Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

Little Big Women – kobiece dorastanie. Recenzja tajwańskiego dramatu.

Autor: Adam Lewandowski
8 lutego 2021

Little Big Women, najnowszy tajwański dodatek na Netflixie, zabierze Was w podróż po uczuciach i emocjach, których się nie spodziewaliście. Film o kobietach, dojrzewaniu i dorastaniu w każdym wieku. Pokazuje, że czasami po prostu trzeba odpuścić.

Little Big Women w reżyserii  Josepha Chen-Chieh Hsu to jeden z najnowszych tytułów na Netflixie. Film opowiada historię czterech kobiet, matki i jej trzech dorosłych córek, mierzących się ze śmiercią męża i ojca. Problem w tym, że mężczyzny nie było w ich życiach od dłuższego czasu. Najmłodsza z córek, JiaJia (Ke-Fang Sun) stara się zbudować kontakt z ojcem, w rezultacie staje się świadkiem jego śmierci. Każda z kobiet przeżywa tę stratę na swój sposób.
Little Big Women
fot. kadr z filmu Little Big Women, materiały prasowe
Lin Shoying (Shu-Fang Chen), wdowa po zmarłym nie płacze, nie lamentuje. Wydaje się zła i rozgoryczona, zwłaszcza faktem, że jej mąż związał się z inną kobietą – Tsai  Meilin. Najstarsza z sióstr, Ching (Ying-Hsuan Hsieh), najbardziej podobna do zmarłego ojca, mierzy się nie tylko z jego odejściem, ale i własnymi problemami zdrowotnymi i emocjonalnymi. Wsparcia udziela jej Yu (Vivain Hsu), średnia siostra, jedyna z własnymi dziećmi – nastoletnią córką Clementine (Buffy Chen). Próbując poskładać w całość życie, które zmarły wiódł bez nich, kobiety staną przed trudnymi decyzjami, odkryją sekrety i intensywne emocje.

Zobacz również: Żona dla Rip Van Winkle – w poszukiwaniu siebie. Recenzja filmu. [Lunarny Nowy Rok]

Little Big Women to film o kobietach, jednak jego wyjściowym punktem jest mężczyzna. W obsadzie mamy zaledwie kilku mężczyzn, to zdecydowanie festiwal ról kobiecych. Shu-Fang Chen (Lin Shoying) tworzy portret kobiety doświadczonej przez życie, a jednak bardzo silnej i pewnej swoich decyzji. Nie okazuje ona swoich słabości praktycznie nikomu. Tajwańska aktorka idealnie pokazuje realia kobiet w kulturze azjatyckiej. Kobiet walczących o swoje rodziny i ich przetrwanie. Jej powściągliwość na ekranie mówi więcej, niż byłyby w stanie jakiekolwiek krzyki czy sceny. Dla mnie Chen po prostu staje się Shoying – spokojną, zdenerwowaną, skrzywdzoną czy w końcu godzącą się z rzeczywistością.
Little Big Women
fot. kadr z filmu Little Big Women, materiały prasowe
Z rzeczywistością mierzą się też pozostałe bohaterki. Ching, w którą wcieliła się Ying-Hsuan Hsieh, to wolny duch, artystka nie ustępująca nikomu i niczemu. Nerwowy śmiech wydaje się być znakiem rozpoznawczym dziewczyny,  a zarazem chyba najlepszym opisem jej charakteru. Aktorka dodaje swojej bohaterce ogrom charyzmy i wdzięku. Muszę przyznać, że Ying-Hsuan przekonała mnie w tej roli, roli kobiety na ogromnym rozdrożu.

Zobacz również: The Heartbreak Club. Sobat Ambyar – złamane serce kinomana. Recenzja indonezyjskiego filmu Netflixa

Przed trudnymi decyzjami staje także Yu, grana przez Vivian Hsu. Choć ta kreacja nieco zaciera się w pamięci w porównaniu do dwóch wcześniej wspomnianych. Aktorka nie gra źle czy słabo. Po prostu nieco niknie na tle mocniejszych występów. Jednym z tych właśnie mocniejszych i łamiących serce występów jest kreacja Ke-Fang Sun. Najmłodsza córka (JiaJia) w jej wykonaniu to odważna młoda kobieta, stająca przed szeregiem trudnych prawd wypływających na światło dzienne. Radzi sobie z nimi zaskakująco dobrze, nie traci nadziei ani siły. Sun tchnęła w tę postać życie, sprawiła, że JiaJia ożyła na ekranie.
Little Big Women
fot. kadr z filmu Little Big Women, materiały prasowe
Joseph Chen-Chieh Hsu stworzył scenariusz do filmu krótkometrażowego Guo Mie (2017) na podstawie przeżyć swojej babci. Little Big Women to rozwinięcie tej samej historii. Zresztą w obu filmach główną rolę zagrała Shu-Fang Chen. Tak osobista i skomplikowana historia to ryzykowny pomysł na film. Czasem trudno o wyciąganie wniosków, będąc zbyt blisko wydarzeń. Ten problem nie dotyczy jednak tego filmu. Reżyser stopniowo odkrywa przed widzem karty. Opowiada powoli o teraźniejszości, ale i o przeszłości bohaterów. W krótkich retrospekcjach pokazuje główną bohaterkę jeszcze z mężem, czy kiedy już odchodził. Całej reszty dowiadujemy się z rozmów, opowiadań głównych bohaterów. To zabieg, który wciąga do tego świata. Sprawia, że samemu mam ochotę zadać im pytania czy przytulić, gdy odpowiedź staje się zbyt trudna. Reżyser pokazał świat współczesnych kobiet. Tych trzymających się jeszcze tradycji i tych ją przełamujących, żeby szukać samych siebie i swojej drogi. Wnikliwość, z jaką Hsu przedstawia ten mocno kobiecy świat, jest godna podziwu. Zwłaszcza, że wraz z Mayą Huang odpowiada również za scenariusz. Kobiety na ekranie to prawdziwi ludzie ze swoimi problemami i słabościami. Nestorka rodu radzi sobie z pożegnaniem przez karaoke. (Swoją drogą, z niecierpliwością czekam na moment kiedy w Polsce będzie można zamówić taksówkę z mikrofonem do karaoke, będę pierwsza w kolejce.) Najstarsza córka ucieka na łono natury – spaceruje po wybrzeżu i pali mnóstwo papierosów. Właśnie takie szczegóły urealniają bohaterów.
Little Big Women
fot. kadr z filmu Little Big Women, materiały prasowe
Zresztą w filmie nie brakuje realizmu. Zaczynając na realistycznych relacjach, po nawet ukazanie różnych zwyczajów pogrzebowych w tym samym państwie (taoizm i buddyzm). Scena za sceną Little Big Women pokazuje świat brutalny, smutny i pełen strat. Mimo to pełny jednak nadziei, piękna, miłości i wyrozumiałości. Rzeczywistość na ekranie to nie cukierkowy plan reality show czy hollywoodzkiej bajki, a świat prawdziwych ludzi. Ludzi, którzy mierzą się z codziennością najlepiej jak potrafią. Muszę przyznać, że produkcja Josepha Chen-Chieh Hsu wywarła na mnie ogromne wrażenie. Zaczynając od pięknych zdjęć wybrzeża (praktycznie zaczęłam płakać, lockdown trwa dla mnie już zdecydowanie za długo) czy po prostu dobrze skomponowanych zdjęć. Nie to jednak uderzyło mnie najbardziej, a raczej sposoby radzenia sobie ze stratą. To umiejętność, której nigdy nie miałam. Za każdym razem reaguję inaczej. Czasem to lawina emocji, a czasem ich absolutny brak i właśnie to zobaczyłam na ekranie. Little Big Women mówi o tym, że czasem po prostu trzeba pozwolić odejść – zarówno uczuciom, jak i ludziom.
Little Big Women
fot. kadr z filmu Little Big Women, materiały prasowe
Z pewnością nie można jednak pozwolić odejść tej produkcji niezauważonej. Zdaje sobie sprawę, że azjatyckie kino może brzmieć nieco egzotycznie czy odlegle. Niemniej, nie odbiega ono tak bardzo od tego, co znamy. Little Big Women ma w sobie jednak powiew realizmu i świeżości. Może nie jest tak rewolucyjne jak chociażby Parasite, ale w porównaniu do niego wydaje się znacznie bardziej intymny i może nawet refleksyjny(?). Little Big Women to doskonała propozycja dla każdego, kto szuka kina spokojnego i prawdziwego, bliskiego człowiekowi. Mimo, że nie zabierze w podróż dookoła świata i raczej nie zmieni Waszego spojrzenia na świat, to może sprawić, że poczujecie się mniej samotni w swoich przeżyciach. Na mnie dokładnie tak zadziałał. Nie chodzi tu zresztą tylko o towarzystwo w uczuciu straty, bowiem w bohaterkach można znaleźć cząstkę siebie. Zwłaszcza, jeśli podobnie jak ja, nadal szukacie swojej drogi. Pozostaje mi życzyć Wam miłego oglądania - 欣賞影片!
Ilustracja wprowadzenia: Netflix

Fan westernów, kina noir i lat 80. Woli pisać o filmach niż o sobie. A tu sobie zapisuje rzeczy: https://www.facebook.com/Wjednymujeciu1

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.