Po trzech latach od podpisania wielkiego kontraktu Shondaland i Netflixa przyszedł moment na premierę ich pierwszego wspólnego dzieła. Bridgertonowie to świetny serial na końcówkę tak ponurego roku, jakim był 2020. Można z całą pewnością stwierdzić, że Shonda Rhimes znowu zadowoli fanów dramatu i intryg. Recenzja poniżej.
Bridgertonowie powstał na podstawie serii bestellerowych powieści. Za sterami serialu stanęła Shonda Rhimes, która stworzyła
Chirurgów,
Scandal czy
Private Practice oraz stała za sterami
Sposobu na morderstwo. Jej partnerem został Chris Van Dusen, który jest showrunnerem produkcji. Przenosimy się więc do XIX-wiecznej Anglii, a dokładniej do Londynu z czasów regencji. W pierwszym odcinku poznajemy tytułową rodzinę Bridgertonów, kiedy to pierwsza z córek wchodzi na salony i jako debiutantka szuka przyszłego męża. Daphne (Phoebe Dynevor) jest cudownie naiwną pięknością, której udaje się oczarować samą królową. To właśnie od jej zdania zależy, czy dana kandydatka będzie miała powodzenie wśród młodych dżentelmenów. Przypadkiem na jednym z wielu balów Daphne wpada na Simona Basseta, czyli Duke'a Hastings (Rege-Jean Page). Po kilku spotkaniach para wpada na pomysł, jak sprawić, aby dziewczyna była bardziej pożądana, a Simon nie musiał odrzucać kolejnych prób swatania. Pikanterii całemu serialowi nadaje tajemnicza Lady Whistledown (Julie Andrews), która jest autorką plotkarskiego magazynu.
Zobacz również: Król – recenzja 1. sezonu! W warszawskim teatrze marzeń
Gdyby można było porównać
Bridgertonów do innych produkcji, to bez zastanowienia na myśl przychodzi połączenie Dumy i Uprzedzenia z Plotkarą. Zapewne nikt przed Shondą Rhimes o takim mariażu nie pomyślał, a sprawdził się on idealnie. Związek Daphne i Simona, jak każdy w kostiumowych produkcjach zostaje poddany wielu próbom. Od samego początku w grę wchodziło utrzymanie honoru i danego słowa – czegoś, co było w tych czasach najważniejsze. Z kolei cała społeczność wysokich sfer jest skupiona na utrzymaniu pozorów i żyje plotkami (najlepiej tymi, które ich nie dotyczą). Dodatkowo tańczą do utworów Maroon 5, Ariany Grande i Billie Eilish.
Nie szukajcie historycznych nawiązań w
Bridgertonach, bo ich tam nie znajdziecie. Nowy serial Netflixa nie przejął się takimi szczegółami, więc puryści historyczni zadowoleni nie będą.
Bridgertonowie to fikcja w czystej postaci. Tak, pewne zwyczaje, etykieta i inne bale pozostają w epoce, ale to chyba jedyne takie elementy tej układanki. Wspomniałam już, że tańczą do Billie Eilish? Już samo to, że londyńskie społeczeństwo 1813 roku jest tak różnorodne rasowo powinno wam powiedzieć coś o tym serialu. Dokładnie raz w rozmowie pomiędzy bohaterami pada wyjaśnienie, co do sytuacji – król ożenił się z czarnoskórą kobietą. To wszystko. Nikt nie drąży tematu, nie krąży nad nim jak sęp nad padliną. Wszystko jest bardzo naturalne.
Co do bohaterów (jest ich sporo, bo sami Bridgertonowie to ósemka dzieci), kilku z nich się wyróżnia. Mamy oczywiście Daphne, która jest tak naiwna, jak piękna. Jak sama później dochodzi do wniosku, matka w ogóle nie przygotowała jej do życia w małżeństwie. Nasza bohaterka miała bardzo idylliczne podejście do związku z mężczyzną, co bardzo szybko zostało zweryfikowane przez rzeczywistość. Simon na początku wypada bardzo arogancko (niczym Pan Darcy). Młody książę nie dopuszcza myśli o małżeństwie, więc czas spędza na przelotnych romansach i boksie. Oczywiście ich zmiana na przestrzeni ośmiu odcinków jest ogromna. Daphne odkrywa swoją seksualność i staje się bardziej pewna siebie, a Simon po prostu dojrzewa.
Zobacz również: Niebo o północy – lot zbędny. Recenzja filmu Netflixa
Drugoplanowe postaci, które bardziej przykuwają uwagę to młodsza siostra Daphne, Eloise (świetnie zagrana przez Claudię Jessie) i Lady Danbury (Adjoa Andoh). Pierwsza jest przerażona wszystkimi obowiązkami, jakie wiążą się z bywaniem w towarzystwie. Jest całkowitym przeciwieństwem starszej siostry i nie interesuje jej zamążpójście. Jest zabawna, a jej komentarze dają pewne wytchnienie. O Lady Danbury wiemy niewiele, poza tym, że zajęła się Simonem po śmierci jego matki. Postać świetnie napisana i sportretowana – jako kobieta doświadczona bez wysiłku obracała się w towarzystwie po prostu dobrze się przy tym bawiąc.
Bridgertonowie to naprawdę dobry serial, który zadowoli fanów Jane Austen i teen drama. Naprawdę. Jeżeli ktoś spodziewał się czegoś bardziej ambitnego, to pewnie się rozczaruje. Ale tak jak wspomniano na początku, to cudowna produkcja na końcówkę tak słabego roku, jakim był 2020. Shonda Rhimes i Chris Van Dusen stworzyli fikcyjny świat, który jest całkowicie odmienny od naszego. I zrobili to fantastycznie. Scenariusz nie zapomina o nikim z licznych bohaterów – jest stworzony naprawdę kompleksowo i nie pozostawia niedosytu. Charakteryzacja, scenografia, obsada, a nawet barwy wykorzystane w późniejszej postprodukcji działają na korzyść Bridgertonów. Widać, że Shondaland otrzymał ogromny budżet, który w pełni wykorzystano.
Zobacz również: Prywatny: Rozpruwacz z Yorkshire – recenzja dokumentu Netflix o jednym z najgorszych morderców w historii Wielkiej Brytanii
Bridgertonowie mogą otrzymać łatkę typowego guilty pleasure. Może i tak jest. Ja, podczas tych ośmiu odcinków, bawiłam się wyśmienicie. Serial Netflixa nie udaje czegoś innego. Nie próbuje nam wmówić, że historyczny Londyn tak właśnie wyglądał. Bardziej bawi się różnymi gatunkami, próbując wyciągnąć z nich to, co jest w nich najciekawsze.
ilustracja wprowadzenia: Netflix
Większość wolnego czasu spędza na oglądaniu seriali i pisaniu o nich.