Spencer postanawia zrzucić na Spider-Mana kolejny problem i jest to problem o dużej liczebności. Z jednej strony Doktor Octopus reaktywuje nową Złowieszczą Szóstkę, w skład której wchodzą Sandman, Electro, Lizard i Kraven oraz niezdecydowany Mysterio. W tym czasie Sęp pracuje nad zgrupowaniem… Straszliwej Szóstki, gdzie towarzyszą mu Skorpion, Rhino, Tarantula, Stegron i King Cobra. Jeśli pomyśleliście, że już zaczyna robić się zbyt gęsto, to wiedzcie, że scenarzysta ma w zanadrzu jeszcze kolejne drużyny, w tym zebrany przez Cudzoziemca Wild Pack czy Superior Foes z Hydro-Manem i Shockerem w składzie.
Już wiemy, że wyjdzie z tego galimatias nie do opanowania nawet przez o wiele bardziej wprawnego scenarzystę. A przecież jest jeszcze Syndykat, Kindred (a nawet dwóch!), Mephisto i pewnie o kimś jeszcze zapomniałem. Spencer z uporem maniaka po raz kolejny ciągnie wiele srok za ogon, ale o dziwo czyta się to wszystko z niekłamaną przyjemnością, chociaż Złowieszcza wojna ma spory niewykorzystany potencjał. Głównie dlatego, że sam event bazuje przecież na chaotycznych i nie do końca strawnie wymieszanych w poprzednich tomach wątkach.
Przez większość swojego runu Spencer starał się nawiązywać do twórczości swoich poprzedników, raz z lepszym, a raz z gorszym skutkiem. Robił to, by w wielkim finale spróbować zmienić status quo pewnych rzeczy i stworzyć retcony, również tam, gdzie wydają się one zupełnie zbędne. Czy postąpił właśnie oceni pewnie historia i kolejne pokolenia czytelników. Osobiście nie sądzę, by jego opowieści stały się tak kultowe, jak te jego poprzedników, chociażby wydawanego u nas przez Egmont Straczynskiego.
Uczciwie rzecz biorąc Złowieszcza wojna stara się w pewnych momentach zaskoczyć, jak w przypadków wątku, który roboczo nazwałem sobie „Kindredów 2-óch”. Jednak akcja pędzi tak szybko, że nie ma nawet chwili by zastanowić się nad sensem tego wszystkiego. I nawet jak Spencerowi uda się już zrobić coś dobrze, to i tak nie zatrzymamy się przy tym na dłużej, bo już zawala nas dziesiątką innych wątków – niekoniecznie lepszych. Robi się z tego taka mieszanka, że gdybym po skończonej lekturze miał komuś opowiedzieć tę historię, to nie jestem pewien, czy potrafiłbym tego dokonać.
Podobało mi się natomiast, jak Złowieszcza wojna wypada od strony graficznej. Oczywiście to nadal cartoonowy komiks środka, ale rysunki Vincentiniego, Sabatiniego, Carlosa, Ferreiry, Gomeza czy Bagleya to cały czas ten sam przyjemny poziom. Wisienką na torcie są jeszcze krótkie historyjki na końcu, charakterystyczne dla Annuali czy innych wydań specjalnych. Na pewno warto wspomnieć o krótkim intro od Zeba Wellsa, który przejmie po Spencerze pałeczkę scenarzysty, wracając między innymi do postaci Bena Reilly’ego. Jak my wyszło przekonamy się jeszcze w kwietniu.
Ogólnie całość wypadła nawet odrobinę lepiej niż się spodziewałem i jeśli spojrzeć na run Spencera całościowo, to miewał już gorsze momenty niż zawarty w tym albumie finał. Trochę boli, że sam Spider-Man wydaje się znów odgrywać w opowieści marginalną rolę, a chaotyczna narracja z pewnością nie ułatwi lektury nowym czytelnikom. Ale jeśli czytaliście poprzednich 14 tomów, to nawet trochę głupio byłoby nie poznać ostatniego rozdziału.
Tytuł oryginalny: Amazing Spider-Man by Nick Spencer vol. 15: What Cost Victory & Sinister War
Scenariusz: Nick Spencer, Christos Gage, Ed Brisson, Sean Ryan, Zeb Wells
Rysunki: Federico Vicentini, Federcio Sabbatini, Mark Bagley, Marcelo Ferreira, Carlos Gomez, Ze Carlos, Dio Neves, Ivan Fiorelli, Humberto Ramos, Wayne Faucher, Todd Nauck, Gustavo Duarte,
Tłumaczenie: Bartosz Czartoryski
Wydawca: Egmont 2025
Liczba stron: 288
Ocena: 70/100
PR-owiec, recenzent, geek. Kocha kino, seriale, książki, komiksy i gry. Kumpel Grahama Mastertona. W MR odpowiedzialny za dział komiksów, książek i gier planszowych.