Dzięki Vaianie mieszkańcy Motonui ponownie stali się podróżnikami, ale to był tylko początek wielkich zmian. Przodkowie wezwali bohaterkę do odnalezienia zaginionej wyspy Motufetu i zjednoczenia swojego ludu z innymi plemionami żeglarzy. Musi więc zebrać drużynę i wypłynąć tam, gdzie nikt inny dotąd nie dotarł – być może bez możliwości powrotu do swojej rodziny, w tym małej siostrzyczki Simei. W międzyczasie półbóg Maui znów wpada w tarapaty i zostaje uwięziony przez czarodziejkę Matangę.
Vaiana 2 to całkiem interesująca kontynuacja. Podobnie jak pierwsza część, odwołuje się do mitycznych struktur, które w naszej kulturze znamy choćby z Odysei. Zagubieni żeglarze, zmagający się z niebezpieczeństwami morza i potworami, objęci boską opieką, muszą odnaleźć artefakt (tu wyspę) i powrócić do utraconego domu. Niestety, takie opowieści często kończą jako chaotyczny zlepek wątków (tej pułapki Vaianie nie udało się w pełni uniknąć). Aby uporządkować historię, wprowadzono motyw wspólnoty, który spaja poszczególne wydarzenia. Po pierwsze, bohaterka musi odnaleźć inne ludy, inaczej jej własnemu grozi zagłada. Po drugie, musi znowu skorzystać z przewodnictwa przodków. W piękny sposób powraca między innymi babcia dziewczyny, ale wchodzimy także głębiej w historię Tautaia Vasy — ostatniego wielkiego podróżnika z Motonui. Ten motyw więzi z przodkami jest mocną stroną Vaiany już od pierwszej części. Niesie za sobą niesamowity ładunek emocjonalny, który będzie miał satysfakcjonujące rozwiązanie w finale. Poza tym wpisuje się w kulturę Polinezji i jej związki z przeszłością.
fot. materiały promocyjne
Pod aspekt tworzenia wspólnoty można podpiąć także motyw formowania drużyny, która z grupy nieznajomych musi stać się zgraną paczką pod koniec filmu. Jest to trop bardzo popularny w kinie przygodowym, którym Vaiana definitywnie jest. Jednak jego problemem często będzie brak dostatecznego rozwoju jakiejkolwiek z pobocznych postaci. Na pewno ekipa Vaiany dobrana jest dość ciekawie. Mamy wynalazczynię Loto, historyka Moni i rolnika Kele. Każde z nich jest sympatyczne, ma rolę w ogólnej dynamice, którą jako tako spełnia. Poboczne postaci mimo wszystko mnie ujęły, poczułam, choć odrobinę sympatii do całej trójki. Szczególnie podobało mi się zabranie na wyprawę starszego rolnika, jako uhonorowanie jego doświadczenia w dziedzinie, o której inne nie mają pojęcia Jednak jak na taki ogrom bohaterów, szczególnie w porównaniu do kameralnej jedynki, to za mało. Z nikim poza samą Vaianą nie dzieje się nic, co miałoby w sobie jakąś większą głębię. O załodze, jej rozterkach, problemach wiemy niewiele, przez co fabularnie mają mało sensu. Wykorzystuje się ich głównie kiedy są fabularnie potrzebni lub jako tzw. comic relief. Niewiele w sensie emocjonalnym dzieje się również z Mauim, który, jak wiemy, jest postacią o tragicznej i skomplikowanej przeszłości.
Podobnie jak protagoniści, niedorobieni są ich przeciwnicy. Pomimo solidnych podwalin, nawet na etapie promocji, ich potencjał jest całkowicie niewykorzystany. Bo złoczyńcy de facto tu nie ma. Trudno inaczej wytłumaczyć zupełny brak motywacji i dosłowne zniknięcie w środku filmu postaci. Ewidentnie widać tu ślady desperackiego działania Disneya. Pierwotnie planowano, że kontynuacja będzie serialem, ale ten projekt został anulowany. Wiele elementów fabuły przyspieszono i upchnięto w półtoragodzinną formę, a motywy z pierwszej części wykorzystano ponownie. Najbardziej irytujące jest jednak marginalizowanie postaci Matangi, która tak naprawdę wydaje się zapowiedzią trzeciej części serii.
fot. materiały promocyjne
Najlepsze co dzieje się w dwójce to rozterki, przez jakie przechodzi sama Vaiana. Poznaliśmy ją jako nastolatkę, która optymistycznie wypływa na niebezpieczną wyprawę, być może nie do końca wiedząc, jaki jest koszt jej decyzji. Teraz gdy bohaterka jest starsza, możemy zobaczyć jej wzrost jako postaci. W przeciwieństwie do pierwszej części Vaiana już nie jest bohaterką działającą samotnie. Ponosi odpowiedzialność za swoją załogę. Nie tylko musi stworzyć z nich zgrany zespół, ale także doprowadzić bezpiecznie do domu. Odnalazła już swoje miejsce w społeczności, teraz spełnia wobec niej powinność. Jednak wybrane przez nią życie niesie za sobą konieczność częstego opuszczenia domu, a nawet ostatecznego braku powrotu. Robi się to coraz trudniejsze, szczególnie że w życiu Vaiany pojawia się kilkuletnia siostra. Ich relacja nie ma dużo czasu ekranowego, jednak jest naprawdę poruszająca. Ujęła mnie scena, gdy rozdzielone siostry rysują sobie wiadomości na wodzie, które Ocean później dostarcza.
Mimo wad, w Vaianie 2 wzruszyły mnie polinezyjskie pieśni włączone do ścieżki dźwiękowej. Elementy natywnej muzyki to ogromny atut. Do pracy nad soundtrackiem powrócił samoański artysta Opetaia Foa’i oraz kompozytor Mark Mancina, jednak Lin-Manuel Miranda został zastąpiony. Być może dlatego plemienne motywy brzmią genialnie, a musicalowe piosenki wydają się wciśnięte na siłę. Większość z nich jest przeciętna, zarówno w oryginale, jak i i w polskiej wersji językowej. Wybijają się może dwa utwory – Się Zgub! i Nowy Ląd. Reszta ginie w tłumie. Nie pomaga polski dubbing i tłumaczenie. Problemem może nie jest sama gra aktorska, ale nieodpowiedni dobór głosów. Dialogi brzmią momentami sztucznie, a aktorzy nie pasują do postaci (choć zwracam honor Igorowi Kwiatkowskiemu, który naprawdę sprawdza się jako Maui).
fot. materiały promocyjne
Na pochwałę zasługuje animacja, która znacznie przewyższa poziom pierwszej części. Efekty wizualne są imponujące – od ujęć wody, przez zróżnicowane światy, po detale tatuaży, tkanin czy żagli. Tekstury są niezwykle realistyczne, doceniam także dbałość o szczegóły takie jak zmiany ruchu włosów w wodzie. Świat Vaiany jest genialny pod tym względem. Kolory, krajobrazy Oceanii to jest coś, w czym można zatopić się podczas seansu. Ciekawe wizualia znajdziemy także w jednej z ostatnich piosenek, w której zagina się realizm przestrzenny na rzecz broadwayowskiego sznytu. Odejście na chwilę od świata realnego w stronę wyobrażeń przyszłości w nieco fantastycznej, kolorowej, świetnie animowanej formie jak najbardziej działało.
Vaiany 2 nie można nazwać solidnym filmem. Jest raczej mostem pośredniczącym między kolejną częścią a oryginałem. Mimo tego bawiłam się dobrze w ramach seansu guilty pleasure. Jako dorosłemu widzowi najwięcej przyjemności sprawiły mi motywy związane z ludami Polinezji i kulturą Maori. Wielki plus dla twórców za zatrudnienie osób z rdzennych społeczności lub z korzeniami. Nie mogę sobie wyobrazić, jaką radością dla małych odbiorców jest zobaczenie ponownie bohaterki Disneya, która ich reprezentuje. Bo Vaiana jest naprawdę czarująca: silna, odważna, niezależna, a przy tym odpowiedzialna i emocjonalna, co czyni ją postacią z krwi i kości, a nie feministyczną wydmuszką, o którą ostatnimi czasy tak łatwo. Jednak fabuła tej części jest raczej posklejana, niepełna, widać jej szwy. Boli także kalka z jedynki. Piosenki o podobnym motywie są ustawione w tej samej kolejności, do historii wprowadzono za mało innowacji, a niektóre działania bohaterów są wręcz niespójne. Mam nadzieję, że to tylko chwilowy stan przed następną odsłoną Vaiany, którą sugerują niedoróbki i scena po napisach.
Fanka filmów, literatury i popkultury, od małego karmiona klasykami kina przez rodziców- filmoznawców. W wolnych chwilach spędza czas na chodzeniu na koncerty, siedzi przy nowym cosplay'u lub dobrej herbacie i jeszcze lepszej książce. Miłośniczka Tolkiena i animacji wszelkiej maści.