Oddech kolejnego lockdownu czuć na karku, jednak oto na horyzoncie pojawia się nadzieja. Niemały sukces Doom Eternal unaocznił, że gracze nadal pragną chleba i igrzysk! A może raczej wybuchów i zastępów wrogów do stawienia im czoła. Oto niedawno wyszedł Serious Sam 4 - kolejna odsłona serii zapoczątkowanej przez twórców z Croteam. Czego ciekawego można uświadczyć w kolejnej części przygód Sama Stone'a? I skąd ten pretensjonalnie clickbaitowy tytuł recenzji? Już śpieszę z wyjaśnieniem!
Sukces ostatniego Dooma pokazał, że rynek jest jeszcze chłonny wobec propozycji gier, w których dziesiątkujemy przy użyciu głównie broni palnej hordy demonicznych kosmitów (i kosmicznych demonów). Jedną z tajemnic sukcesu wymienionej strzelanki wydaje się być status serii znanej już od wielu lat, w wielu odsłonach. Podobnie rzecz się ma z Serious Samem - jednego z czołowych
badassów strzelanek znamy przecież nie od dziś. Nie powinno więc dziwić obecne porównanie do siebie obu produkcji. Spotkałem się już ze zdaniem
fajny ten Serious Sam, ale to nadal nie Doom. Może dlatego, że... Nigdy nim być nie miał. Serious Sam, wspominając
Pierwsze Starcie, z biegiem lat coraz bardziej cechował się charakterystycznym przaśnym humorem, nieco groteskowymi przeciwnikami i lekko inną dynamiką walki. Podobnie jest z tegoroczną odsłoną serii. W tym wszystkim, w całym tym
mash-upie groteski, rozwałki i samoświadomości tejże rozwałki jest coś niepowtarzalnego. Dlatego niełatwym zadaniem jest ocenić ten tytuł w jakiejkolwiek jednoosiowej skali. I w tym umykaniu ocenie jest coś sentymentalnego i bardzo interesującego.
https://www.youtube.com/watch?v=qhBUvRhaA4U
Jaki jest Sam Stone - każdy widzi. Ale oczywiście na tym nie wypada zakończyć recenzji. Fabuła gry opiewa to co... zawsze, tak naprawdę. Wielki, przedwieczny Mental - ostatni z pozaziemskiej rasy potężnych istot - chce zrobić galaktyce twardy reset, a egzystencja ludzi bardzo mu w realizacji tego planu przeszkadza (brzmi trochę jak zajawka z
Mass Effecta, ale kim jestem by osądzać!). Konflikt między Mentalem a ludzkością, przenosi się w ramy kolejnej części serii. Pomimo wielu niełatwych perypetii, a nawet przenoszenia się poprzez czas i przestrzeń, czempion ludzkości znów podejmuje rękawice.
Do dyspozycji ma różnorodną broń, umiejętności, a przede wszystkim - przyjaciół. I w takiej to przyjacielskiej atmosferze przychodzi nam przedzierać się poprzez przeciwników z m. in. karabinem szturmowym, wyrzutnią rakiet, pistoletem, dubeltówką, a po odblokowaniu odpowiedniej umiejętności - podwójną dubeltówką (brzmi bez sensu, ale za to ile daje frajdy!).
fot. screenshot z gry Serious Sam 4
Jeżeli o fabule mowa to byłoby to na tyle. Nie ma w niej oczywiście nic wielce chwytającego za serce, chociaż trzeba przyznać, że nasi towarzysze potrafią lekko rozczulić. Tak samo, jeśli mowa tu o Jonesie jak i chociażby o Kennym. Budowa postaci przypomina tu raczej nieco tekturowe figurki jak role kobiece w filmach Pasikowskiego, ale
one-linery, skecze i przaśne gagi zmiękczają jakoś tak serce, że nie idzie się o to złościć. Przechodząc do systemu rozgrywki - skromne drzewko rozwoju postaci uzależnione od szukania znajdziek i postępu w fabule gry jest wystarczającym i sensownym
udziwnieniem. Strzelaj. Biegnij. Unik. Strzelaj. I nie potrzeba tu niczego więcej. Przechodzimy kolejne lokacje, terminując egzystencję setek przeciwników, czasem napotykając jakieś zadanie poboczne. Są wybuchy i wrogowie rozpadający się na kawałeczki, czasem boss, czasem kula darowująca nam punkt umiejętności.
fot. screenshot z gry Serious Sam 4
Muzyka i udźwiękowienie stoją na poprawnym poziomie, chociaż jakoś nie mogę powiedzieć w twej kwestii za dużo. Ale całkiem możliwe, że to odosobnione, subiektywne odczucie. Jeśli chodzi o grafikę czy modele postaci - jest dokładnie tak, jak być powinno. Gra w nie odstaje od tegorocznych produkcji, śmiem powiedzieć nawet więcej - jest całkiem sensownie zoptymalizowana. Udowodnił mi to między innymi pewien
easter egg, w którym po złapaniu pojedynczej, samotnie leżącej apteczki regenerującej jeden punkt zdrowia, nagle na otaczającym bohatera placu respi się kilkadziesiąt bezgłowych kamikaze. Produkcja nie smaży procesora nawet tych nieco słabszych pecetów przy jednoczesnym zachowaniu przyzwoitej jakości modeli i tekstur. Lokacje także wyglądają całkiem nieźle. No... Czasem do pełni ideału brakuje im gdzieniegdzie czerwonej plamy albo kawałka dwunastnicy na ścianie. Ale o to akurat musimy zadbać już sami.
fot. screenshot z gry Serious Sam 4
Ale żeby też nie było zbyt kolorowo -
Serious Sam 4 ma też wady. Pierwszą z nich może być coś immanentnego dla tej produkcji - charakterystyczne poczucie humoru w dialogach i gagach. Zakładam, że raczej niewiele jest osób, które nie spodziewają się tego przaśnego humorku, fuzji Lesliego Nielsena z Rambo i Terminatorem. Niemniej jednak pewnie są osoby, do których to nie trafi. I jakkolwiek mnie samego to bawiło, tak nie każdego, oczywiście, bawić musi.
Inną kwestią jest brak większych wyzwań. Jedynym co odciąga po jakimś czasie od nudy to szukanie
easter eggów w klasycznym stylu. A tych jest naprawdę sporo! Niezależnie jednak od frajdy, którą takie polowanie oferuje, nie powinno grać tak ważnej roli, a trzeba przyznać, że jeśli nie to odciąga od nużącej rutyny, tak chyba nic innego tego nie robi w późniejszych etapach rozgrywki.
Tak prezentuje się
Serious Sam 4. Klasycznie, chociaż w nowej odsłonie. Przaśnie, swojsko, zuchwale - czyli dokładnie tak jak powinien. Strzelankowy symulator totalnej rozwałki, który nie raz potrafił będzie porwać na najbliższe jesienne wieczory!
Mały, szary człowiek. Tak podsumowałby go pewnie Adam Ostrowski. Albo też "bardzo dziwny, zaczarowany chłopiec" jak zrobiłby to Nat King Cole. Niepoprawny politycznie obserwator współczesności - świata, kina, książek i gier wideo.