Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

100 dni do matury - recenzja filmu! Temat lekcji - kradzieże

Autor: Łukasz Kołakowski
1 marca 2025
100 dni do matury - recenzja filmu! Temat lekcji - kradzieże

Pierwsze kadry, sam początek filmu i już jest dysonans. Piotr Głowacki, grający dyrektora liceum rzuca na studniówce tradycyjne Poloneza czas zacząć, po czym jak mawia ulubiony influencerski głos Polski w kwestiach jedzeniowych, wjeżdżamy w ten film. Z jednej strony widzimy naprawdę zmyślny i ciekawy teledyskowo-komiksowy montaż, z drugiej uderza też bieda. Mimo faktu, że Ekipa, której logo jest sygnowany ten film, to duża marka i potężny holding, studniówka uczniów w ich pierwszym filmie jest jakaś taka niewielka, w sali gimnastycznej. Za chwilę wchodzi też kolejny wątek, który śmierdzi już pierwszym absurdem. Jeden z klasowych buntowników robi przed szkołą konkurencyjną dla studniówki imprezę. Kiedy rozstawił wielką scenę pod szkołą? Dlaczego nikt tego nie zauważył? Nie pytajcie, po prostu się bawcie. 

Piszę ten tekst z pozycji boomera i to, jak sobie podczas premiery tego filmu uświadomiłem, większego niż się spodziewałem. Żadnego członka influencerskiej obsady tego filmu nigdy wcześniej bowiem nie widziałem, a i cały czas czułem, że nie jestem tu targetem. Profilując swój kinowy gust, staram się patrzeć jednak jak najszerzej i nie skreślać żadnej produkcji już na starcie, nawet będąc już pewnie ze dwa razy starszym od widzów, którzy w większości wypełnią sale kinowe na pokazach. Na uwagę zasługuje tu reżyser i jego spojrzenie. Tego typu produkcję można byłoby zrobić jak tę, która przypomina mi się pod hasłem film influencerów jako poprzednia próba, #Jestem M. Misfit. Sztuczny, zrobiony na odwal, niepotrzebny. 100 dni do matury to historia w konwencji heist movie, w której ekipa uczniów ma misterny plan włamania się do systemu informatycznego sprawdzającego matury, aby uzyskać jeszcze rok beztroski. Takim będzie kolejny spędzony w liceum, po tym jak w wyniku tej szeroko zakrojonej akcji koledzy obleją. To, że poprawka to jest raczej w sierpniu a szkoła już przecież, mimo wyników egzaminu dojrzałości, skończona, zdaje się nie przeszkadzać. 

fot.Karolina Grabowska

Scenariusz wpada tu w parę pułapek, w które w pełni spełniony heist wpadać nie powinien. Motywacja głównego bohatera jest jasna i fajnie zderza się w realny sposób z rzeczywistością, gorzej jest jednak z resztą jego napadowej ekipy. Najbliżsi przyjaciele mają tylko skorzystać z wyników, Kapsel (to jest jego ksywa) musi więc znaleźć inną ekipę. Będzie ona połączeniem poleceń dziadka polegających na ich przydatności, jak i sytuacji ich samych. Wszyscy są bowiem wybrani z ogona listy matur próbnych, a ich cel jest dokładnie odwrotny, egzamin w ramach przekrętu chcą zdać. Gorzej, że są to jedyni bohaterowie, których przyszłych planów w żaden sposób nie poznajemy. Budzi to wielkie wątpliwości, kiedy już mamy zacząć im kibicować. 

Właśnie, wspomniałem o dziadku. Zanim przejdę do clou, czyli tego jak radzą sobie aktorzy niezawodowi, kilka słów o najważniejszej w tym filmie dwójce profesjonalistów. O Piotrze Głowackim już mówiłem, on też jest na plakacie, nie jest to jednak zbyt duża. Zapowiada nam ten dość rozrywkowy seans na początku, a potem znika, bo nie ma tu już zbytnio samej szkoły. Zdecydowanie więcej jest Jacka Komana, dziadka Kapsla i wiceministry edukacji Łucji, w którą wciela się Małgorzata Foremniak. Szczególnie wart uwagi jest ten pierwszy. Jest on znakomitym pomocnikiem ekipy z uwagi na swój nie do końca legalny fach. Doskonały aktor co prawda na początku, w pierwszych dwóch scenach wypada maksymalnie krindżowo, jednak z biegiem czasu ratuje się zarówno on, jak i jego wątek w scenariuszu. Widać, że ma on przy tej pracy doskonałą zabawę, a i nie tylko w samej fabule stanowi dla młodych influencerów nieocenione wsparcie. Foremniak natomiast ma do dyspozycji postać niejednoznaczną, która z biegiem akcji w oczach widzów powinna mieć moment zarówno zdecydowanej hossy, jak i ogromnego pikowania w dół. We wszystkich wypada nieźle. Ostatni raz na duży ekranie widzieliśmy ją już parę lat temu w Sonacie Bartosza Blashkego, powrót po latach można więc uznać za udany. 

fot.Karolina Grabowska

Przechodząc do tego, co interesuje Was najbardziej, występów związanych z Ekipą influencerów. Pewnie świetnie jest też dla nich cofnąć się do czasów szkolnych, znakomita większość obsady ma je bowiem parę lat za sobą. Szkoły co prawda nie jest za dużo, ale klimat paczek kumpli, podziałów i wielkich dram z jej ław wszyscy odtwarzają znakomicie. Nie są to skomplikowane, rzucające wielkie slogany postacie, a ludzie, którzy po pierwsze znakomicie się dogadują, a po drugie przekonują i świetnie budują klimat filmu wylewającą się wręcz z ekranu beztroską. Naprawdę nie ma kogo wyróżnić na minus, jest jednak jeden, według mnie nieco większy od reszty plus. Najlepiej z całej obsady ogląda się Kingę Banaś. Nie znam dziewczyny z jej twórczości internetowej, nie mogę więc powiedzieć czy zawsze tam był potencjał, ale po tym seansie jak najbardziej go widzę. Gdyby chciała rzucić swoje obecne zajęcie w internecie i zacząć grać na pełen etat, mogłaby sobie poradzić. Film przez cały czas trwania jest na barkach Bartka Laskowskiego i z nich też nie spada. Widać ogrom pracy młodocianych gwiazd, które chciały oddać widzom swoją przyjemność z tworzenia. W gruncie rzeczy to, co robią zawsze, tylko w innym wydaniu. 

Słówko o reżyserze, debiutancie w pełnym metrażu Mikołaju Piszczanie. Nie wiem, kto do kogo z pomysłem na ten film zapukał, ale fakt, że ten projekt ukazał się właśnie z tym reżyserem na pokładzie wyszedł mu na dobre. Twórca ma bowiem serce do tej historii i z materiału, który miał udało mu się wydobyć więcej, niż teoretycznie było na papierze. Scenariusz nie należy do specjalnie odkrywczych, ma też kilka oczywistych wad. W przypadku tekstu widać, że dobrze zrobiłoby mu powędrowanie na biurko jeszcze jednej, bardziej doświadczonej w branży osoby (w kwestii konsultacji może tak było, jeśli chodzi o autorów finalnie Łukasz Zdanowski jest podpisany sam). Piszczan jednak wybrnął z zastawionych pułapek, wkładając do realizacji serce i bardzo uroczo i przystępnie wyjaśniając obecne w tym świecie maksymalne przerysowanie i krindż.

Mogliśmy, a nawet powinniśmy dostać tutaj wykalkulowany na łatwy zarobek produkt. Może nawet tak było, a realizacji przedsięwzięcia bardziej towarzyszyła idea biznesowa niż artystyczna, jednak gdzieś po drodze serce do tego projektu wpadło, bo widać, że jest to film, który pracujący przy nim pokazują z wielką sympatią jak i dumą. Wiem, nie jestem jego targetem i pewnie gdyby od liczby moich lat odjąć ze 20, bawiłbym się 3 razy lepiej. Jednakże wchodząc na salę kinową właśnie z poziomu takiego boomera, czułem się na niej mile widziany. Wielkie więc dzięki za to zaproszenie. 

Zobacz nasze pozostałe recenzje:

Kapitan Ameryka: Nowy wspaniały świat - recenzja filmu! Megahit, w poniedziałek o 20!

Wujek Foliarz - recenzja filmu! Każdy jest trochę foliarzem

Bridget Jones: Szalejąc za facetem - recenzja filmu. Raj dla producentów chusteczek

Chcesz nas wesprzeć i być na bieżąco? Obserwuj Movies Room w google news!

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina. Kontakt pod [email protected]

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.

Ocena recenzenta

60/100
  • Dużym jego atutem jest fakt, że wygląda na ekranie na produkt pasji, nie kalkulacji
  • Jest w tym serce
  • Influencerska obsada jest w stanie pociągnąć historię i wykreować naturalne reakcje
  • Jacek Koman bawi się tu znakomicie
  • Przerysowanie świata nie razi sztucznością, a służy opowieści
  • Niedomagający scenariusz
  • Czasami może zbyt dużo krindżu
  • Bohaterowie z średnio wiarygodnymi motywacjami

Movies Room poleca