Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

Advertisement

WWE 2K25 - recenzja gry! Czy może być lepiej niż rok temu?

Autor: Mikołaj Lipkowski
28 marca 2025
WWE 2K25 - recenzja gry! Czy może być lepiej niż rok temu?

Ach te gry WWE, dzięki Netflixowi przeżywa drugie życie. Coraz więcej osób zaczęło oglądać, lub wraca do wrestlingu. Wydawać się mogło, że rok temu otrzymaliśmy najlepszą część. 2K24 była niemal idealna, lecz pada tu słowo niemal. To ono robi wielką różnicę. 2K stanęło przed naprawdę wielkim wyzwaniem, by przebić poprzednią osłonę cyklu gier o wrestlingu. O grze słyszałem naprawdę wiele jeszcze przed premierą, a moją niecierpliwość podsycał jedynie wydawca, który naprawdę późno wysłał mi grę, stąd też tak późno pojawia się ta recenzja. 

WWE 2K25 nie miało najlepszych rokowań tuż po premierze. Gracze masowo skarżyli się na wszechobecne bugi, które skutecznie psuły rozgrywkę. Mam wrażenie, że to właśnie dlatego 2K tak długo zwlekało z przesłaniem mi klucza do recenzji — wyglądało to tak, jakby twórcy chcieli najpierw załatać większość bolączek, jakie trapiły pierwotną wersję gry. Mimo to spędziłem z tym tytułem naprawdę wiele godzin… i było warto. To już czwarta odsłona po tragicznej premierze WWE 2K20, która ponownie oddaje w nasze ręce największą federację wrestlingową świata. Dla fana wrestlingu to właśnie seria WWE jest tzw. must have. Odświeżony roster, nowy showcase, inne tryby — Ci, którzy regularnie śledzą wydarzenia w ringu, pragną i będą pragnąć kolejnych odsłon tej serii.

Co tu dać nowego…

Wydawało się, że WWE 2K24 wycisnęło już ostatnie soki z możliwości tej serii, oferując wachlarz trybów, który mógł zaspokoić nawet najbardziej wybrednego fana wrestlingu. Myślałem wtedy: To już koniec innowacji. Teraz będzie tylko lifting. A jednak — 2K znowu mnie zaskoczyło. WWE 2K25 to nie tylko krok naprzód, ale też nostalgicznym gestem rzuca spojrzenie wstecz, w stronę szalonych lat dwutysięcznych, kiedy to tytuły pokroju Here Comes The Pain! czy Shut Your Mouth definiowały wrestlingową rozgrywkę.

Nowa odsłona oddaje hołd tamtej erze. Powraca większa swoboda — znowu możemy wspinać się na barierki, toczyć epickie pojedynki między płciami, a backstage staje się naszą osobistą areną chaosu. Choć nie wszystko powróciło w pełnej krasie — wolność w eksplorowaniu zakamarków za kulisami została nieco przycięta — to i tak radość z powrotu tych możliwości była ogromna. To esencja nostalgii ubrana w nową szatę graficzną, która potrafi zmiękczyć serce każdego weterana z czasów PlayStation 2.

Na dokładkę — wraca klasyczny tryb turnieju, co pozwala nam stworzyć własne edycje legendarnych wydarzeń, takich jak King of the Ring czy Queen of the Ring. To ukłon w stronę tych, którzy kochają budować własne narracje i pisać swoje wrestlingowe historie.

Ale WWE 2K25 nie żyje jedynie przeszłością. Gra debiutuje także z zupełnie nowymi stypulacjami, które rozszerzają wachlarz wirtualnych emocji. Bloodline Match to bezpośrednie nawiązanie do jednej z najbardziej elektryzujących historii ostatnich lat. Wybieramy dwóch zawodników, którzy walczą o tytuł nowego Tribal Chiefa. W trakcie starcia możemy przywołać członków naszej wrestlingowej familii — u innych działało to sprawnie, ja niestety nie mogłem doświadczyć tego w pełni. Niemniej sama idea, że Kane może wkroczyć, by wesprzeć Undertakera, albo Dusty Rhodes stanąć ramię w ramię z Codym, jest absolutnie kapitalna. Owi "duchowi sprzymierzeńcy" nie mogą wygrać walki za nas, ale skutecznie potrafią przechylić szalę zwycięstwa, tłukąc rywala niczym burza.

Druga nowość to Underground Match — tryb dla tych, którzy tęsknili za brudnym, surowym klimatem ulicznych bijatyk. Ring bez lin, dziki tłum kibiców i tylko trzy drogi do zwycięstwa: przypięcie, poddanie lub nokaut. Nie ma reguł, jest tylko walka. Choć to zaledwie estetyczny "smaczek", daje sporo frajdy i wprowadza świeży powiew do tradycyjnej formuły.

Sztuczna inteligencja, która wreszcie ma głowę na karku

Pamiętacie, jak rok temu zachwalałem sztuczną inteligencję w WWE 2K24? Cóż, wygląda na to, że zespół 2K nie spoczęli na laurach. W WWE 2K25 algorytmy poszły o krok dalej, czyniąc z przeciwników nie tylko twardych zawodników, ale też – co ważniejsze – uczestników dynamicznej, żywej symulacji wrestlingowego świata. Mój ukochany tryb Universe, dotąd pełen potencjału, który czasem frustrował przez ograniczenia, w końcu oddycha pełną piersią.

Jedna z bolączek poprzedniej części – niemożność precyzyjnego wybrania triumfatora Royal Rumble – została całkowicie wyeliminowana. Nie musimy już mozolnie przechodzić trzydziestoosobowej batalii, by mieć pewność, że to nasza ulubiona postać stanie w świetle jupiterów. Teraz możemy bez ogródek wskazać swojego zwycięzcę lub zwyciężczynię, a gra – i to jest kluczowe – konsekwentnie to respektuje. Niezależnie od tego, jak potoczy się dalszy przebieg sezonu, jedno jest pewne: kto wygra Rumble, ten jedzie na Wrestlemanię. I tak powinno być.

Analogicznie rozwiązano inne kluczowe wydarzenia sezonu – jak choćby Elimination Chamber – budując narrację z większym poszanowaniem dla decyzji gracza. Mało tego, sam tryb Universe przeszedł subtelną, ale znaczącą metamorfozę. Teraz możemy organizować dwie gale w ciągu jednego dnia, a flagowe widowiska –jak chociażby WrestleMania czy SummerSlam – rozciągnięto na dwie noce. W końcu gra zaczyna oddychać rytmem współczesnego wrestlingu, w którym skala wydarzeń dorównuje hollywoodzkim blockbusterom, a nie ogranicza się do utartego schematu.

A skoro już o widowisku mowa — przeciwnicy. Oj, potrafią dać w kość. Sztuczna inteligencja, szczególnie na wyższych poziomach trudności, nie bierze jeńców. Moje pierwsze godziny z grą to była szkoła przetrwania. Musiałem zejść na poziom normal, bo legend okazał się dla mnie początkowo murem nie do przeskoczenia. Ale, jak to bywa z dobrą grą – skill rośnie, palce zapamiętują ruchy, a z czasem walka z SI zamienia się w emocjonujący pojedynek równych sobie. I o to chodzi – o ten proces, który daje satysfakcję większą niż samo zwycięstwo.

Tryb GM również powraca i jest wciąż na wysokim poziomie. Nie zmienił się wiele w odróżnieniu od zeszłego roku, poza tym że można grać teraz online. Dodatkowo gale PPV są łączone z innymi brandami. 

Dodatkowo cieszy fakt, że do gry powraca chain wrestling, a także po poważniejszych walkach na ciele wrestlera pojawiają się siniaki. Cieszy to oko.

Opowieść, która wreszcie trafia w serce ringu

Tryby fabularne w WWE 2K25 wreszcie wskakują na poziom, który od lat był tylko obiecywany. Ubiegłoroczny showcase, skupiony na historii WrestleManii, miał rozmach, ale brakowało mu duszy. W gruncie rzeczy była to powtórka z rozrywki – i to dość kurzu pokryta, bo coś bardzo podobnego otrzymaliśmy już w WWE 2K14. Tak, czterdziesta edycja największego wrestlingowego święta to moment godny uczczenia, ale powielanie tych samych momentów w niemal identycznej formie trąciło nie tylko myszką, ale i lekką dezorientacją: "czy ja już tego nie grałem…?"

W tym roku sprawy mają się zgoła inaczej. Zamiast bezpiecznego odgrzewania klasyków, 2K rzuca nas prosto w wir jednej z najbardziej kontrowersyjnych i rozpalających storyline’ów ostatnich lat – sagi Bloodline. Choć nigdy nie pałałem szczególnym uczuciem do tej rodziny, to… po rozegraniu ich kampanii fabularnej? Jestem kupiony. Autentycznie. Historia prowadzona jest z wyczuciem, dramaturgią i wreszcie – emocjami. A najważniejsze – zrezygnowano z wcześniej krytykowanych, statycznych przerywników filmowych na rzecz scen generowanych w czasie rzeczywistym. Dzięki temu wszystko płynie bardziej organicznie, bardziej naturalnie, bardziej... wrestlingowo.

Na minus? Niestety, wciąż brakuje archiwalnych nagrań z dawnych walk. Nawet klasyki, jak WrestleMania IX, komentowane są przez obecne trio, z Michaelem Cole’em na czele. I choć brzmią profesjonalnie, to tęsknię za autentyzmem tamtych chwil. Tego klimatu nie da się udawać.

Jeśli zaś chodzi o tryb MyRise, to… wow. Bez cienia przesady — to absolutne arcydzieło narracyjne w ramach serii. Nareszcie dostajemy historię, która nie traktuje gracza jak klikającego robota. Nie musisz wygrywać każdej walki. Możesz popełniać błędy. Masz wpływ. Moralne wybory. A przede wszystkim: fabułę, która żyje, pulsuje i potrafi zaskoczyć.

Nie chcę zdradzać zbyt wiele, ale dość powiedzieć, że scenariusz inspirowany jest jednym z najgłośniejszych wątków WWE z WCW. To nie tylko ukłon w stronę starych fanów, ale też świetnie napisany dramat sportowy, w którym każda decyzja ma konsekwencje. Odpalasz pierwszy akt i… przepadłeś. Znikasz na godziny. Konsola parzy, a Ty dalej klikasz, bo musisz wiedzieć, co będzie dalej.

Nie zawsze jest pięknie…

Choć WWE 2K25 potrafi zachwycić, to trzeba uczciwie powiedzieć – początki były trudne. Gra, choć imponująca w skali i detalach, nie ustrzegła się bolesnych błędów. Na szczęście wiele z nich zostało załatanych jeszcze podczas mojego grania, ale pierwszy weekend to była istna jazda bez trzymanki – czasem dosłownie.

Postacie potrafiły „surfować” po ringu niczym na łyżwach, ataki nie wchodziły, a próby wykonania signature move kończyły się... absolutnie niczym. Najwięcej absurdu przyniosła walka w klatce – Steel Cage Match. Teoretycznie wszystko powinno działać jak w zegarku: wygrywa ten, kto pierwszy opuści klatkę. Tyle że w moim przypadku CM Punk wyleciał sobie z niej w najlepsze, po czym... walka trwała dalej. Zero reakcji. Zero zakończenia. Pełen absurd wrestlingowej logiki.

Zresztą, zobaczcie sami – poniższe wideo mówi więcej niż tysiąc słów:

Trudno uwierzyć, że coś, co w WWE 2K18 potrafiło zaskoczyć głębią, dziś zamienia się w... smutną atrapę. W WWE 2K25 zapowiadane z pompą proma to nic innego jak cień dawnej chwały – wersja okrojona, minimalistyczna i, co tu dużo mówić, rozczarowująca.

Zawodnik wychodzi z mikrofonem, zaczyna mówić – i tu zaczyna się teatr absurdu. Napisy? Zapomnij, choć są niby włączone. Zamiast dynamicznego tekstu towarzyszącego dialogowi, dostajemy lakoniczne streszczenie dopiero po tym, jak postać skończy mówić. Całość wygląda bardziej jak wersja beta niż pełnoprawna funkcjonalność.

To naprawdę wstyd, że 2K cofnęło się w tej kwestii, mimo że dobre 5–6 lat zrobili to dobrze. Kiedyś potrafiliście oddać ducha konfrontacji mikrofonowej, stworzyć atmosferę napięcia i prawdziwego storytellingu. Teraz? Kpina w najczystszej postaci. Aż chce się zapytać: co poszło nie tak?

The Island – rozbitek na własne życzenie

Kiedy 2K zapowiadało The Island, brzmiało to obiecująco: nowy, świeży tryb, gdzie tworzymy własną postać i wspinamy się na szczyt WWE, rywalizując z innymi graczami. Brzmi jak marzenie fana wrestlingu... Dopóki nie zderzy się z rzeczywistością.

Tryb to klasyczna sztampa: zaczynasz od zera, grasz, walczysz, rośniesz. Ale szybko okazuje się, że The Island to nie raj – to mikropłatnościowy survival. Jasne, da się zdobywać walutę w grze, ale idzie to jak krew z nosa. Wspinanie się po tej drabinie kariery przypomina raczej dreptanie w miejscu z plecakiem pełnym cegieł.

Nie pomaga też fakt, że tryb jest mocno nastawiony na grę online. Dla mnie – fana singla, trybów fabularnych, i spokojnego budowania swojej gwiazdy – to nieporozumienie. The Island to nie rewolucja, to bardziej eksperyment, który może się spodobać, ale nie dla mnie. 

To jak to finalnie jest?

To nie rewolucja, ale bardzo mocna ewolucja. WWE 2K25 pokazuje, że seria ma jeszcze sporo do zaoferowania — zwłaszcza gdy balansuje między nowoczesnością a sentymentem. Gdyby nie wpadki przy premierze, byłoby jeszcze lepiej. 

Więcej recenzji gier na Movies Room:

Assassin’s Creed Shadows – recenzja gry. Udało się wyjść z cienia nijakości?

InZoi – recenzja gry we wczesnym dostępie. Realizm, który rzuca wyzwanie Simsom

WWE 2K24 - recenzja gry! I'm Awesome!

Chcesz nas wesprzeć i być na bieżąco? Obserwuj Movies Room w google news!

Geek i audiofil. Magister z dziennikarstwa. Naczelny fan X-Men i Elizabeth Olsen. Ogląda w kółko Marvela i stare filmy. Do tego dużo marudzi i słucha muzyki z lat 80.

Więcej informacji o
Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.

Ocena recenzenta

90/100

Powrót swobody, walki między płciowe

Bloodline i undeground Match

Lepsza AI

Rozbudowany tryb Universe

Powrót chain wrestlignu

Siniaki po walce

Publiczność jest żywa! 

Dostaliśmy najlepszy tryb fabularny ever

Sporo bugów na premierę (część już załatana, ale niesmak pozostał)

Niektóre nowości są kosmetyczne, a nie rewolucyjne

Powracają proma, które są beznadziejne! 

Tryb The Island jest do kitu

Movies Room poleca