Każdy, kto obejrzał w życiu przynajmniej pięć do dziesięciu horrorów, powinien znać jedną z podstawowych zasad gatunku: w piwnicy zawsze jest zło, a wchodzenie tam samemu to mało rozsądny pomysł. Bohaterowie filmu Aarona Fradkina bywają tam dość często, ale o dziwo coś, co w większości dzieł grozy zakrawa na kluczowy błąd bohaterów, tutaj odnajduje minimum sensu. Słowo "minimum" zresztą da się łatwo odnieść do całości obrazu, bowiem pomimo dobrego konceptu, trąci on wtórnością i fabularnym minimalizmem.
Wszystko zaczyna się od wprowadzenia flashbackiem z przeszłości, po którym przechodzimy do początku głównej historii. Harold Weems (Bob Gallagher) zaprasza do swojego domu dokumentalistę Apolla (LeJon Woods). Ten pierwszy zamierza za pomocą pracy drugiego udowodnić swoją niewinność, został bowiem oskarżony o zamordowanie swojej żony i syna. Jak się potem okaże, palce mogła maczać w tym czarownica o tytułowym imieniu.
Już na starcie miałem do czynienia z zaskoczeniem, gdyż (SPOILER) powyższa historia okaże się jedną z kilku, a cały film - przebieżką po kilku dekadach i pokoleniach ludzi, którzy mieli nieszczęście w postaci przebywania w domu, którego piwnicę zamieszkiwała żywiąca się niewinnymi duszami wiedźma. Słowo przebieżka jest tu użyte jak najbardziej celowo - film trwa mniej niż półtorej godziny. Choć konstrukcja fabularna zasługuje na szczere docenienie i stanowi jakkolwiek odświeżający pomysł we współczesnych horrorach, staje się ona mieczem obosiecznym. Nawet mając dobre chęci lub interesujący pomysł, nie da się wcisnąć w nieco ponad 80 minut fabuły koło szóstki postaci (nie licząc tytułowej antagonistki!) i zarysować ich tak, byśmy się nimi przejmowali bardziej niż to konieczne.
A jeśli się da, to Aaronowi Fradkinowi się nie udało. W filmie mamy do czynienia z trzema historiami, które miałyby potencjał na trzy osobne, pelnometrażowe historie: filmowiec będący "na terenie" potencjalnego mordercy, pielęgniarka opiekująca się opętaną starszą panią, młode i skłócone małżeństwo w nowym, mającym przeszłość domu. Przy nieco większym metrażu i inwencji każda wybrzmialaby lepiej, przy czym Fradkinowi udaje się z największą skutecznością opowiedzieć tę ostatnią. Niestety, samej Beezel reżyser nie potrafi opowiedzieć dosłownie niczego. Mieszka w piwnicy, miesza w głowie kolejnym osobom, wygląda obrzydliwie - to wiemy, ale co ona tam robi i dlaczego? Nie wiadomo.
Żeby jednak nie było, nie ma co się znęcać nad tym filmem jakoś strasznie mocno. Rozczarowuje na wielu polach, ale znajduję przynajmniej dwa elementy, które wychodzą Beezelowi w sposób warty wyróżnienia. Choć momentami czuć bardzo mocne inspiracje Longlegsem Oza Perkinsa (zwłaszcza w kadrach), to wizualnie ten film stoi na zaskakująco dobrym poziomie - miesza elementy found footage z dopieszczonymi ujęciami, zabawą światłem i nawet spodziewane jumpscare’y potrafią nienajgorzej przerazić. Gorzej jest z mroczną muzyką, którą twórcy bez żadnych subtelności wciskają dokładnie wtedy, kiedy ma być straszna scena. Zawsze. W związku z tym choć czasami da się zasłonić oczy z emocji, to jednak czas "uderzenia" da się przewidzieć na przynajmniej kilka sekund wstecz.
Biorąc pod uwagę czas i liczbę bohaterów, ciężko tutaj o jakieś godne większej uwagi kreacje aktorskie. W pierwszej historii najwyraźniej (głównie przez aparycję, która wcaaale nie sugeruje bycia psychopatą) wypada Bob Gallagher w roli lekko zdziwaczałego i próbującego być czarującym Harolda. Kolejna nie przynosi pod tym względem nic ciekawego - dopiero gdy przechodzimy do "najnowszego pokolenia", jest lepszy materiał w postaci roli Nory, odgrywanej przez współscenarzystkę i żonę reżysera, Victorię Fradkin. Wciela się ona w Novę, która wraz z mającym rodzinne powiązania z felernym domem mężem odwiedza ową posiadłość. W przeciwieństwie do małżonka wolałaby zostać tu na stałe, na dodatek nie czuje, że zaspokaja on jej potrzeby - i życiowe, i erotyczne. To najciekawsza oraz najlepiej zagrana postać, której największym wrogiem jest krótki czas ekranowy.
Beezel finalnie okazuje się kinem jakościowego środka. Jego punkt wyjściowy jest niezły, pomimo widocznego niewielkiego budżetu ma niezły klimat, sama forma fabuły jest ciekawym eksperymentem. Brakuje jej jednak treści i czasu na rozwinięcie postaci, przez co całość często wychodzi płasko i nieciekawie. Zdecydowanie za często, bo ten film miał w sobie potencjał na coś lepszego.
Dziennikarz filmowy, który uwielbia kino gatunkowe. Od ckliwych komedii po niszowe horrory. W redakcji Movies Room odpowiedzialny za recenzje oraz rankingi.