I w końcu mamy długo wyczekiwane Nintendo Switch 2. Miliony osób na świecie pokochały tę małą, przenośną/hybrydową konsolkę, która zachwyca graczy możliwościami oraz przede wszystkim bogatym portfolio gier Nintendo. Jednak już od początku żywota pierwszego Switch pojawiało się też wiele głosów niezadowolenia, że parametry konsolki trochę odstają od konkurencji. To właśnie przez ograniczenia techniczne Zelda nie wyglądała jeszcze lepiej, a Mario Kart 8 Deluxe nie zachwycało licznymi wodotryskami – mówili gracze. Czy dwójka rozwiązała ten problem i w końcu mamy skok technologiczny, który pozwoli rozwinąć skrzydła kolejnym perełkom Wielkiego N? Na to pytanie raczej jeszcze nie odpowiem, ale mogę za to opowiedzieć, jaką perspektywę daje starter Switcha 2, czyli Mario Kart World.
Trudno wymienić grę, która szerzej trafiła do graczy, niż właśnie seria Mario Kart. Nintendo ma wielu fanów, to fakt. Nadal jednak za japońską korporacją ciągnie się łatka gier skierowanych jednak do młodszego odbiorcy. W końcu Mario, Luigi, Peach i cała grzybowa ferajna to ulubieńcy dzieci na całym świecie. Kto jednak spędził ze Switchem trochę więcej czasu, wie doskonale, że dużo frajdy znajdzie tu każdy, ale to naprawdę każdy. Ale wiadomo, pewne łatki odkleić trudno. Z drugiej zaś strony powiedzmy sobie szczerze, Nintendo wcale nie wstydzi się swojego family friendly wizerunku.
Wracając do meritum, pewnie sami macie znajomych, którzy na Nintendo i ich gry patrzą z politowaniem. Takie osoby trudno przekonać, aby poświęcili przynajmniej kilkanaście godzin na przejście jakiejś gry z Mario w roli głównej. Inna jednak sprawa, gdy spotkacie się w jakiś weekend i choćby na chwilę włączycie Mario Kart. W tej grze dobrze bawić się będzie każdy – od kilkuletnich dzieci, przez fanów gier Nintendo, aż do zatwardziałych PC Master Race, którzy grają tylko w „poważne gry”. Nic więc dziwnego, że Mario Kart 8 Deluxe sprzedało się w nakładzie przekraczającym 60 mln egzemplarzy, stając się tym samym najlepiej sprzedającą się grą na pierwsze Nintendo Switch. Teraz już chyba rozumiecie, skąd wybór właśnie tej serii na grę startową nowej generacji.
Przejdźmy zatem do recenzji Mario Kart World. Po kilkunastu godzinach z grą mogę stwierdzić, że nie jest to gra, która próbuje zrewolucjonizować mechaniki serii. Wręcz przeciwnie – stawia na sprawdzone rozwiązania, a daje nam tylko parę nowości, które zachęcają do sięgnięcia po nową odsłonę. Styl jazdy zmienił się odrobinę. Twórcy dodali trochę animacji, jak przechylanie się pojazdów w gwałtownych skrętach, dzięki czemu nasze gokarty zyskały więcej realizmu – jeśli tam można powiedzieć o tego typu grze. Pojazdy nie są już jak sztuczne kukiełki sunące po płaskiej powierzchni. To zdecydowanie na plus.
Nie można nie wspomnieć o innym czynniku, który przełożył się na odbiór wyścigów. Twórcy bowiem postanowili zwiększyć liczbę graczy biorących udział w zmaganiach – teraz jest to aż 24 postacie na jednym torze. Czy to dobrze? Dla mnie jak najbardziej. Podczas rozgrywki dzieje się tu jeszcze więcej niż w poprzedniej odsłonie. Nierzadko będziecie świadkami istnego chaosu, który nie ułatwia wygrania wyścigu. Niezależnie, czy gracie z innymi graczami online, czy singlowo ścigacie się z botami, możecie liczyć, że będziecie atakowani na każdym kroku. Gra dość często i licznie obdarza nas gadżetami do rzucania, więc można spamować ile wlezie. Fajnie, że tym razem trzymane przez nas przedmioty mogą nas automatycznie bronić, nie trzeba już uporczywie dusić przycisku od rzutu.
Z nowości wyróżniłbym na pewno Charge Jump – ta mechanika pozwala nam naładować skok, który potem daje nam przyspieszenie jak po drifcie. Możemy też przy pomocy tej techniki wskakiwać na ściany (w wybranych miejscach) oraz na rury, po których można następnie sunąć, również zdobywając przyspieszenie. Daje to bardzo fajną alternatywę dla driftów, które teraz można zastąpić grindowaniem po poręczach czy naładowanym skokiem.
Skoro mamy więcej postaci podczas wyścigu, przydałoby się też trochę nowych bohaterów do wyboru przed startem, prawda? I całe szczęście Wielkie N tu nie zawodzi. Łącznie w grze możemy liczyć aż na 50 postaci, z czego na start dostajemy 32, a pozostałe odblokujemy w ramach rozgrywki. Do tego najbardziej rozpoznawalne twarze serii otrzymują warianty stroju – co przekłada się łącznie na aż setkę alternatywnych ubranek. Super prezentuje się też lista postaci, bo choć większość i tak będzie grała pewnie głównie Mario i Peach, to fajnie zagrać czasami też inną personą, np. taką Krową… Tras, w porównaniu z długo rozwijanym Mario Kart 8, nie jest na razie jakoś zatrważająco dużo – do wyboru mamy 32 trasy, z czego połowę będziecie pewnie kojarzyć z poprzednich odsłon. Trasy są obszerniejsze, to trzeba przyznać, ale i tak chciałbym trochę większego wyboru już od premiery.
Jeśli chodzi o tryby wyścigów, przede wszystkim powróciły stare tryby. W Grand Prix ponownie możemy rywalizować na czterech mapach, zdobywać punkty za każdy wyścig, by ostatecznie wygrać puchar. Twórcy jednak dodali teraz też przejścia między kolejnymi trasami – gdy zaczynamy drugi i kolejny wyścig, rozpoczynane są one z rozpędu, czyli mamy chwilę na rozpędzenie naszego pojazdu przed linią startu. Do tego pierwsze okrążenie będzie odbywać się jeszcze na poprzedniej trasie, a następnie płynnie przejedziemy do kolejnego miejsca rywalizacji. Buduje to poczucie takiej integracji, a nawet wzbudza uczucie, że bierzemy udział w jednym wielkim wyścigu. Poza pucharem, powrócił też tryb z próbami czasowymi oraz pojedynki.
Dużo frajdy przyniósł mi jednak zwłaszcza nowy tryb, czyli Knockout Tour. Tutaj liczy się eliminacja. Ścigamy się na jednym, dużym wyścigu, który składa się z tras wybranych przed startem. Nie ma tu przerw, a przemierzany przez nas tor zmienia się płynnie. Najważniejszą zasadą jest tu eliminacja po każdym okrążeniu najsłabszej czwórki graczy. I tak po pierwszym kółeczku, na polu bitwy pozostaje 20 zawodników, po drugim 16 i tak dalej. Trzeba więc cały czas mieć się na baczności, bo przez ogólne zamieszanie bardzo łatwo jest tu spaść na dalsze pozycje, a jeśli stanie się to tuż przed checkpointem, zostaniemy ukarani przedwczesnym wyrzuceniem z wyścigu. Naprawdę polubiłem ten tryb.
Czas jednak przejść do największej nowości w serii Mario Kart World, czyli otwartego świata. Czy jest to aż tak duża zmiana, która odmieni oblicze ziemi, tej grzybowej ziemi? Jak dla mnie – niekoniecznie. Tryb Free Roam rzeczywiście wrzuca nas do otwartego świata, który składa się ze wszystkich torów dostępnych w grze. Mamy podgląd na mapę, gdzie możemy podejrzeć, gdzie jaka trasa się znajduje, a następnie możemy się do niej udać, przejeżdżając po drodze inne znane nam trasy. Naprawdę doceniam, jak fantastycznie te zróżnicowane biomy łączą się ze sobą. Przejażdżka bez granic, między tymi wszystkimi pięknymi krajobrazami, może się podobać. Do naszych zadań tutaj należy wykonywanie zróżnicowanych wyzwań, które są wszędzie porozrzucane. Najczęściej są to jakieś wyzwania czasowe lub wykonanie konkretnych czynności, jak przejechanie bez otrzymania obrażeń.
Czy mnie to przyciągnęło na dłużej? Niestety nie. Fajnie, że coś takiego jest, ale zdecydowanie zabrakło tu jakiegoś trybu fabularnego, aby w pełni wykorzystać potencjał otwartego świata. A tak to dostajemy miejsce, gdzie możemy trochę poszaleć, zrobić przy okazji parę wyzwań… a potem wracamy do innych trybów.
Mario Kart World wypada świetnie u swoich podstaw – wyścigi ze znajomymi w formie pucharów czy przygotowanych wyścigów dają tyle samo frajdy, co zawsze. Tu dostaliśmy jeszcze zwiększoną liczbę graczy, nowe umiejętności naszych kartowych postaci oraz naprawdę wciągający tryb Knockout Tour. Dzięki nowej konsoli Nintendo mogło też zaszaleć w kwestii nowych animacji, dopracowanej grafiki oraz wyższej rozdzielczości czy płynności działania dzięki stabilnym 60 klatkom na sekundę.
Mimo wszystko nie do końca jestem zadowolony z ilości tras, a hucznie zapowiadany tryb otwartego świata to dla mnie niewykorzystany potencjał. Mimo wszystko, całościowo mamy tu jeszcze więcej i jeszcze lepiej niż w poprzedniej odsłonie serii. To będzie kolejny hit!
Ilustracja wprowadzająca: Materiały prasowe
Gra więcej, niż powinien. Od czasu do czasu obejrzy jakiś film, ale częściej sięgnie po serial w domowym zaciszu. Niepoprawny fanatyk wszystkiego, co pochodzi z Kraju Kwitnącej Wiśni. | [email protected]