Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

Plants vs. Zombies: Battle for Neighborville – recenzja gry. Ogrodowa wojna w kolejnej odsłonie!

Autor: Mateusz Chrzczonowski
18 listopada 2019

Było Plants vs. Zombies: Garden Warfare, było Garden Warfare 2, nie dostaliśmy jednak Garden Warfare 3, lecz część zatytułowaną Battle for Neighborville. Czy oznacza to duże zmiany i powiew świeżości w serii? Zapraszam do recenzji kolejnej gry o niekończonej się batalii między roślinami a zombie.

Seria Plants vs. Zombies przeszła daleką drogę – od nieśmiałego tower defense do pełnoprawnej strzelanki wieloosobowej, która jednak nie zatraciła swojego humorystycznego zacięcia. I tak też po trzech latach od premiery Garden Warfare 2, czyli właśnie tej nowej wersji zombiaków i roślinek, dostaliśmy kolejną część stawiającą na rozgrywkę wieloosobową w stylu znanych strzelanek TPP. Nowa odsłona nosi podtytuł Battle for Neighborville, ale nie ma co ukrywać, równie mogłaby nazywać się Garden Warfare 3, gdyż to kontynuacja zamysłu z poprzednich części Plants vs. Zombie. I tak samo z lupą trzeba szukać tu większych zmian. https://www.youtube.com/watch?v=RwYjx4VPzx0

Zobacz również: The Outer Worlds – recenzja New Vegas w kosmosie, czyli gdzie Bethesda nie może, tam Obsidian się pośle

W Plants vs. Zombies: Battle for Neighborville, jak wskazuje sam tytuł, bitwa przenosi się do Neighborville, gdzie kolejny raz waleczne roślinki muszą stanąć w obronie mózgów mieszkańców. Te wykształciły iście śmiercionośne zdolności i nie dają sobie w kaszę dmuchać hordom zombie. Strzeżcie się okropne zgnilaki, bo taki Groszkostrzelec czy Kung Fungus w mgnienia oka potrafią wykosić ogródek z chwastów i nie mówię tu o trawniku. Wiadomo, że sama fabuła w Plants vs. Zombies to rzecz drugorzędna, bo zabawa skupia się tu głównie na rozgrywkach sieciowych. Jednak twórcy nie zapomnieli i o tym aspekcie, a do naszej dyspozycji oddają nawet misje fabularne. Do planu odparcia zombiaków wprowadza nas niejaka Major Słodziak – imię idealne, bo trudno nazwać inaczej wesołego słonecznika. To właśnie ona zleca nam misje, które mają przysłużyć się do ostatecznego pokonania zombiaków. Tutaj jest dość standardowo, bo w praktycznie każdym przypadku musimy pokonać część przeciwników, później odeprzeć ich kolejne hordy, aż ostatecznie rozprawić się z bossem. Najwięcej frajdy dają pojedynki z bossami, który potrafią być sporym wyzwaniem i jeśli odpowiednio się nie przyłożymy, mogą sprawić pewne trudności – choć oczywiście bez jakiś skrajności. Trudno jednak nazwać te pojedyncze misje pełnoprawną kampanią singlową, bo fabuły to tu jednak nie ma. Niestety. [gallery ids="97330,97337,97331,97334"]

Zobacz również: Death Stranding – recenzja gry. Ciężkie życie kuriera…

Ponownie w Plants vs. Zombies najlepiej wypadają postacie oraz humor z nimi związany. Od pani Major Słodziak po bossów zombie – jest świetnie, designy robią robotę. Oczywiście najlepiej dopracowane są postacie, nad którymi możemy przejąć kontrolę. I tutaj wybór jak zwykle jest ogromny. Są postacie atakujące, jak Pożeracz czy Komandor Kukurydz po stronie rośli oraz na przykład Supermózg po stronie zombie. Są też klasy obrońców oraz wspierających – tutaj można wymienić Różę u roślin albo Naukowca u zombie. No i oczywiście są nowe postacie – Gwiazda Kina Akcji czy Kung Funkus wypadają naprawdę fajnie, zarówno pod względem designu jak i samego gameplayu. Bo tak właściwie to całe Plants vs. Zombies: Battle for Neighborville prezentuje się przepięknie, czy to właśnie pod względem designów postaci, czy biorąc pod uwagę grafikę otoczenia, wizualizację ataków i tak dalej. Jest po prostu pięknie i to chyba największy progres względem poprzedniej odsłony. Wracając do postaci, jak wspomniałem, jest ich dużo. Z jednej strony to zaleta, z drugiej zaś doprowadza do sytuacji, iż do opanowania wszystkich roślinek i zombiaków potrzeba sporo czasu, a ich poznanie poniekąd wymusza na nas sama gra. Przy potyczkach sieciowych postacie są bowiem przydzielane losowo, więc nie możemy skupić się na wymasterowaniu jednej i ciągłym toczeniu bojów właśnie nią. Przy pierwszym kontakcie z grą mecze prezentują więc totalny chaos, bo na opanowanie rozgrywki potrzeba jednak trochę czasu. Do tego bardziej doświadczeni przeciwnicy potrafią brutalnie wykorzystywać nasze niezgrabne podrygi i często mecze kończą się sromotną porażką, na co musimy się nastawić na początku zabawy. Niestety, próg wejścia jest tutaj dość spory, mimo że twórcy starali się zbalansować dobieranie przeciwników. [gallery ids="97335,97333,97336,97332"]

Zobacz również: Trine 4: The Nightmare Prince – recenzja gry. Baśniowa podróż w prawo

Plants vs. Zombies: Battle for Neighborville to kolejna odsłona humorystycznej strzelanki wieloosobowej, która została opatrzona nowym podtytułem. Mogło zwiastować to duże zmiany w marce, jednak jak się okazało, to nadal to samo Garden Warfare, a największą zmianą względem dwójki jest oprawa graficzna. Tak, gra wygląda pięknie, jednak pod względem gameplayu zmian trzeba się naprawdę dobrze doszukiwać. Na plus oczywiście nowe postacie, które wypadają super, jednak trzeba też ostrzec, że nowi gracze mogą się od Battle for Neighborville zwyczajnie odbić, bo starzy wyjadacze po prostu... wyjadają. Ale jeśli zaciśniecie zęby i zaczniecie w końcu wygrywać, to czeka was przednia zabawa, gdyż Plants vs. Zombies fajną grą jest. Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe

Gra więcej, niż powinien. Od czasu do czasu obejrzy jakiś film, ale częściej sięgnie po serial w domowym zaciszu. Niepoprawny fanatyk wszystkiego, co pochodzi z Kraju Kwitnącej Wiśni. | [email protected]

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.