
Jak zapewne pamiętacie, akcja przeniosła się o parę lat do przodu. Alana wraz z Hazel oraz Dziedzicem, który został niedawno przysposobiony jako syn tej pierwszej, mieszkają w wędrownym kosmicznym cyrku. Alana robi za szefową ochrony, Hazel współpracuje przy przygotowaniu numerów cyrkowych, a Dziedzic czuje się odstawiony na boczny tor, szukając swojej przynależności.

To właśnie na jego postaci w Saga tom 12 w dużej mierze koncentruje się Brian K. Vaughan. Wykorzystuje tego błękitnej krwi arystokratę z ekranem zamiast głowy, by pokazać rozdźwięk pomiędzy władzą absolutną a zwykłym życiem. Dziedzic nie radzi sobie z emocjami, a faszerowanie się papką z ekranu telewizora wcale nie pomaga. Aby coś poczuć, młody bohater zaczyna się okaleczać, a ten dramatyczny wątek został ograny przez scenarzystę z wyczuciem i delikatnością godną tak trudnego tematu.

Sporo dzieje się też u naszych bohaterek. Hazel poznaje nową przyjaciółkę – pajęczą Emesis, która z jednej strony wydaje się być nieco nieprzystępna, a z drugiej wpisuje się w koncepcję tworzącej się patchworkowej rodziny. Alana z kolei po raz pierwszy od śmierci męża otwiera się na koncepcję poznania kogoś nowego, w czym może pomóc przystojny barman Feld. Nie można jednak zapomnieć, że obie panie są nadal poszukiwanymi uciekinierkami, a w wędrownym cyrku może kryć się zdrajca gotowy sprzedać cynk o miejscu ich przebywania każdemu, kto najwięcej zapłaci.

Jak widzicie, Saga tom 12 skupia się przede wszystkim na relacjach, a przygody i akcji jest tu tyle, co kot napłakał. Oczywiście nie czyni to od razu komiksu kiepskim, po prostu jesteśmy przyzwyczajeni do nieco innego poziomu narracji u Vaughana: tych ciągłych cliffhangerów, które nie pozwalały zakończyć lektury i zmuszały do przekręcania kolejnych stron. Dwunasty tom pełni raczej rolę pomostu, preludium przed większymi wydarzeniami, a to znaczy, że i jego tempo jest nieco bardziej senne.

Zawsze powtarzałem, że Saga nadawałaby się na scenariusz wielosezonowego serialu i zdania nie zmieniam. I jak to w serialach bywa, niektóre sezony są lepsze, inne gorsze i czasami mamy też do czynienia z epizodami-fillerami. Tak oceniam dwunasty tom tej opowieści. Mniej tu polityki, nie do końca czuć też, że na kartach tego tomu ważą się losy galaktyki, chociaż ewidentnie coś się zbliża i Vaughan robi co może, abyśmy to poczuli, szczególnie w ostatnich sekwencjach albumu.

Kroku scenarzyście jak zwykle dotrzymuje Fiona Staples, której rysunki idealnie pasują do Sagi i nie wyobrażam sobie już, by ktokolwiek mógł zająć jej miejsce. To nie jest tak, że jej prace są ultrapiękne czy zapadające w pamięć, nie. Kanadyjska artystka potrafi po prostu znakomicie odmalowywać emocje na twarzach bohaterów, nadawać nieco nostalgiczny, wzruszający ton poszczególnym scenom, a kiedy trzeba pokazać pazur – czy to w akcji czy w subtelnej erotyce. Przyczepić można się jedynie do wewnętrznych przemyśleń Hazel – pozbawionych typowych dymków i wpisanych w często bardzo ciemne plansze, przez to w niektórych momentach naprawdę trudno widocznych. Podczas wieczornej lektury przy małym świetle kilka razy posiłkowałem się latarką z telefonu.

Saga tom 12 nie jest najlepszym tomem serii, ale nie wyobrażam sobie, byście mieli z tego powodu porzucić jej lekturę. To może mało ekscytujący, ale ważny odcinek, pogłębiający aktualny stan psychiczny poszczególnych bohaterów. Gdzieś w tle zaczyna się zmieniać równowaga sił w galaktyce, więc liczę, że chwilowy spadek tempa zostanie nadrobiony w kolejnym tomie.

Tytuł oryginalny: Saga vol. 12
Scenariusz: Brian K. Vaughan
Rysunki: Fiona Staples
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
Wydawca: Mucha Comics 2025
Liczba stron: 152
Ocena: 70/100
PR-owiec, recenzent, geek. Kocha kino, seriale, książki, komiksy i gry. Kumpel Grahama Mastertona. W MR odpowiedzialny za dział komiksów, książek i gier planszowych.