Kolejny rok, kolejny marzec i kolejna gra spod szyldu WWE trafia w nasze ręce. Tym razem zapowiadana jako rewolucje w grach wrestlingowych. Śledzę to uniwersum od jakiegoś 2005 roku i z wypiekami na twarzy czekam co roku na największe wydarzenie w świecie wrestlingu - Wrestlemanię. Co za tym idzie, miałem do czynienia z wieloma grami spod szyldu WWE i WWF. Zauważyłem pewną tendencję - dodawanie i usuwanie różnych elementów z gry. Bezapelacyjnie mogłem stwierdzić, że najlepszą grą dotychczas było WWE SmackDown!: Here Comes the Pain z 2003, gdzie mieliśmy ogromną swobodę i dużo frajdy. Ten motyw w ubiegłym roku postanowili wykorzystać twórcy gry AEW: Fight Forever, lecz wyszło to z miernym skutkiem. Po godzinach grania, mogę powiedzieć, że podstawą pod 2K24 również było Here Comes the Pain, lecz tutaj wyszło dobrze.
Przede wszystkim muszę zaznaczyć, że 2K odrobili lekcje. Gdy dwa lata temu zaprezentowano nam 2K22 to faktycznie była rewolucja, po tragicznym 2K20. Twórcy odrobili lekcje i dopracowali zeszłoroczną edycję gry. Dziś mogę powiedzieć, że najnowsza część tej telenoweli jest zdecydowanie tym czym 2K22 i 2K23 miały być. Poprawione AI, wiele ciekawych trybów, dopracowana fizyka i o wiele więcej możliwości, niż w poprzednich dwóch odsłonach. Gracz w końcu może poczuć, że starcia to nie jest jedynie naparzanie przeciwnika, a faktyczne starcie rodem z RAW czy SmackDown. Możemy w końcu rzucać przedmiotami spod ringu, a gracze nie zanudzą się po pierwszym miesiącu gry.
Tak jak mówiłem, gra czerpie mocno z kultowego Here Comes the Pain. Jest to oczywiście pochwała, bo przenosi na dzisiejszy silnik to co kochaliśmy w tej starej grze. Mamy fantastycznie dopracowany special referee match, który powraca po niemal 10 latach nieobecności. Możemy wcielić się w nim w sędziego, który może pomóc swojemu faworytowi i uprzykrzyć walkę dla nemezis. Dostajemy również ambulance match, w którym chodzi o wrzucenie przeciwnika do karetki oraz zamknięcie jej, by ta odjechała. Tutaj właśnie poczułem, że mamy do czynienia z grą rodem z 2003 roku, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Mamy swobodę, nieco ograniczoną, ale wciąż większą niż w poprzednich częściach. To mi się podoba, w coś takiego chcę grać. Dodatkowo powraca casket match, który nie jest moją ulubioną stypulacją (wolę buried alive match), lecz również miło widzieć go z powrotem.
W końcu dostajemy ciekawy tryb MyRise, gdzie ponownie otrzymujemy dwa scenariusze. Unleashed, gdzie wcielamy się w zawodniczkę (od zera do bohatera) lub Undisputed gdzie dostajemy się do turnieju o pas mistrzowski. Nie jestem fanem tego trybu, bo ponownie dostajemy ten sam schemat, lecz w tej wersji mamy więcej ważnych momentów i możliwości wyborów wpływających na fabułę.
Tryb Universe to wiadomo - wielka piaskownica, w której ogranicza nas wyobraźnia. Możemy w końcu walczyć od dwa pasy, a bezsensowne feudy nie tworzą się bez przyczyny. Rywalizacje są ciekawe, a reakcje między rywalami potrafią zaskoczyć. Cóż, brakuje wciąż możliwości dodania proma, gdyby było to możliwe - mielibyśmy Universe idealne.
Showcase to nowa, lecz nieco okrojona wersja 30 Years of Wrestlemania, którą dostaliśmy w WWE 2K14. Dlaczego okrojona? Bo mamy zaledwie 21 pojedynków, nie ze wszystkich WM'ek. Oczywiście, są to niby ikoniczne starcia (choć ja bym kilka wyrzucił np. Shawn Michaels vs Kurt Angel, zamieniłbym na Triple H vs Undertaker z Wrestlemanii 28), lecz narracja jest świetna. Dodatkowo nie mamy zbyt wielkiej ilości objectivów do wykonania jak w poprzedniej części, nie ma też ich za mało co daje świetne wyważenie. Brakuje mi jednak tego, co mnie wielce cieszyło w grze sprzed dekady - oryginalnego komentarza. Jest to jednak spowodowane tym, że ówczesny komentator Jim Ross komentuje gale AEW. Zabrakło mi też walki Breta Harta z Yokozuną czyli kultowego Montreal Screwjob. Spowodowane jest to tym, że rok temu wypłynęły brudy na Vince'a McMahona i ograniczono jego obecność w grze do minimum. Z tego samego powodu Brock Lesnar jest też zawodnikiem showcase only - co w moim mniemaniu jest bez sensu.
Tryb MG ponownie pozwala się nam wcielić w General Menagera, lecz ponownie jest on zbyt trudny. Walka, która wygląda na naprawdę satysfakcjonująca potrafi być crapem nie do oglądania, mimo wielkich starań. Trochę nie rozumiem logiki tego trybu i jest ona naprawdę męcząca. Niechętnie przegrałem w nim dwa miesiące, bo nie czułem żadnej frajdy.
Nie podoba mi się również to, że gra jakby zmusza nas do grania w MyFaction, które miało być tym czym Ultimate Team jest w EA FC. Owszem, jest to fajny tryb, lecz nie każdemu może przypasować. Niemniej - musisz w niego zagrać, bo inaczej nie odblokujesz wszystkich postaci i będziesz mieć wkurzające znaki zapytania. Gdybym był marudą… a nie, jestem marudą. Przyczepię się też do soundtracku dobieranego przez Post Malona. Z racji, żem okropny boomer i słucham tylko dziadersów to soundtrack jest okropny. Na przestrzeni lat dostaliśmy Black Sabbath, Motorhead czy Metallikę, a w tym roku 100gecs czy właśnie Post Malone'a. Wolę zdecydowanie słuchać theme songów zawodników, niż tego nowoczesnego dziadostwa! (Ten fragment traktujcie z połowiczną beką)
WWE 2K24 to zdecydowanie najlepsza gra z trylogii jaką dostaliśmy ostatnio. Wszystko co kochaliście w dwóch poprzednich odsłonach macie udoskonalone w tej. Wciągający tryb MyRise, świetny Showcase pozwalający przeżyć ponownie najlepsze momenty w historii WWE, fantastyczna piaskownica w postaci trybu Universe… czego chcieć więcej? Nie mogę jedynie zdzierżyć tego, że AEW zabiera nam najlepszych wrestlerów i w tej odsłonie nie pogramy chociażby moim ukochanym Edge'm, lecz musimy się z tym pogodzić… niestety.
Geek i audiofil. Magister z dziennikarstwa. Naczelny fan X-Men i Elizabeth Olsen. Ogląda w kółko Marvela i stare filmy. Do tego dużo marudzi i słucha muzyki z lat 80.