Masz ci los to tytuł nowego polskiego filmu, który trafi na ekrany kin 3 lutego. Zawarty w nim frazeologizm dotyczy negatywnych emocji i raczej nie pomylę się wiele stawiając tezę, że bywa on częstym gościem w myślach publiczności w trakcie lub po obejrzeniu kolejnej słabej rodzimej komedii. Nie będzie też niepopularną opinią zdanie, że w ostatnich latach dobrego i zabawnego przedstawiciela nadwiślańskiej kinematografii to można ze świecą szukać. Daleki będę jednak od stawiania tego gatunku wyłącznie w czarnych barwach. W końcu, raz na jakiś czas pojawiają się światełka w tunelu, przykłady z naszego podwórka, które nie tylko można obejrzeć bez zażenowania, ale też uznać za komedię udaną (np. Teściowie czy Nieznajomi). I kolejnym z takich światełek jest dla mnie Masz ci los. Film w reżyserii Mateusza Głowackiego sprawia, że po seansie tytułowa fraza kojarzyć będzie się Wam całkiem pozytywnie, bo to zwyczajnie niezły film.
Po trupie do celu
Pod względem fabularnym
Masz ci los stawia na totalną prostotę. Nowa produkcja Gigant Films (seria
Planeta Singli,
Juliusz) nie jest filmem, który można uznać za skomplikowany narracyjnie czy z zaskakującą chronologią zdarzeń. Akcja toczy się linearnie i klasycznie. Wstęp, rozwinięcie i zakończenie. Ale czy to sprawia, że jest przewidywalny? Albo pozbawiony twistów? Zdecydowanie nie. Jego głównym paliwem napędowym jest trwający od pierwszej sceny czarny i absurdalny humor oraz obserwacja zmiennych sojuszy i chytrych planów postaci na odzyskanie zwycięskiego, ale pochowanego w grobie razem z nestorem rodu Bednarskich kuponu lotka.
To my Polacy!
Scenariusz kwartetu Mateusz Głowacki, Łukasz Światowiec, Michał Chaciński, Radosław Drabik stara się udowodnić słynną tezę, że z rodziną wychodzi się dobrze tylko na zdjęciu. Próbuje być też komedią o współczesnych Polakach, wskazującą palcem nasze wady. A tych, jak się okazuje z filmu, jest całkiem sporo. Do scenariuszowego kociołka wrzucono i wymieszano takie tematy jak: międzypokoleniowa chciwość, religijność na pokaz, zazdrość, cwaniactwo, liczne kompleksy, podziały polityczne, nadużywanie alkoholu, niesamodzielność i niedojrzałość wchodzącego w dorosłość pokolenia. Jak widać, jest tego sporo i w trakcie seansu ma się czasem wrażenie pospiesznego odhaczania kolejnych punktów założonego programu, ale równoważy to dynamika i bezpretensjonalność w sposobie ich podania.
Masz ci los nie przedstawia również swoich wniosków w jakiś odświeżający sposób, po prostu robi to w innej niż zazwyczaj scenerii. Przenosi nas z oklepanych w polskim kinie wesel czy grudniowych Świąt na stypę i raz lepiej, raz gorzej, ale wykorzystuje potencjał komediowy sytuacji. Co ważne, twórcy nie ograniczają się do jednego rodzaju humoru. Oprócz wspomnianego już czarnego i absurdalnego, znalazło się miejsce na nawiązania do klasyki polskiej komedii (np. parafraza słynnego cytatu z
Sami swoi), jest klasyczne rzucanie wulgaryzmami jako puentą, nieustanne
roastowanie i wzajemne docinki bohaterów czy proste gagi. Jasne, nie wszystko tu wyszło, nie każdy żart jest trafiony, nie znajdziecie tu niezapomnianych dialogów, które będziecie recytować znajomym, ale lekki uśmiech powinien towarzyszyć Wam przez większość trwania filmu.
Skromne, ale złote?
Inną sprawą, która rzuca się w trakcie seansu jest
quasi teatralność filmu, co dla jednych może być zaletą, dla innych wadą. Jest tu niewielka obsada, lokacje ograniczono do kilku miejsc, dominuje statyczna kamera, ale budżetowe niedostatki nadrabia świetny casting, gdyż kreacje aktorskie to zdecydowanie najmocniejszy punkt produkcji. Cała obsada z dużą biegłością bawi się swoimi postaciami, a szarże są perfekcyjnie wyważone i nie przekraczają tej cienkiej granicy przesady unikając przejścia w nadmierną karykaturalność czy zwykłe pajacowanie. Pochwalić można właściwie każdego od głównych ról aż po najkrótszy epizod. Na specjalne wyróżnienie zasługuje Piotr Głowacki, który po prostu kradnie każdą scenę i wybornie wciela się w udającego skruchę syna marnotrawnego.
Muszę przyznać, że po obejrzeniu
zwiastuna Masz ci los miałem sporo wątpliwości wobec jakości filmu. 82-minutowy seans skutecznie je rozwiał, bo twórcy dostarczyli kawał solidnej komediowej rozrywki i szczęśliwie nie musiałem pomstować na swój recenzencki los.