Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

cc

Nosferatu - recenzja filmu! O czym śnią wampiry z wielkich zamków?

Autor: Łukasz Kołakowski
26 stycznia 2025
Nosferatu - recenzja filmu! O czym śnią wampiry z wielkich zamków?

Ostatni film Eggersa, Wiking, był jednocześnie tym, który chyba najbardziej w jego dotychczasowej twórczości podzielił widzów. Publika była spolaryzowana, jednak w dwie strony powtarzała podobne argumenty. Jedni stwierdzali, że budżet stępił mu autorskie pazurki. Inni, że wręcz przeciwnie, pozwolił rozwinąć skrzydła. Prawda jest taka, że Eggers, przynajmniej narracyjnie, przyziemił i zrobił historię prostszą i łatwiejszą do zrozumienia. Byłem w obozie tych, którzy trzy lata temu uważali Wikinga za jeden z najlepszych filmów roku. Z Nosferatu będzie już nieco inaczej.

Rzadko się zdarza odświeżenie filmu, którego pierwsza inkarnacja ma ponad 100 lat. Kino ma już innych mistrzów, trzeba się więc postarać dużo inaczej, żeby jeszcze coś z tego materiału wyciągnąć. Zwłaszcza jeśli, przynajmniej pod względem szkieletu fabuły, adaptuje się opowieść o Nosferatu dość wiernie. Pozostają wszystkie ważniejsze konteksty, jest to rozprawa o miłości, odpowiedzialności za nią jak i poświęceniu w małżeństwie. Eggersowa jest już cała reszta. 

Najlepsze w twórczości wizjonerskiego reżysera jest bez wątpienia to, że doskonale sprawdza się on zarówno w opowieści, jak i jej inscenizacji, a wszystkie wizualne fajerwerki nie są na pokaz, a wzbogacają seans. Mówiąc fajerwerki używam wręcz eufemizmu, który zaraz lekko naprostuje uzasadnieniem. Nosferatu, co nie powinno dziwić, jest w tym elemencie doskonałe. Wszystkie lokalizacje przygotowano niesamowicie pieczołowicie, pięknie wyglądają bohaterowie, a i krajobrazy, w które się zapędzają, imponują surowością i realizmem. 

Ogromnie podobały mi się również zdjęcia. Gdybym miał uwypuklić największy atut, stempel jakości i to, co najbardziej wyróżnia ten seans, wskazałbym właśnie na pracę kamery. Etatowy operator Eggersa, Jarin Blaschke zgarnął właśnie za tę robotę drugą po Lighthouse nominację do Oscara, jednak tutaj wykonał ją chyba jeszcze lepiej. Tak doskonały efekt końcowy pochodzi z totalnej twórczej syntezy autora zdjęć z reżyserem, a także podobnego patrzenia na horror. Kamera jest tutaj, co tworzy atmosferę bezbłędnie, jakaś taka ciekawska. Dobrze prowadzi widza po historii, potrafi zarówno podążać za bohaterami, jak i w odpowiednim momencie zrobić krok przed nich. Jednocześnie wydaje się strachliwa, dlatego nigdy nie idzie choćby o kadr zbyt daleko i w żadnym przypadku nie mówi zbyt wiele. Jeśli nowy film Eggersa miałby wyjechać z Dolby Theathre wyłącznie z jedną statuetką, niech to będzie właśnie ta, bo dawno nie byłem pod tak wielkim wrażeniem roboty operatorskiej. 

Można mieć wrażenie, że tego typu sposób kręcenia stawia dodatkowe wyzwanie przed aktorami, szczególnie tymi, których postacie muszą za sobą ciągnąć aurę tajemniczości. Będzie to teza, którą spokojnie można obronić, bo zamieszkujący swój potwornie majestatyczny zamek Bill Skarsgaard kryje się przez dłuższą część seansu w takim mroku, że trudno jest jakkolwiek wizualnie go podziwiać, trzeba liczyć na inne elementy. Inaczej jest jednak z tymi bohaterami, na których mamy zawiesić swoje oczekiwania co do pozytywnego rozwiązania. Tutaj pada druga kwestia, która powinna zasłużyć na wianuszek pochwał, czyli to, jak zbudowano główne małżeństwo. Lily-Rose Depp i Nicolas Hoult nie są tutaj wyłącznie chodzącymi ideami i wzorcami postaw, a postaciami, których postępowanie ma ciąg i logiczny sens, a także pozwala nam mieć wątpliwości co do tego, co zobaczymy za chwilę. Świetne jest też tło, Aaron Taylor-Johnson i przede wszystkim, jak zawsze Willem Dafoe. On w roli trochę szalonego, jednak logicznie podpierającego swoją wizję świata doktora stanowi przeciwwagę dla całej reszty. Stałe występy u Eggersa, Bakera, Lanthimosa i innych najciekawszych współczesnych twórców już od kilku lat ugruntowują jego pozycję. Mam nadzieję, że nigdy ich nie porzuci dla kolejnych cameo w Spidermanie. 

Wspomniane wcześniej aspekty wypada docenić, jednocześnie jednak pozwalają wysnuć jeden główny zarzut, jaki pojawił mi się w głowie do i który finalnie sprawił, że jest to film, który prawdopodobnie będę cenił nieco mniej, niż poprzednie dokonania Eggersa. Chodzi o ton opowieści, w którym czuć rękę mistrza, ale przy okazji również manię jego wielkości. Opowieść cały czas jest prowadzona serio i skrajnie doniośle, nie ma miejsca na żadne, nawet najmniejsze odchyły od tej normy. The Witch i przede wszystkim Lighthouse je miały, a wcale nie umniejszało to ani napięciu ani wartości artystycznej. Bardziej podobny do Nosferatu był Wiking, jednak mam wrażenie, że historia wielkiej zemsty jednego potężnego śmiertelnika bardziej na to zasługuje. Tutaj mitologiczny sznyt był mniejszy, a i występuje rozłożenie akcentów. 

Film tworzy silnymi relacjami między całą główną trójką bohaterów trójkąt miłosny, jednocześnie operując w dwóch osiach czasowo-przestrzennych. Niestety, zbyt często zdarza mu się przeskakiwać, przez co nieumyślnie, acz sukcesywnie wybija nas z klimatu opowiadanej historii. W wielkim zamku, który zapewne intryguje, nie spędzimy tyle czasu, ile byśmy chcieli. Wszystkie wizualne zachwyty w momencie, w którym film będzie już na jakimś streamingu czy VOD pozostanie pauzować i zachwycać się w ten sposób, na zwolnionym tempie.

Zastanawiam się czy główny wniosek, jaki płynie mi do głowy z Nosferatu odnośnie twórczości Roberta Eggersa jest pozytywny. Jest wszakże taki, że Amerykanin staje się coraz bardziej przewidywalny, jednocześnie w tym dobrym, jak i gorszym sensie. Film znowu jest wizualnie gdzieś hen daleko przed konkurencją, znowu obcujemy z podobnym sposobem opowiadania i zbliżoną symboliką. Brak w tym zaskoczeń, a jednocześnie czujemy, że jest to odpowiednia, żeby usatysfakcjonować widzów forma reinterpretacji historii słynnego wampira. Bezbłędnie nie jest, jednak cały czas trudno znaleźć mariaż arthouse i blockbustera, który mógłby się Eggersowi równać. Choć nominacje do Oscara są na jeszcze tylko techniczne, zdecydowanie nie jest to film, który zrobił dobrze wyłącznie to.

Zobacz inne recenzje nominowanych do Oscarów filmów w Movies Room:
Anora - recenzja filmu! Sean Baker w Lidze Mistrzów!
Substancja (The Substance) - recenzja body horroru z Demi Moore. Lustereczko, powiedz przecie…
The Brutalist - recenzja filmu. Przypowieść o wysokim suficie
Chcesz nas wesprzeć i być na bieżąco? Obserwuj Movies Room w google news!

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina. Kontakt pod [email protected]

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.

Ocena recenzenta

80/100
  • Doskonale wykreowana atmosfera
  • Fantastyczna robota operatorska, zdjęcia wzmagają klimat książkowo
  • Postacie, które są nośnikami emocji, nie tylko idei oryginalnej historii
  • Podział historii mógłby być spójniejszy, budowałoby to atmosfere sprawniej
  • To film, w którym czuć chyba minimalnie zbyt dużą manię wielkości reżysera

Movies Room poleca