Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

Miszmasz czyli Kogel Mogel 3 - recenzja kontynuacji kultowej komedii

Autor: Łukasz Kołakowski
25 stycznia 2019

Zagłówek kinowego fotela, a z każdej jego strony goła ludzka stopa. To był widok, który przywitał mnie na sali kinowej, wchodząc na seans kolejnego Kogla Mogla. Najgorsze jednak było to, że spodziewałem się, iż ten niezbyt przyjemny obrazek stereotypowego widza polskiego multipleksu nie będzie najgorszym, co zobaczę podczas tej kinowej wizyty. Nastawienie do Miszmaszu było raczej ostrożne i w żaden sposób nie potęgowała go nostalgia. Pierwsze dwie części tej kultowej polskiej komedii nadrobiłem bowiem dopiero w ostatnich dniach. I co by nie mówić, nie dość, że nie najlepiej się zestarzały, to jeszcze same w sobie średnio przypadły mi do gustu. Dlatego te gołe nogi pani widz potraktowałem wręcz jako symbol. Jako stereotypowy żart jakich pełne były dwie starsze części. Na szczęście potem były już w większości pozytywne zaskoczenia.

Zobacz również: Underdog - recenzja pierwszego polskiego filmu o MMA!

Trzecia część Kogla Mogla to dość dziwny strukturowo film. Nie ma konkretnego jednego wątku głównego, a raczej próbuje wmieszać nowych bohaterów w perypetie tych starych, jednocześnie starając się, aby każdy dostał swój czas. Wszyscy będą musieli się spotkać w kulminacyjnym punkcie i każdego ekranowe wydarzenia połączą. Coś jak w kinie typu Ataku paniki. Z tą różnicą, że tutaj nie wszyscy mają powód, który pcha ich do tej kulminacji. Wpadają na imprezę, bo w tym filmie przecież byli, nawet mimo zniknięcia wcześniej i mimo zerowej wiedzy o tym, gdzie znajdują się pozostali bohaterowie. Dlatego też finał, który fajnie puentowałby całą trylogię, traci troszkę sensu. Wcześniej jednak film jak najbardziej daje radę.
fot. M. Gostkiewicz
Wszystko przez to, że scenariusz w największym stopniu eliminuje to, co trawiło stare filmy. Stereotypowe żartowanie ze wszystkiego. Tam był ten pan wsi, który miał skrzynki wódki, córkę wydawał, bo ziemia, a w akademiku spały dziesiątki studentów, wszyscy na waleta. Coś w stylu iście kabaretowego rozśmieszania. Tu można też wypatrzeć mały problem, jaki ma Miszmasz. Choć to film naprawdę sympatyczny, trudno jest mi powiedzieć, aby w którymś momencie naprawdę mnie rozśmieszył. Wszystkie pozytywy, jakie wiążą się z seansem, płyną raczej z ciepełka i serca tego filmu. To jednak jest przecież w tego typu produkcjach najważniejsze.

Zobacz również: Ralph Demolka w internecie - recenzja sequela przebojowej animacji!

Słówko o obsadzie. Miszmasz to ta komedia w polskim repertuarze, która nie ma Karolaka, Adamczyka czy Dereszowskiej. Z jednej strony to dobrze, z drugiej jednak miałem obawy, czy zamiana wspomnianych nazwisk na Hamkało, Muchę czy Skrzynecką wyjdzie filmowi na dobre. A w większości wychodzi. Tyczy się to przede wszystkim tej pierwszej. Pamiętam jej nieznośną rolę w Exterminatorze, po której pytałem siebie sam, czy dobierają pani Aleksandrze tak irytujące postacie, czy trochę winy za to, jak Julcia wyglądała leży też po jej stronie. A teraz myślę, że niekoniecznie. Kiedy to na jej barkach, mimo że w niezbyt wymagającej roli, spoczywa część ciężaru filmu, to jednak potrafi sobie poradzić. Agnieszka Wolańska jest urocza i uwzględniając problemy, które trawią wszystkie postacie w tym filmie, to z nią łączyła mnie najściślejsza więź. Bardzo duży plus.
fot. M. Gostkiewicz
Wiadomo jednak, że najwięcej fanów pierwowzoru spojrzy na powrót po tylu latach Kasi Solskiej. Szczególnie wobec faktu, że Grażyna Błęcka-Kolska weszła na plan opromieniona pokazaniem pleców fantastycznym Joannie Kulig i Gabrieli Muskale na festiwalu w Gdyni. Trzeba jednak powiedzieć, że scenariusz nie do końca ma na Kasię pomysł. Lepiej idzie mu z jej synem, jednak starą gwardię sprowadza często do roli wspominajek poprzednich części. Gorzej jest jednak z tymi postaciami, które mają przywrócić nie tylko wspomnienia, ale i klimat tych pierwszych filmów. Mówię o bohaterkach Ewy Kasprzyk i Katarzyny Skrzyneckiej, które są żywcem wyjęte z poprzedniej epoki. Albo, żeby być bardziej na czasie, z polskich kabaretów. To one wprowadzają arytmię w to całkiem ciepło bijące serduszko.

Zobacz również: Pech to nie grzech – recenzja nowej reklamy reżysera Porad na zdrady!

Biorąc pod uwagę prognozy oraz przedpremierową sprzedaż biletów, ten skok na kasę twórcom się udał. Bardziej jednak cieszyłbym się z tego, że całkiem nieźle udał się też sam film. Przesłanek ku temu nie było bowiem praktycznie żadnych. Tymczasem według mnie przy trójce mamy do czynienia z filmem nieco lepszym niż dwa poprzednie. Wszystko przez to, że serce jest tu po właściwej stronie, a zapędy sztucznego rozśmieszania ograniczono tu do minimum. Dlatego, wedle opinii niżej podpisanego, bez względu na to, co sądzicie o jedynce i Galimatiasie, spokojnie możecie iść do kina na Miszmasz i dobrze się bawić. Proszę przy tym tylko o jedno, żebyście wzorem pani wymienionej w pierwszym akapicie, którą serdecznie pozdrawiam, nie zdejmowali przy tym skarpetek …

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina. Kontakt pod [email protected]

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.