Żona dla Rip Van Winkle to japońska produkcja z 2016 roku. Shunji Iwai wyreżyserował film na podstawie swojej powieści o tym samym tytule. Choć może to wydawać się nieco egocentryczne, to jednak warto poświęcić czas na tę pozycję. Oferuje ona całą gamę uczuć i prowokuje szereg przemyśleń o swoim własnym życiu.
Żona dla Rip Van Winkle zabiera nas do Tokio gdzie możemy śledzić młodą nauczycielkę – Nanami (Haru Kuroki). Dziewczyna poznaje przez Internet mężczyznę, z którym wkrótce się zaręcza i planuje ślub. Oboje są nauczycielami i podczas gdy Tetsuya (Gô Jibiki) wydaje się spełniać w zawodzie, Nanami ma wiele problemów. Przede wszystkim brakuje jej pewności siebie i silnego głosu. Z tego powodu wkrótce zostaje zwolniona z pracy. Nadal jednak przygotowuje się do własnego wesela. Gdy okazuje się, że tak naprawdę nie ma kogo zaprosić poza swoimi rodzicami, decyduje się na wynajęcie aktorów mających udawać jej krewnych. W ten sposób poznaje tajemniczego Yukimasu Amuro (Gô Ayano), który ma zająć się zapewnieniem aktorów. Dziewczyna znajduje go dzięki znajomemu z social mediów stanowiących dla niej rodzaj ucieczki jak i dziennika.
Amuro staje się obecny w życiu Nanami bardziej niż jej się wydaje. Wkrótce po ślubie po raz kolejny zgłasza się do niego z prośbą o pomoc – podejrzewa swojego męża o zdradę. Co więcej, pewnego dnia w jej mieszkaniu pojawia się mężczyzna, który przedstawia się jako chłopak kochanki Tetsuyi. Wkrótce małżeństwo się rozpada, a główna bohaterka szuka sposobu, by się utrzymać. Po raz kolejny pomoc Amuro okazuje się nieoceniona. Dzięki niemu dziewczyna poznaje również Mashiro (Cocco), przebojową, pełną życia i wyzwoloną kobietę. To spotkanie zmieni życie obu kobiet jak i samego Amuro na zawsze.
fot. kadr z filmu Żona dla Rip Van Winkle, materiały prasowe
Pierwsza rzecz jaka rzuciła mi się w oczy, kiedy usłyszałam o filmie
Żona dla Rip Van Winkle to w zasadzie jego tytuł, a raczej jego część –
Rip Van Winkle. Jest to bowiem główny bohater opowiadania amerykańskiego pisarza z XIX wieku – Washingtona Irvinga. Opowiadanie skupia się właśnie na losach Ripa, który choć lubiany w swojej małej wiosce, to nie jest zbyt szczęśliwy. Nie potrafi on bowiem utrzymać własnej farmy, co prowadzi do ustawicznych kłótni z jego żoną. Pewnego dnia mężczyzna wybiera się na spacer w stronę gór Catskill, gdzie spotyka dziwnie wyglądających mężczyzn, którym pomaga, a oni w zamian częstują go trunkiem. Rip krótko po jego wypiciu zasypia.
Budzi się już w zupełnie innej rzeczywistości. Minęło bowiem 20 lat, portrety króla Jerzego III zostały zastąpione portretami George Washingtona, zmieniły się tematy dyskusji mieszkańców, a sam Rip nikogo nie poznaje. Mimo to stara się zrozumieć, co się wydarzyło. Odnajduje swoją córkę, do której się wprowadza i żyje długo i szczęśliwe. Dużo szczęśliwiej niż 20 lat wcześniej, gdyż jego żona już nie żyje, a w jego podeszłym wieku nikt nie wymaga od niego żadnej pracy. Opowiada więc godzinami historie z przeszłości.
Długo zastanawiałam się, czy wybór tego bohatera literackiego był przypadkowy, czy kryje się za tym coś więcej. Doszłam do wniosku, że to nie przypadek, choć na pierwszy rzut oka nie widziałam zbyt wielu podobieństw. Obie utwory opowiadają jednak o poszukiwaniu szczęścia i własnego ja. Dla każdego z bohaterów ta podróż jest czymś innym, ale równie ważnym. Rip przez wiele lat nie potrafił odnaleźć się w swojej rzeczywistości, Nanami również wydaje się z tym borykać, jak również Mashiro i może nawet Amuro.
fot. kadr z filmu Żona dla Rip Van Winkle, materiały prasowe
Uciekając jednak od porównań z klasycznym już opowiadaniem,
Żona dla Rip Van Winkle zadaje wiele ważnych pytań i nie odpowiada na nie wprost. Fabuła rozwija się bardzo powoli, ten zabieg sprawia wrażenie, jakbyśmy śledzili każdy dzień Nanami, byli jego cichymi obserwatorami. Czas trwania zdecydowanie pozwala na takie rozwiązania – film trwa 179 min. Na początku ten czas mnie nieco onieśmielił. Ostatnio tak długą produkcję oglądałam dobre kilka miesięcy temu i był to zapewne
Irlandczyk Scorsese. Z przykrością muszę stwierdzić, że ten drugi nieco mi się dłużył. Przy dziele Shunji Iwai nie miałam takiego problemu.
Czas trwania nie jest i nie powinien być najistotniejszym elementem, przejdźmy więc do tych ważniejszych. Obraz utrzymany jest w stonowanych kolorach, nie oznacza to jednak, że brakuje kontrastowych ujęć. Pojawiają się one jednak, aby podkreślić istotę dialogu, sceny czy nawet ciszy na ekranie. Te miejsca, które są szczęśliwsze dla głównej bohaterki, cechują się cieplejszymi odcieniami, te bardziej bolesne są bardziej blade, szare i zimne. Wydaje mi się, że takie zabiegi dużo łatwiej spotkać w azjatyckim kinie niż europejskim czy amerykańskim. Z pewnością dodają warstw emocjonalnych.
Emocjonalne są również kreacje Haru Kuroki (Nanami) i Cocco (Mashiro). Aktorki wcielają się w kobiety, które są swoim przeciwieństwem, a tworzą duet, od którego trudno oderwać wzrok. Nanami w wykonaniu Kuroki wydaje się zagubiona, nieporadna, naiwna, a zarazem pełna ciepła i dobra. Ten portret kobiety szukającej sensu i szczęścia w życiu emanuje taką naturalnością, że trudno odróżnić aktorkę od postaci. Dla Kuroki, która w 2014 roku otrzymała Srebrnego Niedźwiedzia na festiwalu Berlinale, to kolejna bardzo dobra i zapadająca w pamięć rola.
fot. kadr z filmu Żona dla Rip Van Winkle, materiały prasowe
Równie dobra okazuje się Cocco, dla piosenkarki była to dopiero druga rola w filmie fabularnym. Niemniej odnajduje się w niej naprawdę dobrze. Mashiro to wolny duch, artystka szukająca szczęścia i zrozumienia. Nie od razu można zauważyć, jak bardzo jest wrażliwa i samotna. Odsłania się przed widzem bardzo powoli i pokazuje, że nawet szczęście może przynosić niewyobrażalny ból. Cocco udało się przekonująco pokazać skomplikowaną i skonfliktowaną wewnętrznie kobietę.
Poza kobiecymi rolami pojawia się też dwóch najważniejszych panów. Tutaj mam pewien problem. O ile Gô Ayano w roli Amuro sprawdza się nie najgorzej, to prawie do samego końca brakuje mi głębi. Prawie przez cały film miałam wrażenie, że to zwykły cwaniaczek, który dla pieniędzy zrobi wszystko. Niejasne są także jego motywacje. Jeszcze mniej jasne są jednak motywacje Tetsuyi granego przez Gô Jibiki. Tę rolę mógł zagrać dla mnie absolutnie ktokolwiek. W kreacji aktora nie ma żadnych uczuć, on po prostu jest na ekranie. O ile miał być wyzuty z emocji, to wygląda to raczej jak ktoś absolutnie obojętny, nawet wtedy, kiedy ma być wzburzony.
Muszę przyznać, że Shunji Iwai poprowadził aktorów i stworzył dzieło pełne i przejmujące. Przeważnie mam pewne obawy, kiedy twórca adaptuje i reżyseruje swoje własne teksty. W tym wypadku to rzeczywiście działa. Reżyser potrafił wydobyć z aktorów to, co najlepsze i poprowadzić ich przez cały film. W ten sposób jest on spójny, dobry, i tak ponownie, pełny emocji.
fot. kadr z filmu Żona dla Rip Van Winkle, materiały prasowe
To emocje właśnie grają główną rolę w
Żonie dla Rip Van Winkle. To one są kołem napędowym dla wszystkiego, co dzieje się na ekranie. Uderzająca jest zwłaszcza różnica między sposobem okazywania tych emocji. Często skryte za półuśmiechem, a najczęściej w samotności. To coś, do czego na zachodzie nie jesteśmy aż tak przyzwyczajeni. Staliśmy się społeczeństwem ekshibicjonistów, wszystko możemy wyczytać z naszych kont w social mediach. Nanami traktuje je jednak jako ucieczkę, jej wewnętrzne przeżycia raczej tam nie trafiają. Podobnie powściągliwe są relacje międzyludzkie. Nanami i Tetsuya praktycznie nie okazują sobie żadnych uczuć, a na podejmowane decyzje największy wpływ mają rodzice. To właściwie matka mężczyzny steruje jego życiem, a zarazem życiem jego żony.
Żona dla Rip Van Winkle to również historia samotności i potrzeby bliskości. Potrzeby tak dużej, że może prowadzić to dziwnych i trudnych decyzji. Film sprawił, że przez kilka dni zastanawiałam się nad tym, czego tak naprawdę potrzebujemy, żeby być szczęśliwym. Pozorny spokój na ekranie budował napięcie, które ze mną pozostało. Myślę, że ta produkcja skłania do myślenia dużo bardziej, niż się tego spodziewałam. Jeśli natomiast nie macie akurat czasu lub ochoty na godziny przemyśleń, warto obejrzeć go dla przepięknych kreacji i mimo wszystko wciągającej fabuły.
Żona dla Rip Van Winkle to film, który z czystym sercem polecam. Ostrzegam jednak, że nie zajmie Wam on tych trzech godzin, które trwa, ale przynajmniej kilkanaście. Tyle w każdym razie zajął mnie, za co jestem mu bardzo wdzięczna.
P.S. Film można obejrzeć w ramach Lunarnego Nowego Roku: azjatyckich walentynek filmowych od 11 do 14 lutego
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe