Jest kilka moich kinowych marzeń, o których nie mówię głośno, bo najpewniej nigdy się nie spełnią. Zawierają się one w haśle, które mówi – Chciałbym zobaczyć film… Mam na tej liście biografie artystów, konkretne gatunki w rękach konkretnego twórcy czy inne kombinacje, które uznaje za coś, co absolutnie bym zobaczył. Wspominam o tym, bo od tego tygodnia lista jest powiększona. Chciałbym jeszcze, aby ktoś nakręcił porządnie film taki, jak Piep*zyć Mickiewicza. Dodałbym do tego, że ten, który widzimy w kinach teraz mógłby nie istnieć ale to nie do końca prawda. Wtedy o wszystkim, co napisałem kilka zdań wcześniej bym nie wiedział.
Pierwotny tytuł brzmiał tego filmu
Piep*zyć Mickiewicza, czyli najlepsze lata. Ostatecznie go skrócono, pewnie na potrzeby marketingowe, jednak przy okazji obcięcie to dodaje nazwie buntowniczej energii. Od razu mamy przed oczami to, czego można się po seansie spodziewać. Filmów o buntowniczych licealistach nigdy za wiele, jest tam sporo tematów do poruszenia, a do problemów młodych ludzi można podejść od wielu stron. Trzeba mieć jednak mnóstwo talentu i same dobre pomysły, aby dobrze wyszedł karkołomny pomysł zastosowany tutaj. Ten, który najkrócej ujmując polega na wykorzystaniu wszystkiego, co się tylko wymyśli.
Druga be to najtrudniejsza klasa w szkole, banda dzieciaków, którą naprawdę trudno okiełznać. Jeden z jej uczniów, niejaki Dante, na samym początku dostaje groźbę kuratora. Wszystko przez rysunek genitaliów na drzwiach wicedyrektora. W pokoju nauczycielskim trwa debata, który z nauczycieli powinien wziąć całą tę grupę za głowy. Nie ma zbyt wielu chętnych, lecz nagle pojawia się on, Jan Sienkiewicz. Wpada, mówi, że szuka pracy, a pani dyrektor na to, że okej, ma tu taką klasę, której powinien spróbować. No i próbuje, a że klasa to nietypowa, to już na początku musi polecieć bitwę fristajlową z najbardziej niepokornym uczniem. Potem jednak powoli acz sukcesywnie zaczyna zdobywać szacunek.
Choć grający Jana Dawid Ogrodnik jest gwiazdą tego projektu, to para głównych bohaterów jest już inna, a tworzy ją dwójka początkujących aktorów w melodramatycznym wątku. Sam w sobie jest on jak najbardziej w porządku, a nieznani szerszej publiczności (właściwie to w ogóle nieznani, bo zarówno Hugo Tarres, jak i Wiktoria Koprowska debiutują na ekranie) aktorzy wynoszą go na wyższy poziom. Problem tkwi jednak w całej podbudowie, właściwie wszystkim, co ich otacza.
Piep*zyć Mickiewicza jest bowiem tak buntownicze, że piep*zy też sensowną historię, wątki oraz zainteresowanie widzów.
Zaczynając od początku, jest tu mnóstwo wątków i pomysłów, które nijak nie kleją się we wspólną całość. Mamy wspomnienie o uzależnieniach i problemach psychicznych, które wnosi niewiele. Mamy szyty bardzo grubymi nićmi i zwyczajnie niewiarygodny wątek kryminalny. Mamy jakieś poboczne, zupełnie nierozwinięte romanse głównych i mniej głównych bohaterów. Na koniec jest jeszcze pojawiająca się cały czas, zupełnie niewykorzystana postać niezbyt rozgarniętej dziewczyny, która nieumiejętnie smali cholewki do Dantego. Złapanie się którejkolwiek z tych dróg mogłoby wyjść filmowi na dobre, jednak wszystkie te rzeczy są rzucane na ekran albo w wersji light, obok historii, albo tak jak ten kryminalny, zepsute. W nim wszystko opiera się o typa z bandą osiłków, który zamienia życie dzieciaków w dilerski koszmar tylko dlatego, że ktoś deską zarysował jego auto. Nie te czasy i nie ta konwencja, aby w takiego kogoś wierzyć.
Kino młodzieżowe stworzyć jest również o tyle trudno, że trzeba balansować w nim między bardzo cienkimi granicami. Niedaleko pada bowiem błyskotliwość od boomerstwa, jak i spłycanie tematu od jego ważności. To, co dzieje się na ekranie, wykłada się na obydwu tych płaszczyznach w finale, który symbolicznie ilustruje, jak bardzo
Piep*zyć Mickiewicza nie dowozi. Symboliczną staje się scena, kiedy na balu poświęconym uczniom ich alkoholem upijają się nauczyciele i to oni wywijają na parkiecie do hitu troszkę z poprzedniej epoki,
Zanim pójdę Happysadu (który swoją drogą odświeżył ten kawałek wraz z nowym, filmowym teledyskiem), o którego włączenie prosi przedstawicielka ciała pedagogicznego. Przepraszam filmie, sam się do tych zarzutów podłożyłeś.
Śledzenia historii nie ułatwia też fakt biedy realizacyjnej. Cały czas widać, że twórcy są zamknięci w ledwie kilku lokacjach i brakuje rozmachu. Przy takich warunkach również film można zrobić dobrze, pokaże to premierujący niedługo gdyński zwycięzca,
Kos Pawła Maślony. W
Piep*zyć Mickiewicza natomiast to, co dobre kończy się zawsze na pomyśle, a w żadnym aspekcie (no, może poza aktorskim, bo tu jest zupełnie nieźle) nie jest to film spełniony. Jest tu jeden najazd kamery, który pokazuje nam patrona filmowej szkoły, którym jest Stanisław Bareja. Wzorzec to znakomity, droga jednak jeszcze bardzo długa.
Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina.
Kontakt pod [email protected]