Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

Na pierwszy rzut oka: 1. sezon Agent X – serial z Sharon Stone

Autor: Konrad Stawiński
16 listopada 2015

Szpiedzy, politycy, masoni

Niech nie zmyli was fryzura Sharon Stone, największej gwiazdy Agenta X. Serial Williama Blake’a Herrona (Tożsamość Bourne’a) nie jest połączeniem Homeland i House of Cards, a więc historii łączącej kulisy polityki oraz pracę służb specjalnych. Pilotażowe dwa odcinki serwują nam raczej mało przyjemny powrót do przeszłości, kiedy to seriale robiono tanio, kiepsko i były mało wymagającą rozrywką.

Agent X przypomina głównie akcyjniaki z ostatnich dwóch dekad poprzedniego wieku oraz te wydawane obecnie prosto na rynek dvd. Fabuła jest przewidywalna, jak kampania wyborcza PO. Twórcy nie bawią się w żadne zniewieściałe subtelności czy psychologię postaci. Ekranowy świat jest czarno-biały, jak za czasów Ronalda Regana. A więc jankeski agent urzeczywistniający emploi Ameryki, jako światowego szeryfa, broni krainę wolnych i odważnych przed wrogami w kraju i za granicą, którymi są terroryści oraz wracający w ramiona zła Rosjanie. Oczywiście fabuły nigdy nie stanowiły o sile kina sensacyjnego. Powyższe produkcje ogląda się dla pościgów, strzelanin, wybuchów i bójek. Te są jednak w Agencie X kompletnie pozbawione inwencji, a do tego montowane z gracją Z.F Skurcz. Nawet jeśli jest to kamp, to taki mocno zakamuflowany, pozostający wyłącznie na kartce scenariusza.

Mimo, że showrunner  Agenta X W. Blake Herron jest odpowiedzialny w pewnej mierze za sukces filmu o agencie Bournie, to dla emitowanego na antenie telewizji TNT serialu stworzył wyłącznie marną imitację przygód agenta 007. John Case to superagent, który posiada wszystkie atrybuty starszego kolegi po fachu. A to sypnie ciętą ripostą, a to mrugnie okiem do niewiasty. Lubi tez otaczać się drogimi samochodami oraz ubierać w drogie garnitury. Jego wrogowie przyjmują zaś zazwyczaj typowy dla łotrów wizerunek „łysego karka”, a Sharon Stone w roli wiceprezydent Maccabee wciela się w rolę M. Inspiracje idą tak daleko, że w drugim odcinku znalazła się nawet scena w pociągu, nawiązująca do rozmowy Bonda z Vesper w Casino Royale. I dobrze, że tak się stało, gdyż dzięki komparatystyce może posłużyć jako koronny dowód mierności i braku umiejętności ekipy odpowiedzialnej za serial.

Zobacz również: TOP 70 - Najlepsze seriale Netflix, które warto obejrzeć!

Kuleje również praca reżysera z aktorami, którzy odgrywają postaci z zupełnie innych ekranowych porządków. Występujący w krótkim epizodzie James Earl Jones czy Sharon Stone nieśmiało uderzają w estetykę kampu, Gerald McRaney (Tusk z House of Cards) gra poważnie, jakby to był film Nolana, Jeff Hephner (Boss) ma bardziej urok ulubieńca starszych pań, aniżeli szarmanckiego playboya, a Olga Fonda (Giganci ze stali) jest ładna, ale z resztą aktorów dobrze sprawdziłaby się wyłącznie w polsatowskich docudramach.

Widać też, że zamiarem serialu było przyciągnięcie przed ekran wielbicieli teorii spiskowych, tak licznie reprezentowanych w USA, i stworzenie podatnego gruntu pod ich dyskusje. Mnogość masońskich symboli przebija powieści Dana Browna, a punktem wyjścia fabuły jest tajemniczy ustęp w konstytucji o agencie, który służy wyłącznie wiceprezydentowi USA. Cóż lepiej by było, gdyby Agent X pozostał tajemnicą również i dla widzów.

Trzeba jednak oddać twórcom, że mieli odwagę w czasach, gdy twórcy Homeland i nowych Bondów mówią nam, iż technologie wypierają tajnych agentów, stworzyć Agenta X. Nowy serial może spodobać się wyłącznie fanom prostego kina akcji sprzed dwóch dekad, którzy mogą wciągnąć się na fali nostalgii. Większość po takim początku produkcję sobie po prostu odpuści.

 

Konrad Stawiński

Zastępca Redaktora Naczelnego
Konrad Stawiński

Kontakt: [email protected] Twitter: @KonStar18

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.