymi zdaniami i nieudaną próbą ukazania melancholii.
Brakowało mi również eksploracji różnic kulturowych między Polakami a Marokańczykami. Cały film osadza się dosyć płytko i nie próbuje dotrzeć w głębsze obszary tradycji, kultury i zwyczajów. Mieszkańcy Maroka to obsługa hotelu czy pomoc przy licznych atrakcjach turystycznych. Ich głos jest niesłyszalny przez co opowieść prezentuje się dosyć płasko. Wychodzi na to, że jedyny słuszny punkt widzenia, to ten polskich gości.
fot. materiały prasowe
Trzeba jednak przyznać, że naturszczycy ratują ten film swoją naturalnością i prawdziwością. Takich kreacji nie da się po prostu wymyślić. Wiele scen skradło moje serce, gdzie udało się nam jako widzom poznać bliżej każdego z bohaterów. Bogobojna para, nie mogąc pójść w niedzielę do kościoła, ogląda msze przez laptopa. Złożyło się, że akurat nasz macho przechodzi wtedy korytarzem. Słysząc dźwięki eucharystii, zdejmuje czapkę i żegna się. Niespełniona artystka krąży po plaży, pustyni i hotelu z wielkim głośnikiem i mikrofonem, śpiewając Galapagos. Pozostali turyści nie mogą już nerwowo wytrzymać i nawet ci pozytywni i szczęśliwi zaczynają dawać upust emocjom. To właśnie w tych wszystkich interakcjach pomiędzy naturszczykami jest cały urok tego filmu. Chciałoby się powiedzieć w pięknie codzienności.
Po seansie zadałam sobie pytanie do kogo skierowane jest All Inclusive. Może do inteligencji, która wyśmieje tych wszystkich typowych polaczków? A może do tej drugiej grupy, która w filmie zobaczy samych siebie? Niezależnie od tego, do kogo film przemówi czy też nie, nie da się ukryć, że brakuje mu głębi, która uratowałaby go z objęć rutyny i schematów. Polscy turyści wrócą do kraju, my wrócimy do domu i zapomnimy o tym tytule. Wielka szkoda, bo film zapowiadał się naprawdę intrygująco.
Studentka dziennikarstwa, miłośniczka szeroko pojętej popkultury. Fanka filmów Marvela, krwawych horrorów i Szekspira. W wolnej chwili czyta książki, robi zdjęcia i chodzi na koncerty. Od niedawna zapalona widzka dokumentów. Marzy o prowadzeniu zajęć filmowych dla dzieci i młodzieży.