Wszystko zaczyna się w Japonii, w epoce Edo. Młody samuraj, oddany całym sercem swemu panu, zawodzi. Dybiący na jego życie demon dopada pana Ozakiego, skazując wojownika na los ronina. Tymczasem w przyszłości nad upadłym Nowym Jorkiem skrzydła rozpościera korporacja Aquarius, specjalizująca się w biotechnologii. Ścieżki czasu zapętlają się i dawni wrogowie - ronin i demon Agat - trafiają do NY ery cyberpunkowej. Oto zaczyna się kolejny etap ich walki, nie tylko o samurajski honor, ale i być może całą ludzkość.
Ronin w rękach mniej zdolnego twórcy byłby ciężkostrawnym gniotem, kolejną historyjką nieudolnie małpującą Shirowa czy innych klasyków komiksu japońskiego. Feudalna Japonia i NY podłej przyszłości aż proszą się o kontrastowe połączenie, ale ta pokusa grozi banałem. I tu wkracza Miller, ze swoim stylem narracji i rysunkami. W jednej historii mamy refleksję na temat przyszłości i losu planety brutalnie traktowanej przez człowieka i romans podszyty wojowniczym duchem. A także pytania dotyczące prawdziwej natury sztucznej inteligencji. I to na dekady przed tym, zanim stało się to modne. Co jednak dla mnie najważniejsze - czuć tu tego buntowniczego i nieco kontrowersyjnego ducha twórczości Franka Millera z czasów jego młodości.
Kultura to system naczyń połączonych. I tak jak Frank Miller inspirował się duchem mangi Samotny wilk i szczenię, tak i jego Ronin stał się wzorem. I to nie dla byle kogo i nie dla byle czego. Genndy Tartakovsky, twórca Samuraja Jacka, sporo czerpie z niniejszego dzieła. Potężny demon i szlachetny samuraj. Magiczny miecz i podróż w czasie do dekadenckiej przyszłości. W animacji elementy te są porozmieszczane jednak zupełnie inaczej, więc mówienie o plagiacie to obłęd, ale ciężko nie zauważyć podobieństw. I jest to dobre. Kultura napędza się i przenika. Czasem zdarza się, że pustynna planeta, dwa słońca i prorokowany wybraniec dobrze prezentują się w zupełnie innych uniwersach…
Ostatnimi laty Miller jest dość aktywny jako rysownik. Wystarczy wspomnieć start jego własnego wydawnictwa i stworzenie kilku okładek do różnych tytułów. No właśnie... Można cieszyć się, że mistrz powrócił, ale to marsz dość chwiejny, będący jedynie cieniem jego samego z przeszłości. Ronin to okazja, by zobaczyć prace artysty u szczytu jego możliwości. To mocno autorskie dzieło, lecz trzymające się pewnych zdrowych standardów. Są te charakterystyczne cienie, twarze i cała dynamika wydarzeń. Choć komiks narodził się w pierwszej połowie lat 80., wciąż zaskakuje wieloma rozwiązaniami, które zostały niestety zapomniane przez ich twórcę. Kolorów, dosłownie i w przenośni, dodaje tu Lynn Varley, ówczesna partnerka Millera. I jeśli w życiu prywatnym wiodło im się tak dobrze, jak we współpracy przy Roninie, musieli być niezwykle szczęśliwymi ludźmi.
Ronin to absolutny kanon komiksu. Frank Miller dał tu z siebie to, co najlepsze. To dzieło z epoki, gdy artysta odmieniał całe medium, znacząco wpłynął na postaci Batmana i Daredevila, a jego nazwisko wymieniało się jednym tchem obok Alana Moore'a. Słowem - tym komiksem wykuwał swoją legendę. Ronin to też dobra pozycja na start z jego twórczością. Nie jest to lekkie dzieło, jak zresztą większość twórczości autora 300, ale doskonale wprowadza nas do jego bardziej rozbudowanych światów. Komiks dla szerokiego, ale zarazem szczególnego grona odbiorców. Fani oldschoolowej mangi, Japonii i zimnego cyberpunka będą najbardziej usatysfakcjonowani, ale i pozostali nie mogą ominąć tak istotnego dzieła.
Tytuł oryginalny: Ronin
Scenariusz: Frank Miller
Rysunki: Frank Miller
Tłumaczenie: Jarosław Grzędowicz, Marek Starosta
Wydawca: Egmont 2024
Liczba stron: 342
Ocena: 90/100
Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.