Zanim o powstaniu, poznamy Ignacego. Podobnie jak ciągnięty na sznurze Pan ze wstępu jest osobnikiem pogardzanym przez szlachtę, jednak ma z nią (prawdopodobnie, o tamtym bowiem nic nie wiemy) nieco ściślejszy związek. Jest szlacheckim bękartem i ma obiecany w testamencie herb, który może wyzwolić go od dotychczasowego życia. Gdy ojciec jest już na łożu śmierci, przypomina sobie o nim jednak dawno niewidziany drugi syn, który dla Ignacego stanie się odtąd wrogiem numer jeden.
Reżyser nie czuje kronikarskiego obowiązku, co szybko odróżnia jego film od znakomitej większości historycznego kina, jakie kręci się w Polsce. Wydarzenia znane z podręczników służą mu do opowiedzenia własnej historii, w której naświetla ówczesne problemy, mieszając je w kotle kinowych emocji. Trochę tak, jak robił to pewien amerykański reżyser, do którego twórczości wielu recenzentów Kosa porównuje. Rzucając mały spoiler, to nazwisko jeszcze padnie i w tym tekście, jednak w nieco innym kontekście. Nie jest to seans, po którym możemy rzucać ciekawostkami historycznymi w kontekście dziejących się na ekranie wydarzeń. Zajrzenie głębiej pozwoli jednak na zrozumienie genezy.
W międzyczasie posłuchamy jeszcze tony zabawnych i błyskotliwych dialogów. Ściera się tu dużo sprzecznych postaw i silnych charakterów, dlatego też zadbano o rozmowy, które dodają odpowiedniej pikanterii. Z pomocą postaci Domingo scenarzysta może dodać do niego atut, który pomaga wykrzesać niespotykane pokłady humoru, a są nim języki. Tylko on i Kościuszko umieją po angielsku. Reszta po naszemu i Dunin, wydający ze swych ust dziwną hybrydę polskiego i rosyjskiego. Ktoś musi dopytać, przez co drugi może skomentować, a piętrzące się słowne przepychanki nabierają dynamiki. No i mają odpowiednie napięcie. Często zdarza się, że mówimy o filmach silnie osadzonych w naszej historii, że pójdą na nie szkoły. To dobrze, bo kina zawsze warto odwiedzać, jednak chciałoby się też, abyśmy zabierali jak najwięcej ludzi na to, co jakościowe. Kos nie zostanie filmem szkolnym, bo to określenie sami wyselekcjonowaliśmy na trochę pejoratywne, jednak chciałbym serdecznie na niego zaprosić. Czasu trochę jeszcze jest, bo po Gdyni spodziewamy się premiery dopiero w przyszłym roku, ale już teraz warto namawiać. Także tak wysokimi, jak w rubryce obok, cyferkami.
W swoim tweecie po seansie Dawid Adamek z kanału Sfilmowani stwierdził, że nie lubi porównań do Tarantino, bo żeby takie wysnuć wystarczy trochę więcej bluzgów i bardziej rozbudowane dialogi. Z tezą się jak najbardziej zgadzam, mam jednak dla niej inne wytłumaczenie. Nie chciałem zrobić porównania, które przebija się z większości recenzji dlatego, że na dziś, we wrześniu 2023, wolę Maślonę od Tarantino. Z dwóch powodów. Pierwszym jest fakt, że jak do tej pory ma wyższą średnią jakości na produkcję (bo jak do tej pory obydwie są fantastyczne). Drugi natomiast jest taki, że Amerykaninowi, jeśli nie wycofa się ze swoich wieloletnich zapowiedzi, pozostał już tylko jeden film. Zdolny młody reżyser na dorobku, Paweł Maślona, może nakręcić ich jeszcze dziesiątki.
Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina. Kontakt pod [email protected]