Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

(Nie)znajomi - recenzja polskiej wersji włoskiego hitu! (44. FPFF)

Autor: Łukasz Kołakowski
19 września 2019

Nie ma chyba drugiego takiego filmu w Europie, który tak często byłby przekładany na rodzime wersje w różnych krajach jak Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie Paulo Genovese. Koncepcja rozmowy z czytaniem SMSów i odbieraniem rozmów telefonicznych na głos wykiełkował w kilka rozrzuconych po świecie filmów, ale mimo wszystko zaskoczyło mnie, gdy zobaczyłem, iż powstaje jego polska wersja. Obsadzona jest prawdziwą śmietanką, przywozi z oryginału Kasię Smutniak oraz wspomniany wcześniej wyjściowy koncept. Najlepsze jednak w polskiej odmianie jest to, że została zrobiona z przemyśleniem. Twórcy wzięli na warsztat oryginał i rzeczywiście zastanowili się, co można w nim ulepszyć czy poprawić. Wyszło to bardzo dobrze, bo dzięki temu (Nie)znajomi są filmem w wielu miejscach lepszym od włoskiego oryginału. A gorszym to właściwie tylko w jednym.

Punkt wyjścia jest dokładnie ten sam, jednak zacząć wypada od tego, że wychodzi dużo bardziej naturalnie. W oryginale w pewnym momencie jest po prostu rzucone hasło, żeby zacząć tę grę, tutaj początkiem jej jest dialog i pomysł najmniej znanej w towarzystwie bohaterki Aleksandry Domańskiej. Kiełkuje to w głowach bohaterów chwilę, jednak czego wobec siebie samych mogą przestraszyć się znający się jak łyse konie przyjaciele. Pomijając fakt, że w realu to by raczej nie wypaliło, szczególnie ze względu na fakt, że szambo wybija na wszystkich, da się uwierzyć, że każdy wziął udział w tej zabawie dla przysłowiowej beki. Bo przecież wszystkie grzechy nie mogą wyjść jednej nocy.
Fot. Jarosław Sosiński
Oczywiste jest, że gra musi zostać poddana na potrzeby trzymania napięcia dużej hiperbolizacji. Nagle do wszystkich naszych bohaterów zaczynają wydzwaniać kochanki, dziwni znajomi czy partnerzy. Tak, nie byłoby to raczej możliwe jednej nocy, chociaż film daje nam mocno do zrozumienia, jak bardzo zmniejszamy dystans właściwie do wszystkich, nie wychodząc przez większość dnia z ekranu telefonu. Social Media i powszechność konktaktu mogły ograniczyć liczbę zdrad i oszustw małżeńskich. Albo po prostu zwiększyć ich wykrywalność. Tak czy siak, zbliżając do większej ilości ludzi, oddalają nas od tych najbliższych.

Zobacz również: Supernova - recenzja gdyńskiej rewelacji (44. FPFF)

Wspomniałem na początku, iż fajnie, że twórcy przemyśleli ten film i starali się wyciągnąć wnioski z lektury oryginalnego scenariusza. Podstawa jest ta sama, wydarzenia się powtarzają, jednak co już dorzuca się do nich małe, aczkolwiek sensowne zmiany. Film na przykład wyrzuca wątek śmiertelnego wypadku, rzucony od czapy jako wzmianka w filmie Genovese, w jego miejsce dając możliwość wygadania się buzującej od emocji od początku Mai Ostaszewskiej. Działa to bardzo na jego korzyść. Szkoda tylko, że w pewnym momencie ktoś się zagalopował i tak samo od czapy stwierdził, że nasi bohaterowie muszą zjarać jointa, dlatego też to zrobili. Nie ma to jednak w późniejszej części żadnego wpływu.
Fot. Jarosław Sosiński
Fabuła tego filmu wymaga ograniczenia narzędzi inscenizacyjnych i ręki reżysera, a jednocześnie daje szanse wykazania się w większym stopniu aktorom. Tutaj jak najbardziej obsada z tego korzysta, a wszyscy znakomicie bawią się kontrastującymi ze sobą, ciekawymi do zagrania rolami. A najlepsza przy stole jest przyjezdna prosto z Włoch i oryginału Kasia Smutniak, który mówi najmniej, a daje najwięcej. Stojąc w opozycji do muszącego wykrzyczeć się głośnego homofoba granego przez Michała Żurawskiego, nakręca tę spirale dialogu i kłamstw równie dobrze. No i moje prywatne życzenie, poproszę więcej Wojtka Żołądkowicza. Nie tylko wygląda jak polski Seth Rogen.

Zobacz również: Gdzie jesteś, Bernadette? – recenzja filmu Richarda Linklatera

Mały problem mam również z zakończeniem tego filmu. Mając w pamięci to, co na koniec zrobił w swoim filmie Genovese, wyciągając jakieś wnioski i zmuszając jeszcze raz widza do myślenia, trudno mi było zaakceptować to, co stało się tutaj. Ten film puenty nie ma, zostawiając nas w niezręcznej ciszy, ale przy tym nie stawiając kropki nad i. Nie wiem, czy to objaw reżyserskiej powściągliwości, czy raczej strachu przed zepsuciem dobrze wykreowanej całej reszty, jednak nie dało mi się to ucieszyć tym filmem w pełni. I zwiększyć oceny do pełnego, bardzo wysokiego 8/10.
Fot. Jarosław Sosiński
Chcę więcej takich filmów w polskim kinie. Nawet jeśli biorących na warsztat inny materiał, to robiących to przemyślanie, a nie dla pieniężnego kopiowania pierwowzoru jeden do jednego. To remake, który wysłany ładną paczką powinien trafić prosto do siedziby Disneya. Z pozdrowieniami i podpisem w stylu – Tak powinno się robić remake.

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina. Kontakt pod [email protected]

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.