Marvel Studios w końcu przestali się oszukiwać i nie udają, że to, co ostatnio robią, to dno i metr mułu. Seriale zaczynać umieją, ale reszta jest strasznie koślawa. Ms. Marvel zapowiadała się znakomicie, tak samo ja Mecenas She-Hulk. Niestety cały środek może pójść do zaorania.
Gdy już prawdziwi fanatycy Marvela krytykują produkcje swojej ulubionej stajni, to wiedzcie, że coś się dzieje. Mimo, że sam do takowych fanatyka należę, to przyznać muszę, iż radzą oni sobie coraz gorzej. Nie potrafią zaciekawić mnie ostatnio w ogóle. Ostatnia produkcja spod ich szyldu, jaka mi się szczerze podobała to
Doktor Strange w multiwersum obłędu. Niestety,
Mecenas She-Hulk miało być czymś oryginalnym, a wyszło jak zawsze. Serial komediowy osadzony w prawniczej strukturze okazał się niczym innym, jak kolejnym skokiem na kasę i wciskaniem ślepym fanom papki, która nie trzyma się kupy. Szczucie fajnymi cameo, wprowadzanie nowych postaci nie wystarczy, by zaciekawić widza, który skupia się i chce czegoś więcej aniżeli denne żarty czy fan service.
fot. kadr z serialu Mecenas She-Hulk
Serial co odcinek lata na patencie. Mamy jakąś sprawę do rozwiązania, nasza tytułowa bohaterka ma jakieś problemy, do tego wrzucone niskolotne żarty. I tyle. To jest powtarzane przez większość sezonu. Czuje się już trochę stary, bo niby ta produkcja jest tworzona bardziej pod młodszych odbiorców i nie śmieszy mnie twerkująca She-Hulk czy "bardzo" śmieszne żarty, puszczone w stronę ludzi od efektów specjalnych, którzy ucierpieli przez Marvel Studios (bardzo fajny temat do żartów). Wolę zadać sobie pytanie - czy to ze mną jest źle? A może to jednak w Marvelu coś nie gra i nie potrafią ostatnio napisać czegoś naprawdę ciekawego?
Fabuła leży tu na każdym froncie. Powtarzalność jest bardzo widoczna. Do tego stopnia, że miałem problem, by przypomnieć sobie, co działo się w pierwszych odcinkach. Są one głupie, nudne i (całe szczęście) krótkie. Wiem, że Marvel potrafi napisać naprawdę świetne postacie kobiece. Na przykład Wanda Maximoff czy Carol Danvers, ale z Jennifer Walters to po prostu nie wyszło. Tak samo nie wyszło z Tatianą, która jest wrzucona tam naprawdę na siłę. Jedyne pozytywne wrażenie zrobiły na mnie powracające postaci, jak chociażby Bruce Banner, Emil Blonsky (choć odcinek z jego farmą do kasacji) czy Daredevil. Wygląda to trochę, jakby Marvel przestał kłaść nacisk na interesujące osoby, a wrzucał jedynie wielkie nazwiska z myślą - to i tak się sprzeda. I nie jestem żadnym mizoginistą, bo tak jak mówiłem - potrafię docenić postacie kobiece. Dla mnie nie liczy się kolor skóry bohatera, jego orientacja seksualna czy płeć. Jeśli dana postać jest nudna, to skrytykuje ją nawet jeśli jest dwumetrowym, białym blondynem. Tu po prostu leży prawie każdy bohater czy bohaterka.
Kadr z serialu Mecenas She-Hulk, Disney
Co jednak cieszy? Końcówka serialu. Może i trochę polecieli z fan servicem, wprowadzając Daredevila, lecz przedostatni odcinek przykuł moją uwagę. Ostatni natomiast jest to straszna odkleja, podczas której miałem jedno wielkie WTF?! Podoba mi się to, że Marvel już nie ukrywa, że robią słabe seriale, a IV faza MCU jest praktycznie do zaorania. Może słowa krytyki ze strony fanów przemówią do rozsądku zarządowi Marvela i zaczną coś z tym robić, bo ostatnie dwa lata są po prostu tragiczne. Moje oczekiwania na nadchodzące produkcje są po prostu zerowe. Nie czekam, nie nastawiam się. Marzy mi się powrót takich giga chad filmów jak w III fazie, lecz przy obecnym rządzeniu to chyba marzenie ściętej głowy. Lepiej przecież wrzucić duże nazwiska, nieśmieszne żarty, ogrom cameo, by pogłaskać po główce widzów, aniżeli stworzyć coś naprawdę ciekawego.
Miłośnik literatury (w szczególności klasycznej i szeroko pojętej fantastyki), kina, komiksów i paru innych rzeczy. Jeżeli chodzi o filmy i seriale, nie preferuje konkretnego gatunku. Zazwyczaj ceni pozycje, które dobrze wpisują się w daną konwencję.