Kena: Bridge of Spirits to debiutancka gra od studia Ember Lab. Tytuł na pierwszy rzut oka zachwyca przede wszystkim piękną oprawą graficzną przywodzącą na myśl animacje Disneya czy inne wysokobudżetowe tytuły animowane. Czy jednak piękna otoczka idzie też w parze z angażującym gameplayem i dobrą historią? Zapraszam do recenzji.
Kena: Bridge of Spirits okazała się pierwszą grą stworzoną przez studio Ember Lab, co przyznam, było dla mnie sporym zaskoczeniem po ukończeniu kampanii. Gra bowiem wygląda obłędnie, a przerywniki filmowe zostały wykonane z największą dbałością o szczegóły – nie zapomniano tu nawet o odpowiednim kadrowaniu. Co więcej, gameplay również wypada bardzo dobrze, zwłaszcza pod względem dawkowania nowych mechanik oraz ogólnej przyjemności z eksploracji. To debiut naprawdę udany i o takim rozpoczęciu kariery marzy pewnie każde studio deweloperskie. Ważną rolę mogło tu odgrywać Sony, które prawdopodobnie wspierało twórców gry, a dzięki temu japoński gigant zapewnił sobie czasową wyłączność na rynku konsolowym.
https://www.youtube.com/watch?v=V44I1TSFpOc
Historia w
Kena: Bridge of Spirits nie jest odkrywcza na żadnej płaszczyźnie, a do tego podczas kilkunastogodzinnej rozgrywki zwyczajnie nie gra ona pierwszych skrzypiec. Główną bohaterką jest tu tytułowa Kena będąca przewodniczką dusz. Dziewczyna szuka górskiego sanktuarium, lecz po drodze napotyka na zniszczoną i splugawioną krainę, a w niej wymarłą wioskę. Tam poznaje pewne dusze, którym trzeba pomóc. Dziewczyna rozpoczyna podróż w głąb skażonego lasu, by odnaleźć drogę do sanktuarium, a po drodze odnaleźć zaginionego Taro. Fabuła jest dość szczątkowa, a posuwając się dalej, również nie doświadczymy o wiele więcej. Zabrakło przede wszystkim wyjaśnienia kim tak naprawdę jest Kena, bo o dziewczynie nie wiemy praktycznie nic (skromne odniesienie do przeszłości bohaterki dostaliśmy dopiero pod koniec gry). Zabrakło też innych postaci oraz ciekawszych wątków. Zwyczajnie nie ma się co nastawiać na rozbudowaną fabułę. A szkoda, bo świat ma spory potencjał.
Braki fabularne gra nadrabia na szczęcie niezwykle wciągającym gameplayem.
Kena: Bridge of Spirits to połączenie gry akcji (z prostym systemem walki) z platformerem oraz
metroidvanią, a wszystko doprawiono jeszcze naprawdę ciekawymi zagadkami środowiskowymi. Największą frajdę w grze sprawiała mi eksploracja, bo twórcy świetnie rozplanowali ten element rozgrywki. Wraz z postępem fabuły odkrywamy kolejne lokacje, a w każdej z nich mamy masę rzeczy do roboty. Cyklicznie dostajemy też nowe umiejętności, przez co zmienia się model rozgrywki, a co więcej, możemy jeszcze wrócić do poprzednich miejscówek i zagłębić się we wcześniej niedostępne zakamarki. Podczas podróży nieustannie towarzyszą nam Rot, czyli niezwykle słodkie, małe duszki, które szybko stają się naszą prawą ręką (i to mocno rozrastającą się ręka, bo podczas eksploracji co rusz możemy znaleźć kolejnego czarnego duszka). Małe, chodzące za nami ogonki są naprawdę pomocne, bo dzięki nim możemy pozbywać się splugawienia i oczyszczać las. A co więcej, twórcy przygotowali dla nich kilka ciekawych mechanik, które wykorzystujemy do walki czy częściej do eksploracji.
[gallery ids="176969,176968,176970,176971"]
Dużo zabawy dają zagadki środowiskowe, a to dlatego, że twórcy nie prowadzą nas za rączkę. Często zostajemy wrzuceni do nowych lokacji z krótką informacją, że na przykład mamy pozbyć się splugawienia. I tyle. Dalej już sami musimy wykombinować jak wykonać zadanie. W tym celu musimy między innymi wykorzystać moc naszych małych towarzyszy, które poza niszczeniem splugawienia, mogą też przenosić przedmioty czy uruchamiać dźwignie . Twórcy oczywiście zadbali o drobne podpowiedzi, ale te zawarte są często w otoczeniu i trzeba trochę ich poszukać. Czasem może to chwilę zając, ale ostatecznie satysfakcja jest naprawdę duża. Do tego dochodzą elementy platformowe niczym z
Assassin's Creed czy z
Uncharted i to również jest wykonane tu na wysokim poziomie. A nie wspomniałem jeszcze, że po świecie porozrzucane jest sporo skrzynek i innych znajdziek, co skutecznie zachęca do szukania nowych ścieżek i sposobu na ich sforsowanie.
Dobra, ale poza zwiedzaniem kolorowych lokacji jest tu jeszcze walka. Walka jest dobra i w sumie nic więcej – a przynajmniej przez większość gry. Podczas eksploracji napotkamy kilka rodzajów przeciwników, którzy będą się zmieniać wraz z rozwojem naszego arsenału umiejętności. Możemy ich pokonać, używając lekkich i silnych ataków oraz z czasem strzelając z łuku, czy rzucając w nich bombami z energii. Okładać mogą ich także nasi mali towarzysze. Ogólnie jednak jest powtarzalnie. Najciekawiej jest pod koniec gry, gdy mamy naprawdę sporo umiejętności, a przeciwnicy wymuszają na nas kombinowanie – na przykład umiejętność Dash z ostatnich godzin gry sporo miesza w sposobie naszej walki. Bardzo ciekawie wypadają walki z bossami, którzy są różnorodni i potrafią stanowić wyzwanie nawet na normalnym poziomie trudności.
[gallery ids="176972,176974,176975,176973"]
Na koniec pozostaje rzecz najbardziej oczywista, czyli ocena warstwy audiowizualnej.
Kena: Bridge of Spirits wygląda świetnie, co było widać już od pierwszych zapowiedzi. Najlepiej prezentują się oczywiście przerywniki filmowe, które ciężko odróżnić od na przykład takich filmów Pixara. Te wyglądają jednak aż tak dobrze, że gdy wracamy do scenek renderowanych na silniku, widać zauważalną różnicę. Nadal jest ładnie, ale postacie mają zwyczajnie mniej szczegółów. Oprawa praktycznie jednak nie zawodzi przy wielogodzinnej eksploracji, bo otoczenie i efekty przy starciach nieustannie prezentują się tu wyśmienicie. Zwiedzanie przede wszystkim leśnych terenów jest tu po prostu czystą przyjemnością.
Kena: Bridge of Spirits to bardzo udany debiut studia Ember Lab, bo choć to ich pierwszy tytuł, to kompletne tego nie widać. Produkcja prezentuje się nadspodziewanie dobrze, zarówno pod względem gameplayu, jak i cudownej grafiki. Może mogło być trochę lepiej w kwestii fabuły, której jest za mało, ale to wszystko wynagradzane jest z nawiązką niezwykle przyjemną eksploracją. A ta nie nudzi przez całą grę. Zdecydowanie polecam sprawdzić
Kenę.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe
Gra więcej, niż powinien. Od czasu do czasu obejrzy jakiś film, ale częściej sięgnie po serial w domowym zaciszu. Niepoprawny fanatyk wszystkiego, co pochodzi z Kraju Kwitnącej Wiśni.
|
[email protected]