Mamy listopad, a co za tym idzie? Streamingi zalewają nas świątecznymi produkcjami. Coraz to więcej dziwacznych tworów, które powielają schematy. Disney nie jest dłużny swojej konkurencji, gdyż dziś premierę ma Hawkeye. Nie powiem, że łucznik należy do moich ulubionych postaci. No ale jak to jest z Marvelem - co by nie było, to obejrzymy, bo przecież marvelek, nie? Całe szczęście, oczekiwań nie miałem żadnych. Całe szczęście...
Hawkeye porusza wiele wątków, ale skupia się głównie na dwóch postaciach. Tytułowym Clincie Burtonie, a także Kate Bishop, która jest jego fanką, gdyż uratował ją w 2012 roku, podczas natarcia Lokiego, które przedstawił nam hit pod tytułem
Avengers. Fabularnie, to szału nie ma, gdyż historia jest prosta. Jednak cała otoczka, zwroty akcji jak i również cała akcja (której mamy od groma) słodzi nam tę jakże sztampową opowieść.
Marvel Studios, w końcu serwuje nam przygodę w święta! O ile się nie mylę, to pierwsza produkcja od
Iron Mana 3, która osadzona jest w świątecznych klimat. Dodaje to niesamowitego uroku, a także takiego wewnętrznego ciepła. Rozczuliło mnie to bardzo. Rozczulająca jest także Hailee Steinfeld, która wciela się właśnie w Kate Bishop. Jest prawdziwą niezdarą, mającą na celu dorównać swojemu idolowi, a także wyzwolić się od znienawidzonego przez siebie ojczyma. Steinfeld jest naprawdę charyzmatyczna, a w duecie z Jeremym Rennerem radzi sobie wręcz wybitnie.
Sam Burton bardzo mnie zaciekawił. Mimo iż nie należał on do bardziej lubianych przeze mnie Avengerów, tutaj wypada naprawdę nieźle. Widać, że cały czas boryka się ze swoimi problemami, męczy go przeszłość przez co nie potrafi odnaleźć spokoju w obecnych czasach, po tzw. Thanosie. Boli go śmierć Natashy Romanoff, a fani pragnący zrobić sobie z nim selfie nie pomagają.
Od dłuższego czasu, polscy fani czują jak rośnie im serce. Zapewne wiecie, co chcę teraz poruszyć? Tak, w serialu dostajemy Piotra Adamczyka. Polak w Marvelu? Czy to aż takie niewiarygodne? Wiele osób zapomniało, że wcześniej zobaczyliśmy już Jerzego Skolimowskiego. Niestety, wcale mnie to nie dziwi, gdyż dostał on jedynie rolę epizodyczną i nie mógł się wykazać. Natomiast co z Adamczykiem? Odtwórca papieża może poszczycić się tym, że dostał więcej czasu ekranowego, niż jego starszy kolega po fachu, a także wypadł o wiele lepiej! Idealnie pasuje na złola. Dodatkowo jego łamany angielski brzmi tak uroczo, jak akcent Florence Pugh w
Czarnej Wdowie. Oby tak dalej!
Niestety nie obyło się bez durnoctw, które Marvel stara nam się na siłę wdusić, gdyż uważa, że to śmieszne. W zwiastunie serialu mogliśmy zauważyć, że odbędzie się jakiś musical poświęcony Steve'owi Rogersowi. Muszę przyznać, że mój żenadomierz wyleciał poza skale. Przedstawienie może pokazuje nam ból Clinta, jednak gdy usłyszałem tę durną piosenkę, którą śpiewali aktorzy, marzyłem, by ta scena się już skończyła. Podobnie dostajemy wątek z LARPem, który na dobrą sprawę był potrzebny, jak świni siodło. Jedyne co ona nam obrazuje, to grupkę nerdów. Przedstawia ich jak grono debili, którzy paradują przebrani i udają, że się biją, a LARP to naprawdę świetna zabawa. Szkoda, że tutaj ukazana w złym świetle.
Fanów Marvela na całym świecie jest od groma, niestety ktoś musi zastąpić Iron Mana i Kapitana Amerykę.
Hawkeye to pierwsza produkcja, która porusza wątki kogoś z pierwszej szóstki, po wydarzeniach z
Końca gry. Jest to naprawdę udany początek. Bezpieczny, a także pełen akcji. Tak jak mówiłem - Clint Burton nie należał do moich ulubionych postaci, lecz jednak dam mu szanse. Zakochałem się w
WandaVision,
Loki był okej,
What If...? mogło być, a o
Falconie i Zimowym Żołnierzu wolałbym zapomnieć. Teraz czekam zniecierpliwiony do kolejnej środy. Liczę, że łucznik mnie zmiecie z planszy w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
Geek i audiofil. Magister z dziennikarstwa. Naczelny fan X-Men i Elizabeth Olsen. Ogląda w kółko Marvela i stare filmy. Do tego dużo marudzi i słucha muzyki z lat 80.