Fenomen Anatomii upadku to przykład pokazujący, że festiwalowe filmy przechodzą do mainstreamu. Kino niezależne traci swój offowy charakter, a seanse się wyprzedają. Czy to znak, że świadomość widzów dojrzała i popularność wielkich studiów spada na rzecz alternatywnych obrazów?
Najważniejsze nagrody filmowe za 2023 rok zostały rozdane. Jak co roku dominowało parę faworytów i pewniaków. Jednym z nich była Anatomia upadku w reżyserii Justine Triet, triumfująca zarówno w konkursach europejskich, jak i amerykańskich. Film dostał niemal 200 różnych nominacji, z czego w połowie starć udało mu się otrzymać statuetki. Do największych wygranych można zaliczyć Oscara za najlepszy scenariusz oryginalny, Złotego Globa w kategorii Najlepszy film nieanglojęzyczny czy Złotą Palmę na Festiwalu w Cannes (nagrodzony również Psią Palmą został border collie o imieniu Messi, który wcielił się w psa przewodnika). Sukces goni kolejny sukces, a sale kinowe są pełne. Możliwe, że jest to zasługa grającej główną rolę Sandry Hüller, która po krótkiej przerwie od Toniego Edermanna, powróciła w dwóch produkcjach z zeszłego roku – a los chciał, że obie należą do grona „oscarowych”. A jeszcze bardziej możliwe, że to dlatego, że Anatomia Upadku jest niezwykle poruszającym i dopracowanym obrazem, któremu te wszystkie nagrody się po prostu należały.
Anatomia upadku opowiada historię pisarki Sandry Voyter (Sandra Hüller), lekko zmęczonej żony i matki, która zostaje oskarżona o wypchnięcie swojego męża Samuela Maleskiego (Samuel Theis) z okna, co skutkowało jego śmiercią. Kobieta do niczego się nie przyznaje, lecz świat nie daje temu wiary, a jedyną osobą, która ma stuprocentową pewność, jak było naprawdę, jest ona sama. Wątpliwości co do wersji Sandry ma nawet jej syn, Daniel, który sam znalazł ciało ojca, wracając ze spaceru. O czym jeszcze jest ten film? O tym, że nie wszystko, co widzimy z boku, jest prawdziwe. O tym, że rozpad relacji międzyludzkich jest szybszy i łatwiejszy niż ich utrzymywanie, dlatego tak ważne jest, żeby o nie dbać. O tym, jak ciężką rolą jest rodzicielstwo. O tym, z jaką łatwością ludziom przychodzi ocenianie innych i nawet jedna, mało prawdopodobna, lecz nie niemożliwa informacja potrafi zachwiać opinią publiczną. A także o tym, że „zwycięstwo nie zawsze przynosi nam nagrodę, czasami to po prostu jest koniec”.
Tytułowy upadek jest oczywistym nawiązaniem do śmiertelnego wypadku, któremu uległ mąż głównej bohaterki, choć nie jest to jedyny upadek ukazany w tej produkcji. Małżeństwo Maleskich rozpada się na naszych oczach – jak się potem okazuje - jeszcze przed tragedią. Scena ukazująca kłótnię pary jest jednym z najbardziej emocjonujących i prawdziwych momentów w filmie. Bohaterowie zaczynają od spokojnej dyskusji, która z każdą chwilą nabiera tempa, aż w końcu zamienia się w gorącą awanturę. Górę biorą negatywne uczucia, wychodzi na jaw to, co ich frustruje, rani i dotyka oraz to, kim stali się dla siebie nawzajem. Możemy poczuć ich ból, który narasta i eksploduje. Wszystko to tylko uświadamia nam, jak toksyczny charakter przybrała relacja. Upada żona, upada mąż, upada ich związek, którego już od dłuższego czasu nie można było uratować.
Na szczególne uznanie zasługuje stworzony przez Justine Triet oraz Artura Harariego scenariusz, który jest prawdziwym dziełem. Kilka miesięcy temu uczestniczyłam w spotkaniu z polskim reżyserem Maciejem Buchwaldem (1670), który powiedział wtedy, że „można popsuć film z dobrego scenariusza, ale nie da się zrobić dobrego filmu ze słabego scenariusza”. Pokazuje to tylko, jak ważny jest to element w filmografii i w pełni się z tym zgadzam. Anatomia upadku jest napisana w sposób bardzo przemyślany. Każdy wątek, każda scena czy wybór piosenki jest tutaj po coś. Fabuła wciąga, ale nie przebodźcowuje. Dostajemy coś szczerego i przez ponad dwie godziny w to wierzymy, mimo że historia Sandry Voyter jest jedynie wytworem wyobraźni autorów. Ciekawie przeprowadzony został również suspens. Otrzymujemy tyle samo informacji co skład sędziowski – możemy poczuć się, jakbyśmy sami brali w nim udział i sądzili główną bohaterkę.
Do ostatnich chwil nie możemy być pewni – zrobiła to czy nie? Ona zabiła czy jednak zabił się sam? Tak naprawdę jednak nie ma to znaczenia. Jesteśmy świadkami rozwijającego się dramatu rodziny, który rozpoczął się już lata temu, a także postępującego kryzysu emocjonalnego głównej bohaterki, która sprawia wrażenie twardej jak skała. Seans powoduje, że czujemy żal, współczucie, lecz pojawia się pytanie - kto tu tak naprawdę jest ofiarą. Tragiczna śmierć Samuela otworzyła puszkę Pandory, a jego żona i syn muszą nauczyć się żyć w nowej rzeczywistości ze świadomością, że wiedzą więcej niż by chcieli.
Anatomia Upadku jest nie tylko świetnym dramatem psychologicznym oraz sądowym, ale również przełomem w karierze Justine Triet. Do tej pory, to jej jedyna produkcja, która zachwyciła widzów i środowisko krytyków. Miejmy nadzieję, że reżyserka nie spocznie na laurach i będzie chciała powtórzyć sukces, a o jej najnowszym filmie będzie się mówić jeszcze długo.
Zakochana w filmach i muzyce, a także ich połączeniu w postaci musicali. Pierwszą część Harry'ego Pottera oglądała prawdopodobnie, zanim nauczyła się mówić. Typowy geek, którego mieszkanie pełne jest figurek, plakatów kinowych i płyt CD.