Chyba nikt nie potrafi wypluwać kolejnych głośnych IP tak sprawnie, jak robi to Nintendo. W 2015 roku na Wii U dostaliśmy dość intrygujący pomysł, gdzie shooterową strzelankę wieloosobową przebrano w piękne, kolorowe ciuszki, co też pozwoliło idealnie wstrzelić się w grupę docelową Wielkiego N. Siedem lat później możemy zagrać już w trzecią część, a seria ta do tego czasu zebrała wokół siebie naprawdę pokaźny fanbase. Czy warto więc sięgnąć po Splatoona 3?
Każdy, kto posiada Switch, na pewno słyszał o Splatoonie, czyli o tej dziwnej grze nastawionej na potyczki sieciowe, gdzie maluje się przeciwników farbą. Słyszałem i ja, choć nigdy do serii się nie przekonałem. Tym razem mogłem jednak spróbować i nie przeraziła mnie nawet trójka przy tytule. Wszak gry wieloosobowe są dalekie od przedstawiania graczom złożonych historii i rozbudowanych światów. W
Splatoon 3 liczy się przede wszystkim szybka i intensywna rozrywka z innymi graczami. Twórcy jednak nie zapomnieli też o kampanii dla jednego gracza, co mnie pozytywnie zaskoczyło.
Fot. Splatoon 3 / materiały prasowe
Na żółto i na niebiesko
Grę klasycznie zaczynamy od krótkiego samouczka, który niekoniecznie będzie potrzebny fanom serii mających za sobą setki godzin w chlapaniu farbą, ale mnie akurat pozwolił poznać podstawowe mechaniki. W
Splatoon 3 wcielamy się w avatara rasy Inkling. Na początku postać możemy utworzyć według własnego uznania. Potem takim customizowanym avatarem mamy możliwość rozpoczęcia walki online lub też poznania najpierw przygotowanego dla nas przez twórców fabularnego wyzwania. Tu trafiamy na obszar skażony tajemniczą chorobą, którą można pokonać tylko dzięki surowcowi zbieranemu podczas misji. Musimy więc wejść do pierwszego portalu, wyczyścić mapę i dotrzeć do celu. Gdy wracamy, możemy oczyścić część terenu oraz odblokować dalszą cześć. Po kilku etapach przychodzi starcie z bossem, czyli wrogiem za sterami potężnego mecha. W tym miejscu byłem pewien, że to tyle. Ale na szczęście nie. To ledwie wstęp.
Po tym krótkim prologu zostajemy wrzuceni na prawdziwą mapę, która składa się z kilku naprawdę rozbudowanych obszarów. Przejście całości zajmie Wam od 6 do 8 godzin, co jest imponującym wynikiem, jak na grę nakierowaną głównie na multi. Przez ten czas mogłem sprawdzić masę zróżnicowanych plansz, które wymagały nie tylko zwinnych palców, ale też sporo kombinowania. Etapy nie są długie, ale zawsze jest tam co robić. Musimy wykorzystywać różne elementy otoczenia, które wchodzą w interakcję z wystrzeliwaną przez nas farbą, a do tego potrzebna jest dobra znajomość umiejętności naszej postaci. Co rusz mierzymy się również z przeciwnikami, którzy potrafią zaskoczyć. A nie braknie też starć z bossami na wzór wspomnianego wcześniej zmechanizowanego jegomościa.
Fot. Splatoon 3 / materiały prasowe
Niech na niebie stanie tęcza
Dobra, ale nie o solo zabawę chodzi w
Splatoonie 3. To gra przede wszystkim nastawiona na zabawę multi. Sam nie miałem styczności z poprzednimi odsłonami, więc nie za bardzo mogę porównać, co takiego twórcy zmienili. Niestety bazując na opiniach bardziej doświadczonych w chlapaniu kolorową cieszą, można śmiało powiedzieć – to praktycznie to samo co
Splatoon 2. Czy to źle, czy dobrze – kwestia subiektywna. Podobno dobrego się nie zmienia i właśnie taką strategię przyjęło Nintendo. Rozgrywka w swoich założeniach jest banalnie prosta. Przeciw sobie stają dwie czteroosobowe drużyny, które wyposażone są w bronie miotające farbą lub też w inne przybory malarskie. Naszym celem jest pomalowanie większego fragmentu mapy niż nasi przeciwnicy. By to osiągnąć, trzeba oczywiście sukcesywnie pozbywać się członków drugiej drużyny, chlapiąc na nich farbą w innym kolorze – co ich rani i ostatecznie eliminuje.
Jak to w grze multi, gracze się oczywiście respią. Po powrocie, startujemy z powietrza i możemy dość swobodnie i szybko dostać się na dalszy obszar mapy. Fajnie dynamizuję to rozgrywkę. W walce możemy robić uniki, chowając się farbie, z której potem mamy możliwość bardzo szybko wyskoczyć i zaatakować wroga. Ogólnie starcia są bardzo szybkie i intensywne, bo limit czasu to zaledwie trzy minuty. Tyczy się to jednak głównego trybu. Do dyspozycji mamy bowiem jeszcze między innymi Tower Control (przejmowanie wież przeciwników) czy Splat Zones (zajmowanie fragmentów mapy). Dostępny jest tu też tryb Anarchy Battle, gdzie bierzemy udział w serii pięciu spotkań. A niezwykle ciekawie prezentuje się również bronienie przed hordą w Salmon Run – tu nie rywalizujemy, lecz próbujemy przejść jak najdalej z pomocą innych graczy.
https://www.youtube.com/watch?v=-xh-HuNsoBw
Jak mówiłem, rozgrywka jest naprawdę przyjemna i nawet ja – nie grywający raczej w gry multi na co dzień – potrafiłem odnaleźć się tu bardzo szybko. Dynamiczne potyczki oraz mnogość trybów wielokrotnie przekładały się na magiczne „jeszcze tylko jeden meczyk”. To wszystko psuło tylko dość losowe dobieranie graczy. Niby mamy tu system rankingowy, ale już w pierwszych starciach zdarzało mi się trafić na prawdziwych prosów, którzy mieli za sobą pewnie setki godzin w poprzednie odsłony. Jeśli chodzi o grafikę, to jest ładnie, kolorowo, ale trudno dostrzec jakiś większy progres względem poprzedniczki. Oczywiście to dość zrozumiałe, bo twórcy nie mogli pozwolić sobie na spadek płynności działania gry, a z tym akurat praktycznie nie ma problemów.
Malowana twoją kredką
Splatoon 3 to kolejna produkcja od wielkiego N, która przyciąga do siebie miliony graczy na całym świecie. Czy jest się czemu dziwić? Nope. Tytuł to bowiem idealne połączenie przyjemnej dla oka stylistyki z dobrze znanymi graczom założeniami online’owych, shooterowych gier multi. Pojedynki w trójce są mega przyjemne i świetnie sprawdzają się na krótkie sesje, gdy nie mamy za dużo czasu. Pozytywnie zaskoczyła mnie tu też kampania, która nie odstaje od wielu gier czysto singlowych. Przed zakupem gry może powtrzymać chyba tylko skromna ilość zmian względem poprzedniej odsłony. Jeśli jednak nie graliście jeszcze w żadne Splatoony, to macie tu najlepszą możliwą wersję.
Ilustracja wprowadzenia: materiał prasowe
Gra więcej, niż powinien. Od czasu do czasu obejrzy jakiś film, ale częściej sięgnie po serial w domowym zaciszu. Niepoprawny fanatyk wszystkiego, co pochodzi z Kraju Kwitnącej Wiśni.
|
[email protected]