24 lata. Tak się składa, że mam sposobność do pochwalenia się bycia rówieśnikiem Bridget Jones. Mowa rzecz jasna o serii filmowej, której czwarta część miała polską premierę w dzień moich urodzin, a której pierwsza odsłona pojawiła się na ekranie kinowym wtedy, gdy ja zrobiłem to samo na świecie. To nie może być przypadek! Główna bohaterka jest niewątpliwie ikoną, jedną z najbardziej znanych popkulturze Brytyjek, której losy zasługiwały na napisanie ostatniego, wieńczącego całość rozdziału, wisienki na torcie. Bardzo ciepłej i wzruszającej.
Bridget Jones-Darcy (Renee Zellweger) jest już w okolicach pięćdziesiątki. Jest samotną matką i jednocześnie wdową - Mark Darcy (Colin Firth) cztery lata temu zginął w trakcie misji humanitarnej w Sudanie, osierocając dwoje dzieci: Billy'ego i Mabel. Od tego czasu Bridget próbuje sobie jakoś radzić z wychowywaniem dzieciaków, w czym pomagają jej przyjaciele, w tym niezawodny Daniel Cleaver (Hugh Grant). Choć nasza bohaterka tęskni za Markiem, z biegiem czasu postanawia "wrócić do życia" i otworzyć się na nowe. Los postawi przed nią mającego skłonności ratownicze Roxstera (Leo Woodall) i nauczyciela jej dzieci, pana Wallakera (Chiwetel Ejiofor).
Czas upłynął, świat się zmienił, pewną ewolucję przeszły też filmy o Bridget Jones. Zawsze miały w sobie trochę slapsticku - zwłaszcza pierwsza, uznawana za ikoniczną część. Do mnie trafiła ona najsłabiej, więc wraz z zyskiwaniem przez Bridget kolejnych doświadczeń w nowych częściach (i nieco dojrzalszym tonie) czułem, że oglądam coś, co ma zarówno wartość komediową, jak i w coraz bardziej przystępny, mądry sposób porusza tematy relacji damsko-męskich i podchodzi do bohaterów. Choć nie jestem raczej bezpośrednim targetem tego filmu, do samej tytułowej postaci miałem sympatię - nawet gdy obrazowano ją jako goofy dziewczynę ze skłonnościami do autokompromitacji, zawsze biła z niej wrażliwość, odwaga i naturalne pragnienie życiowego spełnienia.
W najnowszym rozdziale życia Bridget obserwujemy ją, gdy ugruntowuje swój status postaci, z którą można się utożsamić. Wchodzi w średni wiek, kocha swoje dzieci ale jednocześnie zapanowanie nad nimi do łatwych nie należy, dręczą ją kompleksy związane z postrzeganiem swojego ciała i seksualności, zwłaszcza będąc otoczoną młodymi matkami innych dzieci. Nie może się też w pełni otrząsnąć po śmierci Marka i boi się wykonania kroku do przodu w sferze uczuciowej, a co za tym mogłoby pójść - zapomnienia swojego ukochanego. Wątki romantyczne zostają przez film Michaela Morrisa (dla którego to drugi tytuł w karierze) ukazane czule, ze świetnym poczuciem humoru i bez większych przerysowań emocjonalnych.
Początkowo Bridget nawiązuje relację ze sporo młodszym Roxsterem w typowy dla XXI wieku sposób - przez Tindera. Choć początkowo wszystko wydaje się iść jak z bajki, czar pryska, ale twórcy w żaden sposób ani nie pchają tego wątku do usilnego happy endu, ani nie demonizują żadnej z postaw obojga bohaterów. Przyjmują, że tak się zdarza, że dwoje ludzi, zwłaszcza różniących się wiekiem, ma inny bagaż doświadczeń i przemyśleń na temat relacji. Podobnie jest z granym przez Ejiofora nauczycielem - jego postać jest wprowadzana powoli, drobnymi, ale przyswajalnymi w odbiorze krokami, dzięki którym łatwo jest uwierzyć, że tego bohatera i Bridget połączyła odczuwalna przez oboje więź i sympatia. Jedyny większy zarzut jaki mam do tego filmu, dotyczy młodszego z mężczyzn, a raczej scenariusza, który - w mojej ocenie - nie pozwolił na ciut głębsze poznanie Roxstera. Choć w sumie, może taki był zamysł, biorąc pod uwagę typ ich relacji?
Nie ma co ukrywać - Szalejąc za facetem to film, który nieraz spowoduje, że równie często co się zaśmiejecie, sięgnięcie po chusteczki (wiem z autopsji). O ile jedna ze scen dość perfidnie wyciśnie łzy, o tyle reszta łez powinna spłynąć w dużo bardziej naturalny sposób. Czwarta odsłona przygód Bridget jest najbardziej refleksyjna i najlepiej rozlicza się z doświadczeniami bohaterki, przy czym nie odbiera jej autentyczności, pogodnego podejścia do życia, jedynego w swoim rodzaju humoru i skłonności do chaosu. Choć wciąż jest mistrzynią znajdowania się w kłopotliwych sytuacjach, nie jest to karykaturalne czy nachalne. Renee Zellweger po raz czwarty udowodniła, że nikt tak jak ona nie odda natury swojej bohaterki - pomimo ponad dwóch dekad grania aktorka wciąż bezbłędnie czuje swoją postać i oprócz poczucia utożsamienia się z nią, łatwo o odczuwaniu wobec niej zwyczajnej, najprostszej sympatii. Jest silna i samodzielna, jednocześnie nie wyzbywa się naturalnych wątpliwości ani charakteru, z którego jest znana.
Drugi plan jest pełen postaci i trzeba przyznać, że nie ma tutaj raczej za wiele miejsca na czepiania się. Hugh Grant jest wciąż absolutnie doskonałym Danielem Cleaverem, który w najnowszym wydaniu jest bezczelnym, podstarzałym playboyem. Tym razem możemy spojrzeć na niego również z nieco bardziej refleksyjnej (i w gruncie rzeczy wzruszającej) strony - w każdym z tych wydań Grant jest kapitalny. Wątek Leo Woodalla mógłby być nieco bogatszy, ale młody aktor zupełnie stanął na wysokości zadania, wcielając się w młodszego i żywotnego adoratora głównej bohaterki. O warsztacie Chiwetela Ejiofora nigdy nie miałem jakoś wybitnie pozytywnego zdania, natomiast w roli nieco flegmatycznego, racjonalnego i nieprzerysowanego ścisłowca, "faszysty z gwizdkiem" (czyli po prostu Scotta Wallakera), aktor funduje nam naprawdę udaną, ujmującą i autentyczną kreację. Absolutnie przezabawna jest ponownie wcielająca się w doktor Rawlings Emma Thompson, ale muszę, po prostu muszę wyróżnić też przeuroczą Milę Jankovic w roli córeczki Bridget, Mabel.
Bridget Jones: Szalejąc za facetem to film, w którym potencjalny cringe lub toksyczność zostają zredukowane do zera. Twórcy zastępują to świetnym humorem, autentycznie zagranymi i napisanymi bohaterami. Fabuła nie pędzi na łeb na szyję, pozwala widzom zostać z Bridget, kibicować jej, by zaznawała jak najmniej trudów w swoim życiu, ale równocześnie nie udawać, że ich nie ma. Mądre, przyjemne i wzruszające kino.
Dziennikarz filmowy, który uwielbia kino gatunkowe. Od ckliwych komedii po niszowe horrory. W redakcji Movies Room odpowiedzialny za recenzje oraz rankingi.