Z czym skojarzylibyście sobie tytuł, który na pierwszy ogień wysuwa imponujące walory estetyczne, a szczególnie te kobiece? Ja od razu mam z tytułu głowy, że ma to ukrywać dużą pustkę w zawartości, której nie wynagradzają piękne widoki. Czy tak jest też w przypadku Stellar Blade? Na szczęście pozory czasami mylą.
Stellar Blade jako ex dla konsoli o Sony pojawiło się ni stąd, ni zowąd – nieduża prezentacja na wydarzeniu PlayStation wystarczyła jednak, by na dobre wyryć się w pamięci graczy. Było sporo widowiskowych ujęć na główną bohaterkę, intensywne starcia, oryginalny świat i intrygujący przeciwnicy. Wszystko dodatkowo zostało doskonale przystrojone w oprawę graficzną znaną z południowokoreańskich produkcji. Na pewno oczy zaświeciły się fanom NieR: Automata, czyli też mi. Można znaleźć tu sporo inspiracji wspomnianym tytułem, ale to dobrze, bo twórczości Platinum Games i Yoko Taro zawsze jest niedostatek, więc czemu by nie spróbować podobnego dania z sąsiedniego kraju?
Fabuła gry południowokoreańskiego studia Shift Up skupia się na wydarzeniach z dość odległej przyszłości, gdzie Ziemia została opanowana przez przybyszów z kosmosu – tajemniczych i brutalnych Naytiba. Te krwiożercze istoty wymusiły na ludziach opuszczenie planety i ukrywanie się w kosmosie. Podczas wydarzeń w grze śledzimy losy EVE, wysłanniczki korpusu ludzi, który po latach ma w końcu uporać się z najeźdźcami. Bohaterka nie jest jednak zwykłym człowiekiem – to ulepszony i niezwykle silny żołnierz, przez ocalałych na Ziemi uważany wręcz za anioła – przez to że pokonuje potwory, ale też wygląda jak nie z tego świata.
Fabuły w Stellar Blade nie można w żadnym wypadku nazwać odkrywczej – choć tytuł porównywałem do NieR-a, dużo mu brakuje w kwestii opowiadania historii do produkcji Platinum Games. Sam mam porównanie do niedawno ogrywanej kontynuacji Final Fantasy VII Remake i dlatego pewnie tak mnie uderzyła rozbieżność w poziomie przedstawiania nam opowieści. W produkcji od Square Enix jesteśmy ciągle trzymani w napięciu oraz zaskakiwani wydarzeniami czy postaciami, tu tego wyraźnie zabrakło. Mamy może ciekawy świat, ale ten niestety nie został dobrze wykorzystany do przestawienia wciągającej historii. Najgorszy jest chyba sam początek, gdzie poza krótkim, kilkuminutowym wstępem nie mamy praktycznie nic więcej. Trzeba przetrwać z dobre trzy godziny, by doczekać się jakiegoś rozwinięcia. Niestety, gdy zaczyna się coś dziać, dostajemy na twarz kolejnym topornym rozwiązaniem fabularnym, które mocno zabija entuzjazm na coś lepszego w następny godzinach. W rezultacie trochę się jeszcze dzieje, ale zdecydowanie musicie się nastawić, że nie historią stoi ta gra. A nie pomagają też zadania poboczne - na rękach jednej ręki można policzyć te ciekawsze.
Skoro nie aspekt fabularny, to co? No sam zadawałem sobie to pytanie przez pierwsze trzy godziny. Kurczę, twórcy naprawdę zawalili pierwszy etap, bo chyba nie dało się słabiej sprzedać swojej gry. Najgorzej, że dokładnie ten fragment oddano graczom w demie, więc nie zdziwię się, jeśli sporo osób przez to tytuł sobie odpuściło. Początek przygody EVE to toporna i nudna do bólu sekwencja znana z wielu soulslike’ów. Dostajemy kilka umiejętności, parę rodzajów wrogów, nudne i szaro-bure lokacje tunelowe oraz cel: dotrzeć do bossa. Nic więcej. Niestety przez to miałem chęć zostawić grę na dobre, jednak z recenzenckiego obowiązku postanowiłem brnąć dalej. I dopiero potem zaczęło się coś dziać. Trafiamy bowiem do miasta Xion – ostatniego bastionu ludzkości na Ziemi. Miejsce staje się naszym hubem wypadowym, gdzie spotkamy nowe postacie, dostajemy misje poboczne, a do tego w końcu dostajemy trochę mięsa na temat świata przedstawionego w Stellar Blade.
Przejdźmy może teraz do tego, co w grze wyszło, a na pewno jest to walka, która daje sporo frajdy, a szczególnie gdy już przebrniemy przez te nieszczęsne pierwsze kilka godzin. Stellar Blade trudno sklasyfikować jako konkretny gatunek. Dużo tu z soullike’ów, zwłaszcza w budowie lokacji, sposobie rozmieszczenia wrogów i podejścia do ich pokonywania – mamy trochę kanałowych miejscówek z rozgałęzieniami, parę pół-otwartych, wrogowie krążą w wyznaczonych miejscach (zawsze na naszej drodze), a gdy skorzystamy z obozu, leczymy obrażenia, ale też wrogowie się odradzają. System walki nie jest jednak taki sam jak w większości przychodzących mi na myśl gier od FromSoftware. Uniki i turlanie się nie są tu wskazane. Twórcy postanowili na bardziej efektowny i szybszy system walki. Możemy wykonywać serię kombinacji silnych i słabych ataków, ale kluczowe są tu bloki i kontry lub kombinacje pozwalające na szybkie zajście wroga od tytułu i kontynuację ataku. Mamy jeszcze ataki specjalne, używające naładowanej energii, a także z czasem broń palną (którą staje się towarzyszący nam droid – skojarzenia z Star Wars Jedi: Ocalały – Survivor bardzo na miejscu).
Najwięcej frajdy w Stellar Blade daje, w późniejszym etapie, łączenie wszystkich umiejętności EVE i dokonywanie egzekucji serią śmiercionośnych kombosów bez choćby jednego obrażenia otrzymanego od wroga. To daje naprawdę dużo fanu. Przyczynia się też do tego całkiem przyjemne podejście do tematu poziomu trudności. Koreańczycy postanowili pójść na rękę mniej lubiącym wyzwania – w przeciwieństwie do hardcorowych gier duszopodobnych możemy tu wybrać tryb „jestem za stary i gram po godzinie w niedzielę”, czyli tryb fabularny. Ogólnie nawet na zwykłym trybie, jak na soulsy, nie jest jakoś bardzo trudno. Twórcy dają dodatkowo kilka ułatwień w samych mechanikach – na przykład przedmiot wskrzeszający, czy fakt, że nie jesteśmy praktycznie karani za śmierć, poza powrotem do ostatniego punktu zapisu. Dzięki temu gra staje się przystępna dla szerszego grona odbiorców. Oczywiście masochiści mogą skorzystać z trudniejszego poziomu gry – najtrudniejszy odblokowuje się po pierwszym przejściu gry.
Na koniec warto wspomnieć o wizualnych aspektach gry. Jak już kilkukrotnie mówiłem, w grze na pierwszy plan wysuwa się główna bohaterka, która – no nazwijmy to po imieniu – ma czym oddychać oraz czym pokręcić i nie waha się swoich walorów wyeksponować. Mogliście widzieć w sieci obrazki, gdzie lata praktycznie tak jak ją stwórca wydał na świat. To kombinezon dostępny w grze, gdy chcemy sobie utrudnić zabawę – ten pozbawia bowiem strój EVE wszystkich właściwości obronnych. W produkcji znajdziemy i stworzymy dziesiątki strojów, dzięki którym możemy bohaterkę dopasować do naszych upodobań – są ubrania mocno wyzywające, te bardziej kreatywne oraz te zupełnie normalne - bo chowające wszystko, co mogłoby rozpraszać podczas wymagających starć.
Stellar Blade ogólnie prezentuje się naprawdę dobrze, czego przyznam szczerze, nie spodziewałem się. W grze znajdziemy sporo ładnych lokacji, które potrafią zaskoczyć projektem. Szkoda, że z czasem widać w tym aspekcie powtarzalność. Mogą podobać się także designy postaci, zwłaszcza tych kobiecych, bo facetów szczególnie tu jakoś nie wyeksponowano. Trzeba jednak wziąć poprawkę na koreański sznyt, przez który wszyscy wyglądają jak gwiazdy k-popu – ale akurat ja kupiłem ten styl. Efektownie prezentują się także starcia z bossami, do czego przyczynia się przede wszystkim ciekawy design przeciwników i dobrze zrealizowane animacje. Na pewno zawiódł mnie angielski dubbing, który ma swoje problemy, a na koreański jakoś trudno było mi się przestawić. Trochę żałuję, że nie otrzymaliśmy pełnej polskiej lokalizacji – są tylko napisy.
Stellar Blade stanowi interesującą propozycję dla miłośników dynamicznych walk, pomimo pewnych mankamentów w narracji i budowie rozgrywki. Mimo że początek gry może sprawiać wrażenie topornego i nużącego, warto dać grze szansę, ponieważ po kilku godzinach zabawy staje się coraz bardziej satysfakcjonująca. System walki, tylko inspirowany soulsami, oferuje ciekawe rozwiązania i dostarcza wiele frajdy, szczególnie w późniejszych etapach gry, gdy możemy żonglować różnorodnymi umiejętnościami. Stellar Blade może się podobać, ale nie można ukryć, że do topki na rynku trochę brakuję. Mnie jednak cieszy, że w końcu mogę w jakiegoś soulslike’a pograć, nie odbiwszy się od pierwszego bossa.
Ilustracja wprowadzająca: materiały prasowe
Gra więcej, niż powinien. Od czasu do czasu obejrzy jakiś film, ale częściej sięgnie po serial w domowym zaciszu. Niepoprawny fanatyk wszystkiego, co pochodzi z Kraju Kwitnącej Wiśni. | [email protected]