Zack Snyder niewątpliwie miał pomysł. Wielką wizję, której efektem domyślnie byłaby epicka saga kosmiczna w postaci od czterech do sześciu części. Po obejrzeniu Zadającej rany łatwo odnieść wrażenie, że reżyserowi nie brakuje serca i energii do rozwijania projektu pod szyldem Rebel Moon. Jednak czy udaje mu się sprawić, że widz ją podzieli? Mam spore wątpliwości.
Akcja drugiej części rozgrywa się chwilę po zakończeniu poprzedniej. Kora (Sofia Boutella) powraca na Veldt wraz z drużyną wojowników, których miała zebrać, by bronić mieszkańców kolonii przed imperialistycznymi zapędami regenta Balisariusza i jego demonicznego wysłannika, admirała Atticusa Noble’a (Ed Skrein). Nadzieje na spokój po niedawno stoczonej bitwie są jednak płonne, wróg bowiem regeneruje się i zbiera siły, by uderzyć, przejąć kontrolę nad Veldt i wymierzyć zemstę uciekinierce.
Złośliwi powiedzą: jaki reżyser, taka Diuna. Oglądając dotychczasowy dyptyk Rebel Moon raczej łatwo przychylić się do tego stwierdzenia. Planeta z cennym zasobem, imperialiści pragnący nad nim kontroli, mroczna strona głównej protagonistki – podobnych zbieżności uważny widz zapewne znalazłby więcej. Jest jednak coś, co łączy obie te sagi pod – o dziwo – pozytywnym kątem. Otóż Zadająca rany jest – podobnie jak Diuna: Część druga – filmem lepszym od swojej pierwszej odsłony. Na tym warto zakończyć porównania do filmów Snydera i Villeneuve’a, ponieważ obu panów dzieli gigantyczna przepaść warsztatowa.
Zadającej rany udaje się zrobić to, czego Dziecko ognia nie umiało – sprawić, by widz nabrał jakiegokolwiek stosunku do bohaterów. Choć proces ten jest opakowany dialogami większymi niż życie i męczącym patetyzmem, Snyder pozwala na trochę oddechu. Dzięki temu można się zatrzymać przy motywacjach bohaterów, ich emocjach. W sumie „zatrzymać” to dobre słowo w tym przypadku, bo choć niektórzy bohaterowie faktycznie nabierają trochę większego koloru, to reżyser przegina w drugą stronę i rozwleka wiele scen, co zwyczajnie męczy i osłabia napięcie. Mimo tego Zadająca rany (choć jest filmem który nie wniesie nic nowego do swojego gatunku) jakimś cudem sprawia wrażenie spójniejszej i lepiej przyswajalnej fabularnie produkcji, niż poprzedniczka.
Zack Snyder znany jest z tego, że jeśli chodzi o sceny walki, wybuchy i slow motion, to nie pieści się w tańcu. Efekt zwolnionego tempa jest tradycyjnie nadużywany, co ani nie angażuje, ani nie zachwyca. Jeśli chodzi natomiast o sekwencje bitewne i ich inscenizacje – tutaj wykonano nieco lepszą robotę. Choć wszystko jest robione na 300%, muzyka i dźwięk rozsadzają bębenki, to w tym efekciarskim szaleństwie jest metoda – całkiem dobrze wyglądają same walki. Słowem, Snyder standardowo bawi się w swoje wielkie łubu-dubu i pif-paf. W tym przypadku całkiem znośnie się tę zabawę ogląda, choć są i sceny okropnie wyglądające i zmontowane okropnie (zamach na króla).
Największy ciężar aktorski znów dźwiga na swych barkach Sofia Boutella. Aktorka jest niewątpliwie jednym z jasnych punktów filmu, choć ciężko tu mówić o kreacji wzbudzającej jakieś głębsze uczucia. Najlepiej działa w kontraście z Edem Skreinem, który znów kradnie show jako demoniczny i wyrachowany Noble. Minimalna pochwała należy się też Djimonowi Honsou, którego pragnący odkupienia generał Titus staje na pierwszym froncie walki z Imperium. Poza nimi, parafrazując słynnego kandydata na prezydenta, nie ma niczego. Gunnar (Michiel Huisman) jest przezroczysty i zwyczajnie nudny, Tarak (Staz Nair) wciąż pozostaje słabej jakości kopią Conana a cały ruch oporu pojawia się na ostatnią chwilę po nic. Spośród postaci na dalszym planie jedynie Jimmy, robot o głosie Anthony’ego Hopkinsa, zdaje się mieć wątek o jakimikolwiek potencjale.
Jak na wielką, epicką, kosmiczną sagę, Rebel Moon wciąż nie potrafi zachwycić sposobem opowiadania historii ani wciągnąć w polityczne zależności świata przedstawionego. Choć nie można odmówić Snyderowi pasji oraz tego, że Zadająca rany poprawia nieco błędy pierwszej części, wciąż jest ona, parafrazując znane przysłowie, krową, która dużo i głośno ryczy, ale daje zbyt mało mleka.
Dziennikarz filmowy, który uwielbia kino gatunkowe. Od ckliwych komedii po niszowe horrory. W redakcji Movies Room odpowiedzialny za recenzje oraz rankingi.