Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

lenovov

Piosenki twoje są brzydkie, śliczny jesteś Ty - recenzja filmu Zenek!

Autor: Łukasz Kołakowski
11 lutego 2020

To jest ten moment, kiedy mogę czegoś pobronić. Zenek spotkał się bowiem z niespotykanym często sprowadzeniem do podłogi za samą tematykę. Wiele osób nie wnikało tu w twórców, w  proces powstania, w zapowiedzi, w nic. Film o gościu, który śpiewa to tandetne disco polo. Przecież to będzie badziewie i nie ma najmniejszego sensu go robić. Już wtedy myślałem sobie, że lepiej byłoby się nad tym zastanowić. Choć cała reszta tła nie napawała optymizmem i nie wydawało się, aby wyszło z tego coś specjalnie dobrego, to skreślanie filmu o Zenku za bycie filmem o Zenku jest tym zjawiskiem, którego poprzeć nie jestem w stanie nigdy. O dziwo jednak, choć nie do końca Zenek jest tworem udanym, mam po jego seansie kilka argumentów naprzeciw.

Film, jak to zapowiadał nam sam prezes produkującej go TVP, będzie sentymentalnym powrotem na Podlasie lat 80. i 90. Region, o którym często pamiętamy w żartach nawet dziś i z którego pochodził nasz bohater. Od początku obserwujemy rzeczywistość rzadko ujmowaną w polskim kinie. Nie brakuje wątków cygańskich i koczowników, jednak oprócz tego standard, kasety magnetofonowe, terminator w pokoju i meblościanka. W takiej rzeczywistości zrodził się, co tu dużo mówić, fenomen. Facet, którego umiejętności wokalne można podać w wątpliwość (co zresztą o dziwo robi także ten film, ale o tym później), jednak sukces jest już niepodważalny. Film jest do pewnego momentu nadspodziewanie spójny. Co prawda, gdy zewsząd słychać głosy, że będzie tu pochylenie się nad zjawiskiem disco polo i jego niezwykłością, można poczuć pewne rozczarowanie, to w kategorii zwykłego prostego biopicu film się broni. Sprzedaje nam historię prostego chłopaka, któremu rośnie sława, a wraz z nią rosną nowe problemy. A w jego drodze na coraz to wyższy poziom finansów i rozpoznawalności stał niezmienny w swej szczerości wizerunek. Nie mniej nie więcej, ale i z własnymi wadami i zaletami.
fot. TVP
Te największe z plusów leżą po stronie aktorów. Ukłony trzeba oddać obydwu odtwórcom roli. Te największe powinny powędrować do Jakuba Zająca, który gra tego młodszego Martyniuka, a który jest najbardziej ludzkim i wiarygodnym elementem tego filmu. Choć raz czy dwa zdarza mu się zapomnieć o trzymaniu imitacji specyficznego głosu swojego bohatera, to chyba są to jedyne błędy i fałsze, jakie zdarzają mu się na ekranie. Podział nie jest równomierny, bo wbrew temu, co widzimy na plakacie, Zając pogra tu dużo więcej od Czeczota. Ten drugi jednak w ważnych momentach też jest w stanie przykuć naszą uwagę i wzbudzić emocje. Naprawdę nie ma się czego wstydzić. Gorzej jest już ze scenariuszem, któremu wytknąć mogę dwa mankamenty. Po pierwsze, Zenek jest filmem zbyt często dopowiadanym z udawanego offu. Toczy się fabuła, nagle na kadr wjeżdża 2020 i stworzona na potrzeby tego filmu stacja telewizyjna Discorox (wybaczcie jeśli przekręciłem nazwę, wypadła mi zwyczajnie z pamięci) głosem starszych bohaterów dopowiada nam, co dzieje się dalej. Nie miałbym nic przeciwko takiemu zabiegowi w nieco mocniej skompresowanej wersji, pojawia się to jednak za często i ma do powiedzenia o samej akcji nieco więcej niż film. Drugim problemem skryptu jest fakt, iż nie potrafi on zachować podzielności fabularnej uwagi. Końcówka zmienia się bowiem w dość tani kryminał, który co prawda fajnie puentuje rodzinne relacje bohatera, jednak troszeczkę porzuca wszystko inne, decydując się tani chwyt wykorzystujący przeszłość. Zgrzyt jest silny i sprawia wrażenie oglądania zupełnie innego filmu.
fot. TVP
Absolutnie uwielbiam natomiast postacie, które naszemu Zenkowi i jego Akcentowi rzucają kłody pod nogi. Czarne charaktery w tym filmie to coś tak uroczego, że warte jest osobnego akapitu. Pierwszym rodzajem są Cyganie, którzy kradną, mimo że w życiu naszego Króla wyraźnie mają miejsce w sercu. Jedną z nich jest Sylwia, darząca Zenka miłością, której ten totalnie nie odwzajemnia. Spędza ona sporo czasu na nieudanych podchodach, a po wielu próbach wraca totalnie w innej epoce z głupawą zemstą. W jej przypadku to właściwie tylko to jednak mamy jeszcze bonus. Choć film nie ma żadnej sceny brawurowego wykonu jakiegokolwiek utworu i czasem ma się wrażenie, że sam podaje w wątpliwość umiejętności wokalne swojego bohatera, mamy kilka momentów z obrońcami prawdziwej muzyki. Tak, występuje tu kilku gości, którzy ganiają naszych chłopaków, bo ich muzyka jest tandetna (używając oczywiście przymiotnika na ch). Jeśli jest to świadomy metakomentarz skierowany do odrzucających produkcję ze względu na samą tematykę, to szanuje. Historia przedstawiona w filmie ma swój koniec w 2004 roku, co wzbudza we mnie trochę niedosytu. Wydaje mi się bowiem, że kariera Zenka rozrosła się do obecnych rozmiarów dużo później. Najważniejsze jest jednak to, że w tym muzyku, wychodzącym na scenę i po prostu śpiewającym, odnaleziono człowieka. Przed seansem nie wydawało się to oczywiste.

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina. Kontakt pod [email protected]

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.

Ocena recenzenta

50/100
  • Czeczot, ale przede wszystkim Zając, są naprawdę dobrymi Zenkami
  • Trochę tego starego Podlasia tu czuć
  • Jest szczery i ludzki
  • Nie idealizuje umiejętności wokalnych swego bohatera
  • Za dużo mówi poza fabułą, przez te wymyśloną telewizję
  • Przeurocze, ale jednocześnie głupkowate czarne charaktery
  • Kończy się przed największym boomem na Zenka
  • Brak podzielności uwagi w scenariuszu

Movies Room poleca

Nadchodzące premiery