Trzynaście powodów powracające z drugim sezonem to najważniejsza serialowa premiera Netflixa w tym roku. Możecie się z tym kłócić, nie akceptować, ale takie są fakty. Hannah Baker namieszała poprzednio na tyle mocno, że nikogo nie pozostawiła obojętnym. Pewnie większa część widowni jej nienawidziła, ale była również bardzo duża, która pokochała. Serial na podstawie powieści Jaya Ashera wraca z drugim sezonem (chociaż w sumie jest już robotą tylko i wyłącznie scenarzystów, co niestety widać), jednak teraz szum wokół niego nie powinien być już tak wielki. Powrót Hannah i spółki jest bowiem dużo słabszy. A przede wszystkim, w formie, w jakiej powstał, potrzebny mniej więcej tak, jak znany z kwejkowych memów alarm w Multipli, czy kierunkowskazy do BMW.
Hannah się zabiła, nasz Clay wysłuchał wszystkich jej taśm i poznał powody jej postępowania. Choć bez przytupu, to jednak opowieść stanowiła zamkniętą całość. Twórcy postanowili jednak kopać dalej, musi być proces, w którym Olivia Baker, matka samobójczyni, wytoczyła szkole. To zapowiada pewnie długie i żmudne pranie brudów, aby sprawiedliwości stało się zadość. No, prawie…
Struktura serialu jest podobna jak w pierwszym sezonie. Wtedy każdy zainteresowany miał swoją taśmę, z której dowiadywał się, dlaczego był jednym z powodów samobójstwa, teraz ma swoje przesłuchanie, w którym na wierzch mają wyjść kolejne fakty. To kąpanie się ponownie w tym samym błocie samo w sobie nie brzmi zbyt zachęcająco, jest jednak również źle zrealizowane. Wygląda na to, jakby nikt nie miał pomysłu jak jeszcze raz opowiedzieć tu ciekawą historię. Dlatego też kilka pierwszych odcinków mamy wrażenie fabularnego stania w miejscu. Oglądamy wydarzenia z poprzedniego sezonu, opowiadane z innej perspektywy, ale nigdy jakoś specjalnie nie dopowiadane, co sprawia, że szybko zaczyna wkradać się znużenie. Niektóre z postaci oczywiście swoje przeszły, jednak serial nie zagłębia się tak bardzo w ich przyszłość, jak w tę dokładnie znaną już przeszłość. Właściwie tylko Justin ma tu do przebycia jakąś drogę. Clay jest tą samą zakochaną w ofierze ciapą, Jessica skrzywdzoną pięknością, a Bryce odrażającym cwaniakiem. I czas tak sobie płynie, a my zastanawiamy się, kiedy dowiemy się tu czegoś naprawdę nowego. I odczuwamy coraz większą indolencję scenarzystów.
Rozwleczona historia to jednak nie jest jedyny problem. Twórcy bowiem mają kilka dobrych kart, które mogłyby wstrząsnąć naszą społecznością, ale grają nimi niezwykle tchórzliwie. Kilka wydarzeń ma mocno zagotować w kotle, jaki się wytworzył, jednak w sumie, jeśli tak głębiej się nad tym zastanowić, to tego nie robi. Gdy jakiś odcinek kończy się z pozoru niezłym cliffhangerem, później doprowadza on tylko do jakiejś pojedynczej bójki, następnie jednak tempo znowu siada i sprawa toczy się dalej. I jest tu tak nie jeden raz.
Irytowała również rola naszej samobójczyni. Hannah Baker oprócz retrospekcji jest jakimś dziwnym wytworem wyobraźni Claya. Pojawia się mu co już przed oczami i sypie dobrymi radami, które mają pomóc naszemu bohaterowi w danym momencie. I już z samego założenia nie do końca lubię ten zabieg, jednak tutaj jest on poprowadzony gorzej niż zazwyczaj. Jeśli ta Hannah istnieje bowiem tylko w wyobraźni czy innej podświadomości swojego kolegi, to powinna mieć te same informacje co on. I pal licho, jeśli akurat tak jest. Gdy dziewczyna zaczyna mu jednak przekazywać prawdę na temat faktów, których on sam nie był świadkiem, wierze serialowi coraz mniej. Po raz kolejny zresztą.
Żeby jednak nie było, nie wszystko jest tu tak słabe. Młoda obsada w dalszym ciągu daje radę, a szczególne pochwały należą się Brandonowi Flynnowi, odgrywającemu postać Justina. Jego występ w kolejnym sezonie Detektywa to może być naprawdę ciekawy casting. Po całej reszcie również widać, że to banda zdolnych bestii, jednak tutaj mają zdecydowanie mniej do pokazania, niż w pierwszym sezonie.
Trzynaście powodów po swoim powrocie dość mocno mnie rozczarowało. Przy całej tej burzy, jaką wywołał pierwszy sezon, drugi wygląda na zrobiony na szybko, tylko na fali popularności, a przede wszystkim bez pomysłu. Trudno jest przymknąć oko na fakt, jak niewiele wnosi do znanej już historii. Prawdopodobnie jednak będziemy mieli okazję oglądać Hannah i spółkę po raz trzeci. Wtedy mam nadzieje, że twórcy odbędą przed przystąpieniem do prac poważną rozmowę. Rozmowę, która powinna mieć miejsce co najmniej rok temu.
Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina. Kontakt pod [email protected]