Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

Kino Świat

Tales of Arise – recenzja gry. Najlepsza odsłona serii?

Autor: Mateusz Chrzczonowski
12 września 2021
Tales of Arise – recenzja gry. Najlepsza odsłona serii?

Tales of Arise jest już siedemnastą odsłoną z serii gier Tales of. Sama seria często określana jest mianem trzeciej najpopularniejszej franczyzy z gatunku jRPG – po Final Fantasy i Dragon Quest. W ostatnich latach ta była jednak trochę zaniedbana, bo choć pojawiały się nowe odsłony, to niestety nie potrafiły przyciągnąć kolejnych graczy do poznawania tych fantastycznych światów. Za sprawą Tales of Arise może się to jednak zmienić, bo dostajemy nową jakość na kilku płaszczyznach, a co najważniejsze, nie zapomniano tu o największych zaletach tytułów z serii Tales of. Zapraszam do recenzji gry.

Moja przygoda z serią Tales of zaczęła się stosunkowo niedawno, więc nie miałem okazji zagrać w najbardziej kultowe części, jak Tales of Eternia, Tales of Symphonia czy chociażby Tales of Abyss. Pierwszy kontakt z serią zaliczyłem za sprawą Tales of Zestiria z 2015 roku. Potem jeszcze ogrywałem według mnie lepszą Tales of Berseria. Choć wcześniej fanem jRPG-ów nie byłem, tak za sprawą tych tytułów poznałem urok gatunku. Dobra historia, świetnie napisane postacie, które można serio polubić mimo pewnych archetypów, a także styl inspirowany anime, przesądziły, że polubiłem serię i że ciągle w planach mam nadrobienie zaległości, a także oczywiście wyczekuję kolejnych odsłon. W końcu jednak doczekałem się i mogłem sprawdzić Tales of Arise. Czy warto było czekać tym razem aż pięć lat? Według mnie jak najbardziej.

Zobacz również: Final Fantasy VII Remake Intergrade – recenzja gry. Przede wszystkim świetny dodatek fabularny

https://www.youtube.com/watch?v=O9L35e2UmyQ Dla niewtajemniczonych wspomnę, że każda odsłona z serii Tales of to oddzielna historia, a napotkać możemy tylko niewielkie nawiązania do poprzednich tytułów. Dlatego też niej jest potrzebna znajomość wcześniejszych części. Co najbardziej urzekało mnie w kolejnych odsłonach serii, to to, że światy są naprawdę oryginalne. Nie inaczej jest w przypadku Tales of Arise, gdzie poznajemy realia będące miksem klasycznego fantasy z futuryzmem. Jest tu bowiem pewno rodzaju magia (choć jej działanie jest wytłumaczone w inny sposób), do naszej drużyny zwerbujemy postacie będące pewnym archetypem znanych klas, a jednak spotkamy też zaawansowaną technologię przybyszów z kosmosu. Okej, to nic nowego, ale jakoś zwyczajnie lepiej obcuje mi się z takim światem, niż kolejny raz z oklepanym europejskim fantasy. Kwestia gustu. Fabuła. Ważny punkt, bo jest to najmocniejszy element gry i właśnie dla poznawania niezwykle intrygującej historii warto poświęcić te nawet 50-60 godzin z naszego życia. W Tales of Arise zostajemy rzuceni do świata, gdzie obok siebie żyją dwie społeczności/rasy – Dahnańczycy, czyli tubylcy zamieszkujący od dawna zwiedzaną przez nas krainę oraz Renańczycy, najeźdźcy z pobliskiej planety. Kasty odróżnia od siebie rozwój technologiczny oraz możliwość używania Astral Arts, czyli swoistej „magii” pochodzącej z siły żywiołów. Przewagę maja tu oczywiści Renańczycy, którzy 300 lat temu najechali planetę Dahna i zniewolili wszystkich mieszkańców. Mimo upływu tak długiego okresu czasu, nic się w tym temacie nie zmieniło, a Dahnańczycy nadal są tylko niewolnikami. Motyw niechęci Dahnańczyków do Renańczyków przewija się przez całą grę, a do tarć dochodzi nawet w naszym zespole. Mocna rzecz.

Zobacz również: NEO: The World Ends with You – recenzja gry. Sequel na miarę oryginału

Tales of Arise
Fot. Screen z gry Tales of Arise
W tym nieprzyjaznym środowisku poznajemy Żelazną Maskę – chłopaka, który nie zna nic poza niewolniczą pracą, ma twarz zasłoniętą maską niedającą się zdjąć oraz nie pamięta swojego dzieciństwa – pierwsze co sobie przypomina, to moment, gdy został przygarnięty przez Doktora, miejscowego lekarza. W pewnych okolicznościach spotyka Shionne i w końcu udaje mu się uciec z obozu pracy. Piękna dziewczyna okazuje się Renanką, która jednak nie ma złych zamiarów, bo również jest ścigana przez sługusów miejscowego Lorda. Związane jest to z posiadaniem przez nią Master Core, czyli ukrytego w ciele magicznego przedmiotu pozwalającego kumulować energię – jest to moc przeznaczona tylko dla lordów (wiemy o pięciu lordach władających każdym z pięciu królestw). Shionne także chce pokonać renańskich władców, więc razem z Żelazna Maską dołączają do ruchu oporu. Szybko przystępujemy do walki z pierwszym lordem rządzącym królestwem Calagii. Podczas przechodzenia tej dość obszernej produkcji, spotkamy kilka osób, które dołączą do naszego teamu. Różnorodność ich charakterów, przeszłość oraz budujące się relacje niezwykle umilają zabawę. Nie będę rozwodził się na konkretnymi przykładami, bo odkrywanie nowych postaci oraz lepsze ich poznawanie to jedna z najmocniejszych stron wszystkich odsłon z serii Tales of. Wspomnę tylko, że jest to równie wysoki poziom, co wcześniej, a może całość robi jeszcze lepsze wrażenie. Chapeau bas.

Zobacz również: King’s Bounty II – recenzja gry. Jak nie robić nowych Heroesów

Tales of Arise
Fot. Screen z gry Tales of Arise
Najważniejszą zmianą względem poprzednich odsłon serii jest zupełnie nowy silnik graficzny użyty w Tale of Arise. Kto grał w Zestirię czy Berserię, ten na pewno doskonale wie, że gry te nie były szczytem osiągnięć ówczesnych deweloperów. Produkcje wyglądały mocno średnio i dla osób niebędących fanami serii, często była to ściana nie do pokonania. Na szczęście tym razem, wykorzystując dłuższy czas powstawania, twórcy z Namco Bandai postanowili podmienić silnik na sprawdzony Unreal Engine 4. Jaki jest tego efekt? Ano taki, że gra wygląda fenomenalnie. Postacie cieszą oko, świetnie wygląda otoczenie, a gra świateł jest tu rewelacyjna. Do tego dobrze zastosowano filtr „animcowy”, który prezentuje się znacznie lepiej niż Dragon Ball Z: Kakarot. Wspomnę, że przez większość czasu w grze nasz bohater nosi na plecach ognisty miecz (związany z mocą Shionne) i ten element ubioru cieszy oko nieustannie – w zestawieniu z na przykład zaśnieżonym otoczeniem, wygląda cudnie. Przyznam jednak, że nie od początku byłem tak zauroczony warstwą wizualną gry. Twórcy niefortunnie na lokację początkową wybrali obszar, gdzie przeważają ponure, pustynno-kamieniste widoki, później urozmaicone tylko rzekami lawy. Tutaj trochę uwydatniła się kwestia niezbyt szczegółowych tekstów, przez co miałem wrażenie, że zwyczajnie „szału nie ma”. Jakbym w tym momencie odpuścił – z jakiegoś niezrozumiałego powodu – to nie odkryłbym prawdziwego piękna tej produkcji. Dalej bowiem było tylko lepiej. Pięknie prezentowały się śnieżne tereny, tereny pokryte zielenią oraz monumentalne miasta. No po prostu nie rozumiem, czemu na starcie dostajemy tak przeciętnie wyglądającą lokację. A co z muzyką? Jest dobrze. Nieustannie przygrywają nam wpadające w ucho podniosłe kawałki, które podsycają atmosferę. Zabrakło mi chyba tylko brzmień bardziej stonowanych, takich do chillowania podczas przemierzania pięknego świata.

Zobacz również: 12 minutes – recenzja gry. Sekrety rodziny

Tales of Arise
Fot. Screen z gry Tales of Arise
Zostało jeszcze wspomnieć o eksploracji oraz walce. Zwiedzany przez nasz świat został podzielony na małe obszary, nie dostajemy więc żadnych dużych lokacji. Pomiędzy nimi na szczęście poruszamy się bardzo sprawnie – ładowania są, ale na PS5 praktycznie niezauważalne. Jeśli zaś chodzi o poruszanie się w tych lokacjach, to mamy do czynienia z klasycznymi „tunelami”, z miejscowymi rozgałęzieniami i pomniejszymi otwartymi „obszarkami”. Dużej swobody więc nie doznamy, ale niekoniecznie jest to wada. Zachowano po prostu trend z poprzednich odsłon, co będzie miało zarówno fanów, jak i przeciwników. Osobiście w ogóle mi to nie przeszkadzało, bo wolę już to niż duże, puste lokacje. Lepiej mogło być na pewno pod względem napotykanych przeciwników, bo ci to często kopiuj-wklej z drobnymi modyfikacjami. Przy dłuższej eksploracji może to mocno nużyć. Nie nuży za to walka, która jest niezwykle efektowna. Mnogość dostępnych ataków u kolejnych postaci w połączeniu z jakością Unreal Engine 4 zwyczajnie robi robotę. Na ekranie dzieję się naprawdę dużo, a podczas postępu w historii i zwiększania się liczebności naszego zespołu, dzieje się jeszcze więcej. Do tego dawkowanie nowości w dość spokojnym tempie sprawia, że nie zaznajemy powtarzalności. Sam system walki jest prosty. Głównie polega na używaniu podstawowych ataków, ładowaniu specjalnych umiejętności, a ostatecznie wykorzystywaniu efektownych kombosów łączonych. Mimo wszystko, jak wspomniałem, kompletnie to nie nudzi. Co więcej, możemy też zmienić sterowaną przez nas postać, co całkowicie odmienia potyczki. Reszcie osób z naszego teamu wydajemy tylko proste komendy albo możemy przestawić się na całkowity automatyzm. Automatyzm da się też zmodyfikować, wybierając styl walki dla bohaterów sterowanych przez SI oraz modyfikując ich paletę ataków.

Zobacz również: God of War Ragnarok – oto pierwszy zwiastun kontynuacji przygód Kratosa!

[gallery ids="174467,174468,174470,174469"] Tales of Arise to naprawdę udana odsłona serii. Zmiana silnika graficznego odmieniła obliczę najnowszej części, bo teraz możemy cieszyć się nie tylko świetną fabułą, ciekawymi postaciami, ale też podziwiać widoczki i miłą dla oka walkę. Tytuł daje ogrom zabawy, która wystarczy na długie, długie godziny. Czy to najlepsza odsłona serii? Według mnie tak i naprawdę mocno polecam przekonać się o tym na własnej skórze. Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe
Chcesz nas wesprzeć i być na bieżąco? Obserwuj Movies Room w google news!

Gra więcej, niż powinien. Od czasu do czasu obejrzy jakiś film, ale częściej sięgnie po serial w domowym zaciszu. Niepoprawny fanatyk wszystkiego, co pochodzi z Kraju Kwitnącej Wiśni. | [email protected]

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.