Zadra zapowiadała się bardzo dobrze. Ba, mógłbym rzec, że byłaby to świetna odpowiedź na 8 mile. Ponura blokerska otoczka, okraszona całkiem nowatorskim pomysłem, bo film skupiał się na raperce, a nie na raperze. Niestety chciano chyba trochę za dużo pokazać, w tak krótkim czasie. Ślicznie dziękuje bydgoskiemu Cinema City za możliwość obejrzenia Zadry!
Zadra skupia się na tytułowej raperce (tak, to jest jej pseudonim artystyczny), która chce uciec z bloku poprzez rap. Niestety słuchacze rzucają jej kłody pod nogi, lecz los daje jej dobrą kartkę poprzez bycie w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie. Brzmi to nieco sztampowo, lecz czego moglibyśmy oczekiwać od tego typu produkcji? Cykl życia takich filmów zazwyczaj wygląda tak samo.
Muszę przyznać, że już od pierwszych minut poczułem flow z tym filmem. Totalnie siada mi scena otwierająca, gdy Zadra (Magdalena Wieczorek) wita się ze swoją przyjaciółką Justi (Margaret) w rytm jednego z hip-hopowych kawałków. Czujemy klimat blokowiska, takiego ziomalskiego true rapu, lecz w wersji kobiecej. Niestety idąc dalej w las, tym drzewa są gęstsze. Tytuł chce nam dać zbyt dużo, w tak krótkim czasie, bo w niecałe półtorej godziny mamy historię raperki, niezwykłe romansidło, dramat i kryminał w jednym. Całe to mieszanie wątków i gatunków bardzo szkodzi, przez co wychodzi taka przesłodzona kula mocy. Z jednej strony mamy świetny materiał o kobiecie raperce, z drugiej nieustanne, na siłę wduszane wątki romantyczne, które stanowią trzon historii, a tak nie powinno być w tego typu filmach. Owszem, widzieliśmy to chociażby w
Jesteś Bogiem czy
Procederze (do tych pozycji najłatwiej mi się jest odwołać), lecz w tamtych tytułach to muza ciągnęła film, a rozterki związkowe Magika lub/i Chady były tylko dodatkiem.
Kuleje też tempo opowiadania historii. Mknie jak Struś Pędziwiatr przez westernowski krajobraz. Mamy początek filmu, gdzie Zadra biega sobie ze swoim chłopakiem, przedstawia się nam jej najlepszą przyjaciółkę, rodzinę i życie codzienne. Następnie w 5 minut poznaje się z najbardziej znanym raperem w Polsce - Motylem (Jakub Gierszał). Ten rzuca jej pewną propozycje, ona ją odrzuca, pech losu jednak zmusza, by wróciła do niego z podkulonym ogonem. No ale skąd ona ma do niego jakiekolwiek dojścia, skoro podczas ostatniego spotkania zlała go totalnie? Podczas seansu zobaczymy jeszcze więcej tego typu kwiatków. Dodatkowo widać, że sceny są dość mocno pocięte co odbiera płynności oglądania.
Zadra cierpi również na tak zwane cringe'owe momenty. Chociażby wcześniej wspomniana scena w klubie, gdzie tytułowa bohaterka poznaje wspomnianego Motyla (tutaj rozbawiłem chyba całą salę kinową, bo nie mogłem przestać się śmiać) albo nagrywanie utworu bez słuchawek, nie słysząc bitu, a jedynie nawijając tekst. Chyba oczywistym jest to, że jeśli chcemy nagrać utwór, to musimy słyszeć muzykę, by się wbić? Sam Motyl jest niezwykle dziwną postacią, bo niby posiada jakiś kręgosłup moralny mówiąc, że narkotyki są złe, a chwile wcześniej zażywał dragi w klubie. Troszeczkę wygląda jakby to była dwubiegunówka. Nie mam oczywiście jakichkolwiek pretensji do Jakuba Gierszała, gdyż zagrał i wcielił się w postać wyśmienicie, ale do scenarzystów.
No ale czy
Zadra ma tylko wady? Po tym roastcie muszę jednak powiedzieć o czymś pozytywnym. Naprawdę widać, że w film włożono sporo serducha. Oddano niepowtarzalny klimat hip-hopowego otoczenia poprzez te słynne szare bloki, o których nawijał nawet Taco Hemingway. Podkreśla to również fakt, że do projektu zaproszono producenta 1988, który współtworzył Synów czy współpracował z Włodim.
Muzyka jest totalnym sztosem, lecz lepiej wchodzą mi kawałki wykonywane przez Zadrę, aniżeli przez Motyla. Utwory takie jak
Intro, Miss Me czy
Samochody (te dopiero po seansie) sprawiły, że opadła mi kopara. Nie wspomnę też o numerze
16, który tekstem rozwalił mi mózg. Jest styl, jest pomysł na kawałek - kupuje. To co Magdalena Wieczorek zrobiła, jest po prostu topem totalnym. Gdyby choć połowa polskiej rapsceny nawijała tak jak ona (zaznaczę, że nie jest zawodową raperką!) to scena byłaby idealna. Dodatkowo seans uświadomił mi, jaki talentem jest ów Madzia Wieczorek. Mam nadzieję, że nie będzie musiała się już męczyć w takich gniotach jak
Pierwsza miłość, a
Zadra rozpędzi jej karierę o czołowe produkcje najlepszych reżyserów.
https://www.youtube.com/watch?v=7bqKxAYj1Z4&list=OLAK5uy_lBAJRxKP7xpxsYhR_yyy0cn7moPu13LSY&index=4
Z bólem serca, ale to ogromnym bólem serca, musze przyznać, że
Zadra nie jest filmem dobrym. Jest on średni, lecz wyróżniający się wśród średniaków. Potrafię przymknąć oko na to, że mamy straszną sztampę czy żenujące momenty. Wszak otrzymujemy niezwykłą Magdę Wieczorek w wyśmienitej roli. Nie zdzierżę jednak pchania pobocznych wątków na pierwszy plan oraz nieskupianie się na istotnych aspektach, jak chociażby prowadzenie opowieści (pije tu w stronę ogromnych dziur). Widać, że reżyser filmu pracował głównie w niewymagających produkcjach jak
Na sygnale, przez co wygląda to trochę jakby brał wszystkich widzów za niezbyt wymagających.
PS. Czy tylko mi Zadra pod koniec przypomina Young Leosie?
Geek i audiofil. Magister z dziennikarstwa. Naczelny fan X-Men i Elizabeth Olsen. Ogląda w kółko Marvela i stare filmy. Do tego dużo marudzi i słucha muzyki z lat 80.