Pierwszy odcinek What If...? mnie zamurował. Byłem podpalony jakbym zmienił się w Ludzką Pochodnię czy próbował odwzorować debiutancką okładkę zespołu Rage Against The Machine. Drugi mnie ostudził, trzeci znów popalił i tak w kółko. Ten serial, był dla mnie jedną, wielką sinusoidą. Dodatkowo bolesnym jest niesamowicie zmarnowany potencjał tej produkcji, która nadrabia końcówką.
Swego czasu uważałem, że najgorszym serialem MCU jest
Falcon i Zimowy Żołnierz. Natomiast później przyszło
What If...? i... dalej tak uważam. Niesamowita przeprawa przez alternatywne rzeczywistości, która nadawała mojemu życiu kolorów, okraszona płynną animacją i wspaniałą kreską się zakończyła. Szczerze, to jestem rozdarty, bo serial ten jednocześnie mi się bardzo podobał, jak i był strasznie mierny. Niektóre historie, które ujrzeliśmy w odcinkach, były niesamowicie mizerne, rzekłbym, że potrafiły mnie uśpić. Przykładem tego jest drugi epizod, przedstawiający Strażników Galaktyki, lecz zamiast Star Lorda dostaliśmy T'Challę. Z całym szacunkiem dla Chadwicka Bosemana, bo bardzo cenię sobie tego aktora i miło było zobaczyć jego upamiętnienie, natomiast odcinek pokazał mi, że nie Peter Quill jest irytujący, a sama postać Star-Lorda.
Kadr z serialu What If...?
What If...? podobnie jak
Loki mają ten sam plus, nie są sztampowe. Dodatkowo, obie poruszają niesamowity wątek multiwersum, który w końcu został zepchnięty na dobre tory. Tutaj przynajmniej nie mamy powolnego wprowadzania alternatywnych rzeczywistości, natomiast dostajemy pięścią w twarz. Po pierwszych
zwiastunach, myślałem, że otrzymamy jedynie odwzorowanie filmów, lecz z delikatnie zmienioną historią. Jednak jest inaczej, ale czy lepiej?
Tak jak mówiłem, niektóre odcinki są po prostu świetne. Te półgodzinne, cotygodniowe losy Watchera i wariantów znanych nam postaci, potrafiły mi minąć tak szybko, jak pstryknięcie Thanosa. Odcinek trzeci, plaga zombie czy dwa ostatnie były znakomite. Niekiedy jednak, epizody stawały się po prostu nużące i nijakie. Na przykład Star-Lord T'Challa czy niewykorzystany potencjał Doktora Strange'a. Produkcja zaserwowała różne smaczki dla zagorzałych fanów Marvela, którzy znają więcej niż tylko historie z MCU.
Kadr z serialu What If...?, Disney+
Całym tym słodkim nadzieniem jest jednak końcówka tej przeprawy. Jest to niczym miąższ w soku pomarańczowym. Jest to w końcu coś, na co czekałem od
WandaVision. Multiwersum nie jest jedynie na papierze, a jednak to słowo coś znaczy. Nie zamierzam mówić na ten temat zbyt wiele, by nie spoilerować innym. Natomiast otrzymałem to co chciałem, by Marvel mi podał. To właśnie dwa ostatnie odcinki podniosły ocenę o oczko w górę. Liczę, że niedopowiedziane wątki, będą miały duży wpływ na nadchodzący
Doktor Strange w wieloświecie szaleństwa.
Trudno mi porównać
What If...? z innymi serialami MCU, lecz gdybym miał go usadowić w tabelce całej czwórki, byłby drugi od końca.
Falcon i Zimowy Żołnierz w ogóle do mnie nie przemówili, nie jest to aż tak ciekawe jak
Loki, a o
WandaVision nawet nie wspomnę. Serial, mimo świetnego zakończenia, miał zbyt wiele potknięć na całej ścieżce, prowadzącej do finału. Twórcy chyba zbytnio bali się dolać oliwy do ognia, przez co oszczędzili sobie wielu odważnych kroków. Nie jest źle, ale uważam, że mogło być lepiej, ponieważ zapowiadał się naprawdę smakowicie. Gdybym miał oceniać to w skali szkolnej, byłby dobry z minusem, bądź dostateczny z plusem. Trzymam kciuki za drugi sezon.
ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe
Geek i audiofil. Magister z dziennikarstwa. Naczelny fan X-Men i Elizabeth Olsen. Ogląda w kółko Marvela i stare filmy. Do tego dużo marudzi i słucha muzyki z lat 80.