Od czasów największych obrazów od Hitchcocka i Kubricka świat bardzo ruszył do przodu. Nie boimy się już tego, czego bali się ludzie 50 lat temu. Stare upiorne filmy często wzbudzają nostalgię lub śmiech, a mimo to nadal są wzorem dla współczesnych reżyserów. Czy to znaczy, że kiedyś to było, a teraz horrorów już nie ma?
Pierwszy i oryginalny Omen w reżyserii Richarda Donnera pochodzi z 1976 roku – okresu, kiedy zaczęto wyznaczać nowe kierunki dla kina grozy. To właśnie z tamtych lat pochodzą takie klasyki jak Egzorcysta czy Halloween, a nieco później, bo w 1980 roku powstało kultowe Lśnienie. Od momentu szczytowej formy horrorów minęło pół wieku, a filmy z tego gatunku przeszły przemianę, choć niekoniecznie dobrą. Zaczęto tworzyć je na masową skalę, często dodając niepotrzebne straszaki, przez które ucierpiał ich klimat. Większość z nich służy bardziej jako tania rozrywka z lekkim poczuciem zażenowania niż budzące grozę produkcje, które powodują ciarki na ciele i zostają z nami na długo. Twórcy starają się inspirować dziełami z lat 70, a także je odnawiać, co przeważnie kończy się porażką. Oczywiście, teraz również powstają horrory warte obejrzenia – jednym z nich jest właśnie Omen: Początek, który co prawda wciąż jest trochę w tyle za pierwowzorem, ale przynajmniej podczas oglądania strach towarzyszy nam przez to, co widzimy a nie przez falę wszechobecnej żenady.
Jak sama nazwa wskazuje, Omen: Początek jest prequelem wszystkich dotychczasowych części sagi. W całej historii rodziny Thornów niezaprzeczalnie najciekawszą i najważniejszą postacią jest Damien – dziecko adoptowane przez amerykańskiego dyplomatę, które okazuje się być biblijnym Antychrystem. Najnowsza produkcja w reżyserii Arkashy Stevenson opowiada o narodzinach demonicznego chłopca, a także o jego matce, która podobnie jak syn łączy się z liczbą 666 – również urodziła się 6 czerwca o godzinie 6. Mamy tu jednak element zagadki, bo długo nie wiadomo, kto konkretnie jest rodzicielką szatana. No, chyba że przeczytacie dokładny opis filmu i sobie zaspojlerujecie. Ja tego nie zrobiłam, dzięki czemu mogłam się tylko tego domyślać.
Jest to kolejny horror, który nie tylko porusza zagadnienia religijne, ale dzieje się w środku kleru. Główna bohaterka, Margaret, przyjeżdża do Rzymu, aby przyjąć śluby zakonne pod okiem znanego jej od dziecka kardynała Lawrence’a. Zakonnice, do których zamierza dołączyć, zajmują się prowadzeniem sierocińca dla dziewcząt. Młoda dziewczyna może poczuć się tam jak w domu – sama dorastała w podobnych warunkach. Szybko okazuje się jednak, że w nowym miejscu nie jest kolorowo (ani dosłownie, ani w przenośni). Metody wychowawcze stosowane przez siostry nie należą do przyjemnych, a ich wiara odbiega od Słowa Bożego zapisanego w Biblii. Bardzo ważna jest tu dyscyplina – dziewczynki mają być grzeczne i spokojne, a w razie jakichś anomalii, lądują w „złym pokoju”, w którym ciężko nawet o powietrze, ale cytując jedną z sióstr „tu nie ma być przyjemnie”. A krótkie ujęcie ukazujące naukę języka angielskiego przy pomocy słowa „brud” budzi niesmak nie tylko w nowicjuszce, ale także w widzach.
Omen: Początek nie odbiega od współczesnych horrorów, w których strach budowany jest poprzez jumpscary, czyli momenty, kiedy twórcy próbują nas przestraszyć poprzez nagłe ukazanie przerażającej postaci lub obiektu, któremu towarzyszy głośna muzyka. Samej zdarzyło mi się kilka razy podskoczyć podczas seansu, aczkolwiek ta technika tutaj nie przeważała. W filmie panuje napięcie owiane nutą tajemnicy, co powoduje ciągły niepokój, a sama produkcja utrzymana jest w brutalnym i bezpośrednim charakterze. Przykładem tego jest scena porodu, której przygląda się Margaret. Fragment zostaje w pamięci, ponieważ w filmach ukazanie samego momentu przyjścia na świat jest najczęściej ocenzurowane – kobieta krzyczy, lekarz ją zasłania, a po chwili widzimy w jego rękach jeszcze ślepego małego człowieka. Tutaj nie ma żadnego zakrycia, niedopowiedzeń i domysłów – widzimy wszystko dokładnie to, co widzi główna bohaterka. Ukazywanie rzeczy wprost ma też wadę, którą jest postać Szatana – w mojej ocenie istoty nadprzyrodzone aktywują większy lęk, gdy widzimy same zarysy albo fragmenty, bo wtedy każdy zaczyna mieć własne wyobrażenie.
Mieszane uczucia wywołuje we mnie jedna z postaci – siostra Anjelica. Kobieta została podrzucona do zakonu jeszcze jako niemowlak, a gdy dorosła, sama oddała się Bogu. Odstaje od innych zakonnic – kiedy widzimy ją po raz pierwszy, możemy stwierdzić, że „coś jest nie tak”. Anjelica mało się odzywa, dużo śmieje (albo bardziej wyśmiewa), choć tak naprawdę nikt nie wie dlaczego. Postać wzbudziła moje zainteresowanie i z niecierpliwością czekałam na jej rozwój, aby dowiedzieć się, kim ona właściwie jest. Niestety jej wątek nie został wyjaśniony, co spowodowało zmarnowanie potencjału najciekawszej bohaterki. A szkoda.
Po niezbyt udanym remake’u Omen z 2006 roku, ponowne wzięcie na warsztat kultowego filmu sprzed 50 lat wydaje się być odważnym posunięciem. Fani horrorów po wielu nieudanych próbach odwzorowywania klasyków mogą być nastawieni sceptycznie. Trudno się im dziwić. Arkasha Stevenson w swojej produkcji nie stara się jednak na siłę skopiować i unowocześnić Omen Donnera, a tworzy dopełnienie historii. I wszystkich wątpiących uspokajam – o ironio, o Omen: Początek nie należy się bać, bo reżyserce to wyszło naprawdę sensownie.
Zakochana w filmach i muzyce, a także ich połączeniu w postaci musicali. Pierwszą część Harry'ego Pottera oglądała prawdopodobnie, zanim nauczyła się mówić. Typowy geek, którego mieszkanie pełne jest figurek, plakatów kinowych i płyt CD.