The Callisto Protocol było jedną z lepiej zapowiadających się gier tego roku. Niestety nie zawsze produkcje spełniają oczekiwania, a nowa gra od twórców Dead Space to przypadek skrajny, bo z licznych obiecanek deweloperów nie udało się dowieść praktycznie nic.
Pierwsze zapowiedzi
The Callisto Protocol zwiastowały grę niezwykle klimatyczną, mroczną, straszną oraz piękną, czyli coś na wzór świetnego
Dead Space’a, ale bardziej. Teraz mogę powiedzieć, że spełniło się tylko jedno – gra jest ładna. To ciesząca oko pokazówką, która niestety zmęczy i znudzi każdego po godzinie rozgrywki. Chyba nie tak to powinno wyglądać. Zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę te fantastycznie brzmiące obietnice twórców o produkcji strasznej jak żadna inna. Nie wiem, ja jedynie bałem się tu nudy, która wręcz zalewała mnie przez cały czas tej nie do końca miłej zabawy. Oj, chyba mamy największe rozczarowanie roku.
Materiały prasowe / The Callisto Protocol
Za
The Callisto Protocol odpowiada Striking Distance Studios, w której znajdują się ludzie odpowiedzialni za franczyzę Dead Space. Dlatego też bardzo szybko do
Callisto przylgnęła łatka następcy
Dead Space’a. Oczekiwania były więc całkiem duże. Tematycznie gra równię bardzo mocno kojarzyła się z serią od EA. Ponownie bowiem mamy do czynienia z horrorem science fiction. Tym razem akcję osadzono na tytułowym Kallisto, czyli jednym z księżyców Jowisza, w roku 2320. Głównym bohaterem jest tu Jacob Lee, który w wyniku pewnych wydarzeń trafia na tę nieprzyjazną satelitę, a dokładnie do więzienia znajdującego się na nim. Szybko okazuje się jednak, że ten zakład karny skrywa też mroczną tajemnicę. Wkrótce prawie wszyscy skazani zmieniają się w krwiożercze monstra, z którymi przyjdzie nam stoczyć walkę o przetrwanie.
Przytoczony opis pierwszych pół godziny gry z pozoru brzmi dobrze. I w sumie ja też miałem takie odczucia na początku. Niestety chwilę później okazało się, że to w sumie tyle i nie zmieniło się to do końca rozgrywki. Fabuła jest przewidywalna już na starcie, a zwroty akcji nie zaskoczyłyby chyba nawet pięciolatka. Wszystko jest zwyczajnie tylko pretekstem, abyśmy mieli okazję łazić po ciemnych zakamarkach więzienia oraz zabijać setki potworków. I żeby przynajmniej to było przyjemne, to może nawet potrafiłbym się tu dobrze bawić. Ale nie. Tu walka jest do bólu monotonna, a klimatu zaznać jest trudniej niż zachować dietę w święta.
Materiały prasowe / The Callisto Protocol
Twórcy wymyśli sobie bowiem najbardziej nudny i bezsensowny system walki, jaki mogę sobie wyobrazić. Już wolałem rytmiczne klikane z pierwszego Wiedźmina. Cały model opiera się na unikach. Podczas walki cały czas musimy obserwować przeciwników i na zmianę wychylać drążek na padzie, to w lewo, to w prawo. Tylko się nie pomylcie i dajcie dwa razy w lewo, bo wtedy potwór zrobi wam kuku. Dlatego też praktycznie przez całą grę musimy wyczyniać debilny taniec z potworami, a gdy już unikniemy zamaszystych sierpowych, trzeba po prostu jegomościa zdzielić pałką przez łeb. Można jeszcze strzelić, bo pukawki też z czasem dostajemy. Ale tu ponownie wchodzi kilka debilnych mechanik – jak to, że niektóre stworki da się zabić jednym ciosem nożem w plecy, a z karabiny musimy strzelić aż pięć razy. A, i ogólnie amunicji jest tu pod dostatkiem, choć mieliśmy podobno drżeć na każdym kroku i oszczędzać każdy nabój. Taaa.
Największą bolączką gry jest niestety powtarzalność, do której przyczynia się ten okropny system walki wraz z nieskończoną falą przeciwników. Jeśli w produkcji dostajemy wrogów wyskakujących wręcz taśmowa zza każdego rogu, to trudno ich się zwyczajnie bać. Przez około dziewięć godzin rozgrywki głównie wyrzynamy tak samo wyglądających wrogów, tańcząc na lewą i prawą. Nawalanka nudzi niestety bardzo szybko i nie zaskakuje niczym do końca gry. Nawet potyczki z mini bossami opierają się na tym niezrozumiałym systemie walki. Cały czar gry pryska więc równie szybko jak pierwszy śnieg na jesień. Nie czuć tu ani grama klimatu, grozy czy zaszczucia. Coś, co powinno grać tu pierwsze skrzypce, zawodzi na pełniej linii. Dla mnie już to całkowicie skreśliło grę, a system walki tylko przelał czarę goryczy.
https://www.youtube.com/watch?v=gghRJv_tdb0
Jedyne co
The Callisto Protocol ratuje, to oprawa graficzna. Ta na PS5 potrafi naprawdę zrobić wrażenie. Zamknięte lokacje są bowiem pełne szczegółów, a sposób oświetlenia pięknie uwypukla te atuty. Do tego świetnie prezentują się bohaterowie odwzorowani na podstawie wizerunków prawdziwych aktorów. W główne roli zobaczyć możemy Josha Duhamela, a obok niego całą masę całkiem rozpoznawalnych twarzy. A wszystko to naprawdę ładnie zaanimowane, dzięki czemu scenki ogląda się z wielką przyjemnością.
Cóż można powiedzieć o
The Callisto Protocol? To wielkie rozczarowanie, które uderza podwójnie, bo tytuł zapowiadał się na coś, co może srogo namieszać na koniec roku w gamingowych topkach. A tu zonk, i produkcja może się bić tylko o miano największego zawodu roku. Zero tu klimatu, system walki jest debilny i nudzi już po pierwszej godzinie zabawy. Z przebrnięciu przez grę nie pomaga niezwykle liczne grono przeciwników, których musimy mozolnie wybijać. Czy warto się przemęczyć dla fabuły. Nie. Znajdziecie tu tylko dobrze znane klisze scenariuszowe. Jest tylko ładnie, ale to zdecydowanie za mało. Za demo technologiczne nie powinno się płacić pełnej ceny.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe
Gra więcej, niż powinien. Od czasu do czasu obejrzy jakiś film, ale częściej sięgnie po serial w domowym zaciszu. Niepoprawny fanatyk wszystkiego, co pochodzi z Kraju Kwitnącej Wiśni.
|
[email protected]