Horizon Zero Dawn pięć lat temu zachwyciło graczy pomysłem na świat. Kraina po upadku, a jednak powoli wstająca z kolan, którą zamieszkują robotyczne zwierzęta? Że co? Jak to możliwe? Skąd się wzięły? Co się takiego wydarzyło te 1000 lat temu? Pytań było wiele, a pierwsza odsłona przygód wojowniczki Nora, Aloy, całkiem zgrabnie to wszystko wyjaśniła. Czy w takim razie ten niecodzienny świat może nas jeszcze czymś zauroczyć? Zapraszam do recenzji Horizon Forbidden West, czyli niewątpliwej perełki od Guerrilla Games!
O
Horizon Zero Dawn, które pięć lat temu okazało się wielkim hitem, można powiedzieć wiele dobrego. Przede wszystkim gra zachwyciła ciekawym i niespotykanym dotąd światem. Okej, pomysł na postapo był już znany i pewnie każdy wymieni przynajmniej kilka dobrych przykładów. Zbuntowane maszyny? To też było. Ale umiejscowienie akcji 1000 lat po feralnych wydarzeniach, gdy świat powoli zaczyna się odradzać, a przyroda odzyskała panowanie nad niszczycielską naturą człowieka. Tak, to było coś. I jeszcze ten motyw z maszynami koegzystującymi z tym piękniejącym krajobrazem. O dziwo to miało ręce i nogi, przez co zwyczajnie zachwycało.
https://www.youtube.com/watch?v=XLZN63UxAOM
Czy było idealnie? Zdecydowanie nie. Niestety kogo ze znajomych bym nie spytał, powtarzała się jak mantra jedna odpowiedź: „nigdy nie ukończyłem tej gry”. Dlaczego? Główny zarzut rozbijał się o zbyt rozległy, jak na zaprezentowaną zawartość, świat gry. A po drugie zbyt wiele nieangażujących i powtarzalnych aktywności pobocznych. I coś w tym jest. Sam miałem duży problem z przebiciem się przez pierwszą odsłonę
Horizona, mimo że gra zachwyciła mnie swoją wizją. Nadal jednak głównego wątku było tu na niewiele ponad dziesięć godzin, a reszta to masa kopiuj-wklej aktywności doskonale znanych na przykład z produkcji Ubisoftu. Do tego sama historia również nie była zbyt przystępna, a to przez dość drętwe dialogi i skromną ilość ciekawych postaci. Jak więc dobrze, że przyszedł czas na sequel, gdzie twórcy będą mogli zaprezentować nam, że potrafią uczyć się na błędach. Czy bogatsi o masę doświadczenia w tworzeniu otwartych światów dostarczą bardziej dopracowany produkt? Mogę powiedzieć, że zdecydowanie tak!
Zacznijmy jednak od historii.
Horizon Forbidden West to bezpośrednia kontynuacja
Zero Dawn, więc bez znajomości jedynki niestety się nie obejdzie. Oczywiście można posiłkować się przygotowanymi przez Sony
materiałami zapoznającymi nas z historią Aloy, ale zdecydowanie lepiej przejść wcześniej pierwszą odsłonę, bo nawiązań do poprzedniej części jest cała masa. Fabuła sequela skupia się na podróży głównej bohaterki ku zachodowi, który nazywany jest przez Carja i resztę wschodu „zakazanym”. Wszystko przez dzikie i wojownicze plemiona zamieszkujące te regiony, a także przez robotyczną zwierzynę jeszcze bardziej agresywną niż z tą, z którą miała styczność Aloy wcześniej. Znane nam regiony wschodu od tych na zachodzie oddziela brama, która ma chronić mieszkańców przed brutalnością ludu Tenakthów, którzy lata temu również spotkali się z krwawymi podbojami poprzedniego Króla Słońce.
Fot. Screen z gry Horizon Forbidden West / PS5, tryb wydajnościowy
Ścieżka Aloy prowadzi na Zakazany Zachód, ponieważ to tam kieruję ją sygnał Sylensa, który podstępem wszedł w posiadanie Hadesa – sztucznej inteligencji mającej w planach zniszczyć całą ludzkość. W szczegóły wyjaśnień zawiłości fabularnej jedynki nie będę wchodził, ale to właśnie wtedy w wyniku tajemniczego sygnału Hades otrzymał fałszywy rozkaz do działania, by unicestwić odtworzony przez sztuczną inteligencję Gaję świat. Ostatecznie zapędy Hadesa udało się powstrzymać, ale zanieczyszczenie rujnujące ten piękny świat nie zniknęło. Wszystko może mieć związek z Sylensem przebywającym z na zachodzie oraz z tajemniczym sygnałem, który wybudził „boga umarłych”. Dlatego też w końcu udajemy się na dzikie i tak stygmatyzowane przez wschód tereny zachodu.
Od razu można powiedzieć, że historia zaprezentowana w
Horizon Forbidden West jest o przynajmniej jeden, a może i dwa poziomy lepsza niż ta z
Horizon Zero Dawn. Myk polega tu na tym, że tym razem twórcy musieli się trochę więcej wysilić, inaczej niż w jedynce, gdzie w sumie wystarczyła aura tajemniczości i dążenie do wyjaśnień zasad rządzącym światem w końcówce historii. Teraz to już nie miało prawa zadziałać. Tym razem historia dziejąca się tu i teraz też ma nam sporo do zaoferowania. Dzieje się dużo, możecie spodziewać się kilku świetnych momentów, a całość jest zwyczajnie dobrze rozpisana. Do poprawy odbioru przyczyniają się również bohaterowie, którzy zyskują charakteru i teraz przy wyborze ulubionej postaci można przebierać ze sporej gromadki nietuzinkowych osobowości. Sama Aloy stała się bardziej zadziorna i pewna siebie – teraz jest już rozpoznawaną w każdym zakątku świata „Zbawczynią Południka”. Nieraz potrafi pokazać swój silny charakter i uciszyć niejednego cwaniaka. Nie da się jej nie lubić. No i dialogi w końcu brzmią realistycznie i chce się ich słuchać – przewijanie praktycznie mi się nie zdarzało, co w jedynce robiłem notorycznie…
[gallery ids="193341,193342,193343,193340"]
Rzeczą oczywistą jest, że
Horizon Forbidden West wygląda obłędnie, bo to doskonale widać praktyczne na każdym fragmencie z rozgrywki udostępnionym przez twórców. No więc tak – gra wygląda cudownie i chyba wysuwa się na prowadzenie w wyścigu o najładniejszą produkcję nowej generacji konsol. Na PS5 przechodzenie gry to czysta przyjemność, a odkrywanie nowych obszarów to jak odkrywanie kolejnych dzieł sztuki – za każdym razem miałem przynajmniej kilka opadów szczęki. Robotę robi tu właśnie różnorodność, dzięki której nie jesteśmy wstanie opatrzeć się tymi ładnymi widoczkami. Mamy rozległe połacie zielonych krajobrazów, możemy chodzić po śnieżnych obszarach na wysokości oraz przemierzać pustynne rejony z porozrzucanymi tu i tam maszynami sprzed wieków. Gra świateł, nasycone kolorki, efekty cząsteczkowe – wszystko to sprawia, że screeny robią się praktyczne same. Technicznie również trudno się do czegoś przyczepić (może do tych niesfornych włosów Aloy). A co ciekawe, gra porównywalnie wygląda w wersji na PS4, co naprawdę mnie zaskoczyło. No ale właśnie, tylko czy jeśli nie byłoby wersji na PS4, czy wtedy gra nie wyglądałaby jeszcze lepiej?
A jak tam w kwestii piaskownicowej zabawy? Tutaj już raczej po staremu, ale ponownie twórcy sporo popracowali, aby jednak wypadło to lepiej niż w jedynce. Nadal pozostaje tu doskonale wszystkim znany schemat odkrywania regionów, czyszczenia obozów oraz masa misji związanych frakcjami czy naszym wyposażeniem. Teraz jednak o wiele łatwiej natrafić na jakąś choć odrobinę bardziej rozbudowaną misję. Czasem wystarczy niedługi dialog, ale poprowadzony z zamysłem, aby misję nie odbierało się jako straty czasu. Inny razem jest to ciekawa lokacja, która wymaga od nas trochę kombinowana czy daje nam fan dzięki dobrze zaprojektowanej sekwencji wspinaczkowej (wspinaczka zaliczyła w sequelu spory progres, teraz jest o wiele więcej miejsc, gdzie możemy wejść). Wszystkich aktywność jest tu od zatrzęsienia, więc maniacy otwartych światów będą wniebowzięci, a reszta może zwyczajnie ograniczyć się do tych wartych uwagi większych misji pobocznych.
Fot. Screen z gry Horizon Forbidden West / PS5, tryb wydajnościowy
Horizon Forbidden West to jedna z tych gier, o której można by opowiadać godzinami, analizując każdy jej pomniejszy element oraz różnice między poprzednią odsłoną. Z drugiej zaś strony zmiany w omawianym sequelu można podsumować krótkim: więcej, lepiej, ładniej. Kto zakochał się w jedynce, ten w od dwójki nie będzie mógł się oderwać. Kto przy
Horizon Zero Dawn trochę marudził i ostatecznie się odrobinę zawiódł, ten tym razem może śmiało rzucać pieniędzmi, bo twórcy zdecydowanie nie przespali ostatnich pięciu lat i włożyli masę pracy, by dopracować ich najnowszą produkcję. Nadal jednak trzeba też brać poprawkę, że to ogromny otwarty świat ze wszystkimi bolączkami znanymi z innych gier tego typu. Mimo wszystko myślę, że
Horizon Forbidden West może być dla wielu osób grą przełomową, która przekona ich do piaskownic, bo urokowi Aloy i jej dzikiemu, pięknemu światu naprawdę cholernie trudno się oprzeć.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe