Najnowszy film Mary Bronstein był najbardziej oczekiwanym przeze mnie tytułem tegorocznego American Film Festival. Po licznych sukcesach na międzynarodowych konkursach wreszcie mogłam przekonać się na własne oczy, czy wszystkie towarzyszące mu zachwyty mają swoje przełożenie na rzeczywistość. I muszę przyznać – tak, mają.
Ogromną zaletą tego filmu jest jego niejednoznaczność. Ile widzów, tyle sposobów odczytania tej historii. Oczywiście reżyserka miała swoją wizję, swój klucz do symboliki, którą ukazuje na ekranie. Lubię jednak postawę, w której odbiór dzieła staje się odbiciem emocji towarzyszących nam w momencie kontaktu z nim. To film, który nie narzuca interpretacji, lecz zaprasza do rozmowy.

fot. kadr z filmu Kopnęłabym cię, gdybym mogła
Główna bohaterka Kopnęłabym cię, gdybym mogła, Linda, próbuje nie zwariować, żonglując obowiązkami – pracą, opieką nad dzieckiem, zajmowaniem się domem, terapią psychologiczną. Jej córka zmaga się z tajemniczą chorobą, która wyniszcza nie tylko ją, ale też wszystkich wokół. Matka marzy o chwili spokoju – momencie, w którym mogłaby skupić się wyłącznie na sobie. Nie musiałaby już sięgać po narkotyki czy wieczorne wino wypijane duszkiem, byle tylko przetrwać kolejny dzień. Jakby mało jej było obowiązków, pewnego dnia po powrocie z pracy zauważa na podłodze rosnący poziom wody. Na suficie sypialni pojawia się wielka dziura, a z niej wylewa się niczym wodospad zawartość rur sąsiadów. Im dłużej przyglądamy się tej wyrwie, tym więcej znaczeń odkrywamy. Jej pojawienie się nie może być przypadkiem. To znak.
Wątek choroby córki jest ważny, ale nie dominuje. Uzupełnia historię Lindy i zarysowuje tło wydarzeń. Twarz dziecka nigdy nie pojawia się na ekranie. Kamera zamiast tego wielokrotnie skupia się na twarzy bohaterki – dzięki częstym zbliżeniom wnikamy w jej emocje i stan psychiczny. Warstwa fabularna i estetyczna zmusza do zatrzymania się, odcięcia od kakofonii tła. Linda przybiera różne role: matki, terapeutki, żony, specjalistki od wszystkiego. Obowiązki i maski coraz bardziej ją przygniatają. Nie sposób nie zauważyć, że balansuje na granicy załamania. Każda próba szukania pomocy kończy się zderzeniem ze ścianą – „ja też mam ciężko”.

fot. kadr z filmu Kopnęłabym cię, gdybym mogła
Rose Byrne umiejętnie balansuje na granicy szaleństwa i sprawia, że Linda staje się niezwykle autentyczna. To na niej spoczywa ciężar całego filmu, i trzeba przyznać – udźwignęła go znakomicie. W tle pojawiają się także A$AP Rocky, Conan O'Brien i Ivy Wolk, którzy pomagają scharakteryzować Lindę poprzez interakcje z nią samą.
Kopnęłabym cię, gdybym mogła nie ocenia – pokazuje. To film o kobiecie, która dźwiga ciężar swojego życia i życia innych. Dla jednych będzie to opowieść o depresji i utracie kontroli, dla innych – dowód na to, że warto pokazywać kobiety poza pryzmatem ich ról. Chore dziecko to straszny widok, ale pamiętajmy, że za nim stoi matka, która również cierpi.
Mary Bronstein przypomina, że siła kobiety nie polega na bezustannym znoszeniu bólu, lecz na odwadze, by przyznać się do słabości. To film, który nie daje ukojenia – grzebie w głębinach naszej podświadomości i zostawia ruinę. Ale przecież właśnie o emocje chodzi, o rebelię wobec odrętwienia.
Studentka dziennikarstwa, miłośniczka szeroko pojętej popkultury. Fanka filmów Marvela, krwawych horrorów i Szekspira. Od niedawna zapalona widzka dokumentów. Członkini Zespołu Edukatorów Filmowych. W wolnej chwili czyta książki, robi zdjęcia i chodzi na koncerty.