Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

Wielka rozrywka w SkyShowtime!

Kobieta Z... - recenzja filmu! Dziewczyna pop

Autor: Łukasz Kołakowski
2 kwietnia 2024
Kobieta Z... - recenzja filmu! Dziewczyna pop

Zastanawiam się, czy dysforia płciowa to dobry temat dla kina Małgorzaty Szumowskiej. Kina bardzo autorskiego, a jednak często niedoskonałego i zbyt dosłownego, jak i długimi momentami pozbawionego żadnych subtelności. Kobieta Z… była już pokazana w Wenecji i tam przyjęta ciepło, więc mogliśmy już oczekiwać odpowiedzi. Paradoksalnie jednak seans wzbudził jeszcze więcej wątpliwości. 

Englert i Szumowska opowiadają tutaj historię Anieli Wesoły, wcześniej znanej jako Andrzej. Od samego początku głównym zainteresowaniem ich kamer cieszą się jej wątpliwości. Zaczynamy dość wcześnie, bo od pierwszej komunii, poprzez pomalowane paznokcie na komisji wojskowej do pierwszych podrygów serca w stosunku do przyszłej żony. Andrzeja gra wtedy Mateusz Więcławek i radzi sobie z tym fantastycznie, ukazując rozterki bohaterki bezbłędnie, a także nie zestawiając ich z nieco bardziej obarczoną konserwatywnym podejściem polską prowincją czasów końcówki poprzedniego ustroju i transformacji. Najpierw wybrankę, a potem żonę bohatera gra w tym przypadku Bogumiła Bajor i słowo daję, nie znając tej aktorki, cały seans miałem wrażenie, że to ucharakteryzowana na młodszą Joanna Kulig. Nie tylko przez wzgląd na to, że jest bardzo podobna, ale głównie przez to, że obie przekonały mnie bardzo skutecznie, że wcielają się w tę samą osobę. 

fot. Łukasz Bąk

Podobny problem rozdźwiękowy, tylko jeszcze większy, bo na wyższej amplitudzie ma Kobieta Z… wtedy, gdy do roli wchodzi już jeszcze lepsza Małgorzata Hajewska-Krzysztofik. Jej rola jest jeszcze bardziej przepełniona współczuciem, wyjątkowa, a przez to jeszcze bardziej idąca na kolizję z tymi wszystkimi tropami, które film odhacza jakby z obowiązku, a które niewiele do tej historii wnoszą. Widać to we wspomnianym wstępie, a jeszcze bardziej z biegiem akcji. Andrzej po pierwszej wizycie u lekarza i konsultacji w stronę podniesienia poziomu testosteronu sprzeda go na lokalnej siłowni, usłyszy na swojej drodze mnóstwo homofobicznych, a zakorzenionych mocno w prowincji tekstów, a i wpląta się w jakieś kłopoty z prawem, oczywiście przez swoją naiwność i dobroduszność. 

Scenariusz bowiem niestety nie rozumie, kiedy ten film najlepiej wybrzmiewa. A robi to, chowając kamerę we wnętrzu rodzinnym, a wszystkie emocje jeszcze głębiej, w Anieli. Te sceny i świetna dynamika głównej aktorki z Joanną Kulig to perełki, na których ten film mógłby się zacząć i skończyć, a odbiłby się zdecydowanie szerszym emocjonalnym echem w trzewiach widzów. Kobieta Z…, to zbyt często, pożyczając tytuł płyty i piosenki Darii Zawiałow, dziewczyna pop, która bardziej niż zabierać nas w ciekawą wędrówkę po swoim życiu jest figurą do utarcia i tak już wyeksploatowanych postaw i motywów. Pojedyncze interesujące rozwiązania płyną wyłącznie z tej części, która stawia na drodze naszej bohaterki proceduralne przeszkody i pewien absurd prawny. On pozwala wybrzmieć ostatniej finałowej planszy i spełnia swoją rolę w stu procentach. 

fot. Łukasz Bąk

Choć więc seans odbieram dosyć jasno, klasyfikując to, czym ten film jest raczej jako momentami nieudolną opowieść o niezrozumieniu społecznym i rodzinnym, rodzi się wątpliwość, która naznaczyła pierwszy akapit tego tekstu. Przez całą projekcję, mając przed oczami te wszystkie sceny, ale jak i trochę poprzednie filmy Szumowskiej i Englerta, z naciskiem na Śniegu już nigdy nie będzie, w głowie rodziła się powoli myśl, że może to właśnie jest właściwa droga. Że może do konserwatywnych serc odbiorców lepiej przemówi taki trochę toporny przekaz. Nie wiem, czy dobrze poszedłem za tokiem myślenia twórców. Wenecka publika zdawałaby się mówić, że tak. 

Dopiero co obchodziliśmy światowy dzień widoczności osób transpłciowych. Reżyserzy cały czas podkreślają, jak solidarność z tymi środowiskami jest dla nich ważna i jak bardzo zależało im na tej produkcji. Możliwe, że to właśnie dlatego starali się, aby Kobieta Z… była dużo bardziej przyziemna niż poprzednie filmy. Dużo bardziej też, wydaje mi się, przyłożono się do oddania realiów. Polskiej prowincji bliżej do świeżości i naturalizmu Bożego ciała niż szyby, która trochę zasłaniała nam odbiór choćby Twarzy. 

fot. Łukasz Bąk

To, czy obrana droga była słuszna, pokaże czas i odbiór widzów. Bo choć ten film mógł być bardziej emocjonalny, dopracowany scenariuszowo czy zwyczajnie nieco lepszy, nie sposób odmówić mu tego, że na poziomie ukazania rozterek i problemów osoby transpłciowej wybrzmiewa tak, jak powinien. Niepokój towarzyszy całemu seansowi, a wymowa uderza na koniec tak, że nie mając zbyt dużej wiedzy w temacie transpłciowości chce się temat zgłębić. To może być największa wartość, która sprawi, że dokładanie do Kobiety Z… lubianego przez kino przymiotnika ważny nie będzie tylko pustym sloganem. Środki dotarcia każdy może ocenić już sobie sam. 

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina. Kontakt pod [email protected]

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.