Mimo iż do najstarszych ludzi nie należę, to liznąłem coś z historii metalu. Na polskim rynku pojawiło się sporo tego typu publikacji, które stworzył między innymi Wojciech Lis. Była to na przykład Jaskinia Hałasu opowiadająca o polskim undergroundzie czy też Festiwal szaleństwa mówiący o wszelakich większych wydarzeniach kulturowych ubiegłego wieku na Ziemi Ojczystej. Nie były to jednak pozycje, które mogłyby być opozycją do Ryku bestii. Tutaj przychodzi Jarosław Szubrycht. Wszyscy fani tej jazgotliwej muzyki na pewno znają tego jegomościa i wiedzą, że z nim nie ma żartów. Parafrazując kultowy cytat z pewnego polskiego filmu: Jak Szubrycht napisze książkę to nie ma…
Jak już mówiłem - tak zwana
kuc społeczność bardzo dobrze zna personę, jaką jest Jarosław Szubrycht. To człowiek wielu talentów, który potrafi sprawnie operować piórem, jak i również zaryczeć do mikrofonu kiedy trzeba. Był przecież wokalistą jednego z najbardziej znanych zespołów, jakim był Lux Occulta. Autor postanawia nas zabrać w sentymentalną podróż do przeszłości, wspominając różne ciekawostki oraz przekazując nieznane fakty szerszej publiczności. Jednak kto jest targetem owej pozycji? Czy właśnie czarne zastępy metalowców, którzy wychowali się w latach 80.? A może młodzież, która chce wiedzieć jak to kiedyś było? Czy też jakaś osoba, która chce lepiej poznać tę sektę? Otóż wszystkie odpowiedzi są poprawne.
Skóra i ćwieki na wieki. Moja historia metalu pokazuje czytelnikom wszystko to, co powinno zaspokoić ciekawość czy też sentyment wyżej wymienionych ciekawskich.
Książkę czyta się naprawdę bardzo lekko. Ba, mogę użyć żartobliwego stwierdzenia, że ona czyta się sama. Gdy zacząłem obcować z tą pozycją, już pierwsze kartki opowiadające o młodości autora i jego pierwszym zachłyśnięciu się mocnym brzmieniem wciągnęły mnie tak, że nic nie mogło mnie oderwać od lektury. To, w jaki sposób Szubrycht opisuje swoje przeżycia, wciąga. Bardzo wciąga. Książkę napisano prostym językiem, do prostych ludzi, by każdy, kto podejmuje próbę przeczytania tej encyklopedii rodzimego podwórka, nie miał problemu z jej zrozumieniem. Co więcej - nie ma tu zbędnego lania wody czy przesytu informacji. Autor owszem, skupia się na swoich przeżyciach z rodzimej Dukli, lecz przekazuje nam to w delikatny i wyrafinowany sposób, tak by nie zanudzić czytelnika. Niemniej muszę przyznać, że pierwsze rozdziały ciekawiły mnie bardziej aniżeli te końcowe. No i ludzie - okładka wzorowana na okładkach przegrywanych kaset firmy
Deck. Przecież to już istny kult!
Mimo iż nie dowiedziałem się niczego nowego z tej książki, gdyż temat jest mi znany bardzo dobrze, to świetnie bawiłem się podczas czytania. Przypomniałem sobie zjawisko tape tradingu, krojenie czy też słynne historie o ekipie szczecińskiej wraz z tunelem pod katowickim Spodkiem (kto ma wiedzieć, ten wie). Tak jak mówiłem - jeśli chcecie powspominać jak to kiedyś było, lubicie old-schoolowy klimat heavy metalu lub chcecie kogoś z waszych znajomych wkręcić w ten diabelski gatunek - sprawdźcie tę książkę, a nie pożałujecie!
fot. okładka książki Skóra i ćwieki na wieki. Moja historia metalu
Autor: Jarosław Szubrycht
Wydawca: Wydawnictwo Czarne 2022
Stron : 328
Ocena: 90/100
Geek i audiofil. Magister z dziennikarstwa. Naczelny fan X-Men i Elizabeth Olsen. Ogląda w kółko Marvela i stare filmy. Do tego dużo marudzi i słucha muzyki z lat 80.