Przedostatnia z kur, znoszących dla Disneya złote jaja wstępuje powoli na scenę. Rekordowy rok będzie rekordowy jeszcze bardziej, bo kompania spod znaku Myszki Miki ma przecież w zanadrzu jeszcze Star Wars i sequel najbardziej dochodowej animacji w dziejach. Księgowe są szczęśliwe, tabelki w Excelu odpowiednio szerokie, aby w rubryce zrobionych dolarów wpisać kolejne 10 cyfr zaczynających się od jedynki, dlatego też trudno mówić o tym, żeby ktoś w wytwórni nie witał nowego roku z uśmiechem na twarzy. Chyba że spojrzą delikatnie w przyszłość, taki rok jak 2019 bowiem może im się nie powtórzyć przez najbliższe dekady. Wydaje mi się jednak, że pobudki artystyczne też mogą mieć tu jakieś znaczenie. Zmęczenie materiału i dojenie największych marek do cna może w końcu wpędzić Disneya w ślepą uliczkę. Kraina lodu 2 to bowiem, ze względów wszystkich innych niż finansowe, kolejne w tym roku pudło.
Przepis na ogromny sukces pierwszej części był archaiczny, ale bardzo prosty i skuteczny. Niech w bajce będą księżniczki, duże zamki, uroczy bałwan i wyprawa, a najlepiej to w ogóle zrobić w otoczce musicalowej. Jak to mogłoby nie wypalić, jak z tego są zbudowane fundamenty, na których od lat stoi zamek, który w każdym filmie Disneya świeci swoim rozmachem i blaskiem na początku. Choć można mieć do
Frozen stos zarzutów, to na pewno jednym z nich nie będzie brak serca i włożenia ogromu pracy w wykreowanie świata. W przypadku dwójki jednak, od tego właśnie zacznę. Bo tu, choć od premiery pierwszej części minęło długie sześć lat, magię oryginału przypomina tylko świat. Reszta wydaje się zrobiona na szybko, aby była.
Przede wszystkim animacja dla dzieci przegra na starcie, jeśli będzie miała pretekstową fabułę. To przy tym targecie i jego bardzo wzrokowym i zmysłowym odbieraniu kina trzeba najwięcej wyjaśnić. Im ogólniej tym lepiej, im prostsza historia będzie zawierać w sobie więcej niegłupich morałów, tym bardziej widz będzie z niej zadowolony, zarówno ten mały, jak i duży. Historia
Krainy lodu 2 nie jest jednak prosta, a jak już wspomniałem pretekstowa. Na samym początku, gdy widzimy nasze dwie bohaterki w wieku dziecięcym, wysłuchujące wielkiej historii ojca, można już wyczuć pismo nosem. Oto kolejna wielka opowieść, w której wir Anna i Elsa wbiegną dużo później, bo z czegoś w końcu trzeba ten sequel ulepić. Poznają swoją historię, kogoś tam uratują, coś zburzą i dotrą swoją rodzinę w wielkim szczęściu. Bardzo się cieszę, szkoda tylko, że przez cały film stałem obok tego i nie dostałem żadnego pomysłu, który przykułby moją uwagę na dłużej.
Nietrafiony jest też humor, z którego znikł urok. Jak bałwan Olaf mógł budzić sprzeczne uczucia, to jednak zawsze lepiej, niż gdyby były żadne. Tutaj został z niego chodzący slapstick, który w jest jak latający koło ucha o zmroku komar. Jedyne, co mają nim do zaoferowania twórcy, to jego zmieniający się kształt i szybkie usta, wypluwające serię w teorii śmiesznych słów. Właśnie, tylko w teorii.
Intryga
Krainy lodu fajnie łączyła sprawy szerokie, społeczne, z prywatnymi dwóch młodych dorastających dziewczyn. Zarówno Anna, Elsa jak i Arendelle dostawały tam swoje pięć minut. W dwójce natomiast widzimy kilku nowych bohaterów, nie poznajemy jednak żadnego. Cel wyprawy, choć z pozoru wyglądający na bardzo szlachetny, ogranicza wprowadzenie czynnika ludzkiego do minimum. Dlatego też moja początkowa radość z usłyszenia w polskim dubbingu Andrzeja Seweryna nie została zaspokojona. Tak samo zresztą jak ta, która nieśmiało odzywała się na powrót do tego magicznego świata.
Całe dobro tego filmu to jednak księżniczka Elsa. Ona i jej droga jako jedyne wybijają się w festiwalu przeciętności całej reszty. Choć to film wypełniony po brzegi wydarzeniami, tylko w przypadku jej drogi udaje się mu wykrzesać z niej jakąś treść. To ona znajduje się w centrum od samego początku i do napisów końcowych nie daje się z niego zrzucić. Fajnie jej wędrówkę podkreśla zmiana wizualna na koniec, a sama historia, choć dość mocno podobna do tego, co przeżywał Chudy w niedawnym
Toy Story 4, jest zbudowana logicznie. W animacji Pixara była jednak nieco bardziej zniuansowana.
Po wstępie, który ma nam pokazać, dokąd będziemy zmierzać, przygoda zaczyna się w momencie, w którym Elsa zaczyna słyszeć jakieś głosy. Każdy normalny człowiek by się wtedy wyspał bądź poszedł do psychologa, jednak przypadki księżniczek Disneya są inne. Szkoda tylko, że pretekst ten został wykorzystany do tak szczątkowo i na szybko opowiedzianej historii. Choć więc wspomniane dolary znowu się tu zgodzą, paczkę Elsy i Anny po takim filmie może dopaść casus Shreka, który opadał przy odcinaniu kuponów na tyle, że gdy na koniec pojawiło się zupełnie dobre
Forever, nie było w stanie pomóc w ratowaniu tej marki.
Kraina lodu 2 to film, w którym tak jak w znakomitej większości produkcji Disneya z tego roku, widać brak jazdy bez trzymanki, a maksymalnie ściśle zapięte pasy bezpieczeństwa. Pasy, które w dłuższej perspektywie mogą poluzować się na tyle, że nie będą już chronić przed niczym. Wtedy pozostanie już chyba tylko animowany remake tegorocznego
Króla Lwa. Albo wersja rozszerzona wersji rozszerzonej
Avengers: Końca gry.
PS. Jeśli pamiętacie burzę, wywołaną przed premierą w sprawie orientacji seksualnej Elsy, powiem tylko, że to mały deszcz z dużej chmury. Tak jak w sumie cały ten film...
Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina.
Kontakt pod [email protected]